Kiedyś
może i deszcze sadem targały, tarmosiły żartobliwie jego gałęzi czuprynę, ale
teraz mają ochotę na więcej. Oćwiczyć! Wysmagać! Zalać! Po pas. Po szyję.
Zrobiły
się zachłanne i brutalne.
Już
nie łaszą się grzecznie, nie padają nam do nóg delikatnymi kropel pocałunkami,
ale obficie opluwają, w mgnieniu oka znaczą teren kałużami i bajorami, które łapczywie
połykają nasze stopy.
Parasole
jeszcze nigdy nie czuły się tak niedołężne i chrome. Można spotkać tych
porzuconych nieszczęśników ot na ulicy, gdzie toną w śmieciach i we
wspomnieniach o pieszczących ich niegdyś regularnie spokojnym siąpieniu,
subtelnym kapuśniaczku, zwiewnej mżawce… o minionym czasie ich świetności. Niestety.
Nie trzeba być zoologiem, by wiedzieć, że od słonia łapką na muchy człowiek się
nie opędzi.
Ale,
dalibóg!, jak to się stało, że z muchy zrobił się słoń?
Mam
jedno podejrzenie. Tam, hen, wysoko, Pani Chmura, niczym zazdrosna o Ziemię kochanka,
trzyma Deszcz krzepko w swych objęciach, nie pozwalając mu na skok w bok, tj. w
dół… - och nie kochany, nie opuszczaj (się)!!! A przecież jemu nie po to dali na chrzcie
Opad, by teraz przez kaprys kobiety imię to splamił i wbrew naturze swej nie
opadł. Żołnierz na wojnę! Marynarz na morza! Deszcz na ziemię! Musi runąć.
Czując w sobie ten zew, ten obowiązek wobec minionych deszczowych pokoleń, zakładnik – ten dwóch pań kochanek - pieni się i burzy, gromadzi moc, rośnie w siłę
i nieustająco napiera. Tak że, gdy w końcu wyrywa się z pancernego uścisku, spada
z taką energią i intensywnością w ramiona Ziemi, że ta biedaczka, mimo że z
tęsknoty za nim na wiór wysuszona - nie wie co począć, gdy ten tak nagle oddaje
się jej całkowicie, na raz.
Trójkąt
miłosny, jak wiemy z geometrii życia, nie jest usłany różami a cierpieniem i
ofiarami. W tym wypadku także śmiertelnymi.
Bo
gdzie dwie jednego miłują
-
tam niezawodnie się mordują
Chmura
ma złamane serce. Parasole zgnębioną duszę.
Ale
głęboka i pełna zadumy minuta ciszy należy się tym, którzy z tego gwałtownego
romansu żywymi nie wyjdą, a ciałami ich niejeden śmietnik się posili.
Utopione,
rozklejone, pozbawione formy. Podobne do niczego i niczemu służyć już nie
mogące.
W
mijającym miesiącu osierociły wiele stóp.
Buty.
Botki. Pantofelki.
A
pokrzywdzonych może być jeszcze więcej. Spójrzcie za okno.
Przeżyją
tylko te,
których
ja nie noszę.
Na
deszcze lubieżne
-
najlepsze kalosze
:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.