Do tej pory pewnikiem dla mnie było, że jak założy się ubranie
na lewą stronę - będzie deszcz:). Tak się
mówiło! Oczywiście taki lewy outfit winien być dziełem
przypadku, a nie meteorologicznego wyrachowania.
Rolniku!
Pola
twego niebo hojnie nie podleje,
jeśli
CELOWO źle z rana się odziejesz.
Reszka musi wypaść przygodnie.
Dziś w pracy dokonałam przełomowego odkrycia,
będącego,
w obliczu nękającej nas suszy,
jakże dobrą, klimatyczną wróżbą. W
połowie dnia okazało się bowiem, że świecę zza biurka spodnią stroną bluzki. Wszystkie
szwy, zakładki i wstydliwe niteczki, które zazwyczaj światło dnia widzą tyle,
co podczas suszenia się po praniu, miały okazję obejrzeć sobie bez mała pół działu,
które to pół zdążyło przemaszerować przez mój pokój, nim zorientowałam się w
swojej garderobianej pomyłce.
I już miałam zamiar uroczyście ogłosić, że (detronizuję Pana
Kreta! i że) spadnie dziś utęskniona wielka woda, i że to mi właśnie zawdzięczać
ją można, GDY NAGLE i NIESTETY po wyjściu z toaletowej klitki, w której szybko
lewo zamieniłam na prawo, oznajmiono mi, że nie na tym polega praca synoptyka (ale jak to?); i że
zbyt pochopnie wywróciłam ubranie, bo przecież wiadomym jest, że „założenie go na lewą stronę wróży
wielkie szczęście JEDNAKOWOŻ tylko
wtedy, gdy nie zmieni się zaistniałego stanu rzeczy.”
Siedzę teraz wpatrzona w okno
I się martwię.
Potrzebuję deszczu
na dowód prawdziwości MOJEGO porzekadła.
A tu ledwie, Moi Mili, jedna kropla spadła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.