poniedziałek, 25 maja 2015

Gdzieś

Na wynik wczorajszych wyborów, tak jak na pogodę, już nic się nie poradzi.


„Miejscami przelotne opady deszczu.”
Od kilku tygodni, racząc się tą niestrawną sentencją na śniadanie, obarczam swój grzbiet balastem z parasola. Naturalnie nie jest to ciężar ponad me siły, ale biorąc pod uwagę, że pogoda ma ostre wahania nastrojów (czyżby brak hormonów?) i rano jest odpychająca i zimna, a po południu, pragnąc wynagrodzić nam wcześniejszą oziębłość, tuli do swej piersi gorącej i dusznej tak, że do mojego bagażu, tuż obok parasola, trafia  też i kurtka, i sweter, i szal, czasami jeszcze czapka (bywa 2-3˚C rano, więc bez głupich uśmieszków proszę)… tak, że po striptizie, w drodze do domu, wierzchni przyodziewek kipi z mej torby, do której szpilki nie wciśniesz, że o ewentualnych zakupach nie wspomnę…

„Miejscami przelotne opady deszczu.”
Dobrze wiem, że komunikat ten kamufluje niekompetencję synoptyka, który nie wiedząc gdzie, ani czy w ogóle coś spadnie, postanawia schować się za tą bezpieczną frazą.

„Miejscami przelotne opady deszczu.”
Wprawdzie co ma wisieć nie utonie. Ale jednak ile można wisieć? Ten deszcz, dajmy na to, wisi w powietrzu od tak dawna, że DALIBÓG, w końcu snadnie coś, gdzieś spadnie.
A jak komuś nie spadnie to zapewne pomyśli, że spadło innemu, którego dom się mieści w innym geograficznym położeniu.

(synoptyk, jak kot, zawsze spada na cztery łapy)
  
„Miejscami przelotne opady deszczu.”
Które miejsca synoptyk ma na myśli – nie wie nikt;
Z suchego jak pieprz parasola, pewnie nie ja jedna, wnioskuję, że

NIE SĄ TO PERYFERIE
ODWIEDZANE PRZEZE MNIE


niedziela, 24 maja 2015

prezydencka miłostka

„...wakacji nadszedł kres.
przyszedł dzień, w którym już 
Rozstać musieliśmy się, rozstać musieliśmy się”


Ledwie dwie randki i to pod obstrzałem milionów spojrzeń. W takich warunkach trudno o nastrój do szczerej i od serca rozmowy. Trudno otworzyć się i słów w bawełnę nie owijać.
I rzeczywiście: kluczyli, manewrowali, w strachu przez wyznaniami.
Ale jednak, mimo niesprzyjającego klimatu, zaiskrzyło. I w minionym tygodniu wyraźnie było widać, że coś jest na rzeczy; że dzień w dzień, zawsze i wszędzie, cokolwiek mówili, cokolwiek robili - czynili to z myślą o sobie.

Nawet ich wizerunki sobie wzajemnie towarzyszyły. Łeb w łeb. Gdzie fotografia jednego, tam i druga - drugiego. Ramię w ramię. Billboard w billboard. Spot w spot. Papużki nierozłączki „…są ptakami aktywnymi i głośnymi, wydają donośne, piskliwe głosy.(…) Raz dobrana para tworzy trwały związek monogamiczny.”

Co do tej trwałości – mam wątpliwości.
Martwię się.
Bo dziś wygra tylko jeden.
Wyjdzie z urny, z prochów głosów powstały.
A to z pewnością zaważy na dalszych losach tej pary,
Bo gdy po jednej ze stron przewaga,
kryzys w związku zazwyczaj się wzmaga.

Sukces, jak zdrada, potrafi zniszczyć najbardziej krzepkie więzi.  
I co teraz?
Co z nimi jutro będzie?
Czy ten związek przetrwa napięcie?
I majaczącą się na horyzoncie rozłąkę?
Czy zawalczą o siebie?  Czy też dzisiejszy dzień, dzień wyborów, okaże się dla nich tym, czym dla wakacyjnych zakochanych zwykle bywa zmierzch lata?  

Przyznaję, że nieco udaję,
że się tym dręczę i żem wrażliwa,
bo po prawdzie mój liść jesienny
już dawno na dnie urny spoczywa …

piątek, 22 maja 2015

W negliżu


Wpis znów będzie zawierał intymne szczegóły mej toalety, za co z góry, co wrażliwszych czytelników, bardzo przepraszam.
  
Otóż mam dziś na sobie rybaczki (dla niezorientowanych, a w  matematyce biegłych, podpowiadam, że to spodnie ¾), do których założyłam podkolanówki gładkie beżowe. O świcie zdawały mi się one bardzo dobrze korespondować z całą resztą. Wrażeniu temu sprzyjały i moje zaspane oczy, i poranny cień w sypialni. Niestety w trakcie podróży do pracy odkryłam, że spodnie podczas ruchu, najlżejszego nawet zgięcia stawu kolanowego, wypuszczają z objęć przykrótkich nogawek całe brzegi podkolanówek, które wystawione na widok publiczny (umówmy się!) sporo tracą na atrakcyjności, a i swej właścicielce elegancji niemało odejmują. Wsi jak byk!, powiedziałabym cytując siebie małą, a wieś ta demonstracyjnie wyszła na jaw, kłując widłami me oczy, gdy zbyt energicznie usiadłam w pociągu. Co za plama na mym nieskazitelnym wizerunku! Wstyd i HAŃBA! 
Przez chwilę walczyłam, dzielnie ciągnąc połowę odzienia w dół, a drugą w górę, ale krótko to trwało, bo (spać mi się chciało:) przypomniałam sobie, że przecież jestem kobietą wszechstronną, przygotowaną na każdą okazję. NAWET TAKĄ:)  
Ułożywszy w głowie receptę na remedium, resztę podróży spędziłam spokojniej 
ACZKOLWIEK trudno było nie zauważyć prostej zależności:
im bliżej biura byłam, tym szybciej doń gnałam.

Bo tam
w szufladzie na dnie
leżało moje wyjątkowe panaceum
moje jedyne lekarstwo
na toczącą mnie garderobianą infekcję:
Zapasowe rajstopki!,
w które, już za chwilę!, ubrać będę mogła CAŁE moje dwie nogi, od stóp do pasa;
dzięki którym, za moment!, odzyskam swój niedościgły, nienaganny wygląd.
  
Zatem śmigam na górę w jakimś dzikim szale. Nikczemne podkolanówki podczas biegu opadają do połowy łydek, więc pędzę jeszcze prędzej, jakby chodziło o ratowanie nie perfekcyjnej prezencji, a mojego życia.  Dopadam drzwi, dopadam szuflady, zdzieram z siebie (dosłownie, o Moi Mili!) spodnie, zakładam rajstopy  i z westchnieniem ulgi naciągam ponownie zdradliwe rybaczki.
Skacząc na jednej nodze, z butem w ręku zbliżam się do okna, coby je uchylić. Spoglądam na dół, spodziewając się widoku pustego parkingu, a tam kolega z działu, oparty o swoje renault, sączy sobie dym z papierosa.
I wtedy, wraz z tym obrazem, DOTARŁO DO MNIE moje szaleństwo.
Oto ledwie milimetrowe zagięcie czasu i miejsca,
nieco zdrowszy styl życia kolegi, a
zastałby mnie on w negliżu 
w biurka mego pobliżu

oczywiście moje obłąkanie jest faktem,
ale z drugiej strony,
Wysoki Sądzie,
zerknijmy komisyjnie na zegar:
6:40
No ja PRZEPRASZAM BARDZO
To prawda, że poranna pora pozwoliła mi zapomnieć, że należałoby przed przystąpieniem do czynności intymnych zadbać o sprzyjającą im atmosferę, która rozkwita tylko przy drzwiach zamkniętych. Na klucz!
Ale 6:40!
O tej porze nie zagląda tu pies z kulawą nogą. I to wcale nie dlatego, że ma problemy by dokuśtykać na moje piętro.  
O tej porze to ja powinnam móc rozebrać się do rosołu, wyprać bieliznę, wysuszyć ją i ubrać się ponownie. Tyle oto czasu spokojnie zwyczajowo mija, nim ktokolwiek tu do mnie dociera.

A ten tam stoi sobie najspokojniej w świecie (zaburzając jego święte służbowe porządki!) i pali.  

Matko, gdyby nie ten papieros…
gdyby nie ten błogosławiony ćmik!  
Z wdzięczności za łut szczęścia, który głupcom czasem do kieszonki wpada, 
poczułam na języku rozkoszną słodycz tego nałogu.

czwartek, 21 maja 2015

debata

pytanie - odpowiedź

- Czy jest pan za związkami partnerskimi?
- nie, nie blokuję etatu na wyższej uczelni! 

mhm...
no nie wiem.


wtorek, 19 maja 2015

Zaklinacz deszczu

Do  tej pory pewnikiem dla mnie było, że jak założy się ubranie na lewą stronę - będzie deszcz:). Tak się mówiło! Oczywiście taki lewy outfit winien być dziełem przypadku, a nie meteorologicznego wyrachowania. 
Rolniku!
Pola twego niebo hojnie nie podleje,
jeśli CELOWO źle z rana się odziejesz.

Reszka musi wypaść przygodnie.

Dziś w pracy dokonałam przełomowego odkrycia, będącego, w obliczu nękającej nas suszy,  jakże dobrą, klimatyczną wróżbą. W połowie dnia okazało się bowiem, że świecę zza biurka spodnią stroną bluzki. Wszystkie szwy, zakładki i wstydliwe niteczki, które zazwyczaj światło dnia widzą tyle, co podczas suszenia się po praniu, miały okazję obejrzeć sobie bez mała pół działu, które to pół zdążyło przemaszerować przez mój pokój, nim zorientowałam się w swojej garderobianej pomyłce. 

I już miałam zamiar uroczyście ogłosić, że (detronizuję Pana Kreta! i że) spadnie dziś utęskniona wielka woda, i że to mi właśnie zawdzięczać ją można, GDY NAGLE i NIESTETY po wyjściu z toaletowej klitki, w której szybko lewo zamieniłam na prawo, oznajmiono mi, że nie na tym polega praca synoptyka (ale jak to?); i że zbyt pochopnie wywróciłam ubranie, bo przecież wiadomym jest, że „założenie go na lewą stronę wróży wielkie szczęście JEDNAKOWOŻ tylko wtedy, gdy nie zmieni się zaistniałego stanu rzeczy.”

Siedzę teraz wpatrzona w okno
I się martwię.

Potrzebuję deszczu
na dowód prawdziwości MOJEGO porzekadła.
A tu ledwie, Moi Mili, jedna kropla spadła. 

środa, 6 maja 2015

Odkryj radość podróżowania


- to urocze hasło, którym ostatnio, nad wyraz ochoczo, reklamuje się PKP. 

W kolejowym wykopalisku żłobię od wielu lat. Jestem od stóp do głów utytłana szczątkami tego reliktu, a jednak ciągle, systematycznie i dzień w dzień, z uporem szalonego naukowca, dokumentuję rozbiór tej archeologicznej skamieliny. I wierzcie mi: znalazłam tam już prawie wszystko, jednakowoż radości ani śladu.

Być może skrywa ją, niczym swój skarb najcenniejszy, jądro ziemi?

Wywołana do tablicy, ośmielę się zinwentaryzować pokrótce swoje dotychczasowe odkrycia: 

- Dziurawe buciory. Tych wygrzebałam najwięcej; trepy z podeszwami startymi od niecierpliwego tupania w oczekiwaniu na pociąg; buty ze zjechanymi flekami i wystającymi językami, ledwo dychające, od podbiegania na zmienione w ostatniej chwili perony;  

- Całe kopy zegarków, skądinąd w dobrym stanie, wyrzucone na zmarnowanie, gdyż błędnie zdiagnozowane jako zepsute z powodu uporczywego przyspieszania;

- Stwardniałą warstwę dezinformacji, której młotem wyburzeniowym nie skruszysz; 

- Zwłoki, w różnym stopniu rozkładu (jazdy),  pasażerów potraktowanych zabójczym tchnieniem pociągowych toalet, by nie rzec wprost – szmatławych kibli;

- I wielowarstwowe pokłady, ogłuszających me wrażliwe ucho, przekleństw klientów, którzy uniknąwszy śmierci poprzez uduszenie (patrz tiret czwarte) ostatecznie skazani zostali na posmakowanie całej palety usług kolei.  

Podsumowując: niejedno ziarno piachu w me oko wpadło podczas tej żmudnej pracy odkrywkowej, ale zaprawdę powiadam (i się powtarzam), radości - ni najmniejsza drobina pod powieką mą nie zagościła.  

Każdy naukowiec, nawet ten mikrus we mnie, musi sobie w końcu zadać pytanie, czy dobrze określił problem badawczy? Coroczna odmowa przyznania grantu z Ministerstwa musi dać do myślenia! Czy ja naprawdę wiem o czym piszę? Jakie owoce mogą zrodzić moje nędzne wykopki i dywagacje, skoro wiadomym jest, że
ja nie podróżuję,
ja tylko dojeżdżam.

Ta prosta refleksja obnaża moje głupie zacietrzewienie i zawziętość, wykluczającą obiektywne podejście do tematu, i rzuca nowe światło na nieszczęsne hasło, na jego drugie dno, na którym, o Moi Mili, głęboka prawda spoczywa  
MIANOWICIE
tylko i WYŁĄCZNIE okazjonalność kontaktu z PKP, może stać się źródłem radości i szczęścia; TYLKO sporadyczne, INCYDENTALNE - ocierające się wręcz o nieistnienie – obcowanie z PKP, zwane dalej podróżą, daje nam szansę* na czerpanie przyjemności. 



*) nikłą i ewentualną, ale możliwości zaistnienia odmówić jej nie można.


sobota, 2 maja 2015

Lech przegrał w finale Pucharu Polski z Legią

Mnie to nie dziwi  

Specjalny parking
550 miejsc pod nadzorem

Konwoje w asyście służb mundurowych
Co 20 minut

Osiem pociągów specjalnych
z eskortą policji

Rekordowa liczba służb porządkowych
do ochrony


Łatwiej byłoby ogołocić Luwru ściany
Niż zgarnąć i wywieźć Puchar Polski 
z Warszawy