Czas wrzucić kamyszek
w zastałe wody bloga tego:)
Coś na rozbudzenie.
A na rozbudzenie
najlepsza jest woda.
Jeszcze nikt niczego lepszego nie wymyślił. Czasem wystarczy się ledwie skropić, zrosić
twarz delikatnie i już jest się orzeźwionym; bywa jednak i tak, że ktoś
uzna, że kropla - to za mały kaliber; że, by osiągnąć ożywczy efekt, konieczny
jest cały kubeł H2O. I oto w minionym tygodniu KTOŚ właśnie TAK UZNAŁ i pewnego
dnia, ledwie otworzyłam drzwi, wychodząc do pracy, chlusnął we mnie bez mała
całym jeziorem deszczu. Daleko cofnąć się nie mogłam, bo już i tak byłam
spóźniona, ale całe szczęście tuż przy progu stało paru chętnych, by objąć mnie
swym wodoodpornym ciałem, więc na chybił trafił wybrałam jednego, schowałam się
w jego rozpostartych ramionach i ruszyliśmy do boju. I, nie powiem, jego dłoń w
mojej dodawała otuchy. Wiatr wokół się wzmagał i okrutnie deszczem smagał. A my
ramię w ramię na dworzec. Gdyby nie on, suchej nitki można by szukać na mnie, niczym
igły w stogu siana. A tymczasem. Bardzo proszę. Miast zimnego opadu, zalewała
mnie fala spokoju i wdzięczności. Jak to
dobrze, że znaleźliśmy się razem w odpowiednim miejscu, o odpowiedniej porze. Podczas
narodzin zapewne mą głowę czepkiem zdobioną, gwiazda szczęśliwa swym blaskiem
opromieniała…tak, tak,Tak właśnie, poliestrem chroniona, dumałam o swym naznaczonym
pomyślnością poczęciu, kiedy nagle RYMS. Ktoś nacisnął guzik i momentalnie padać
przestało. Nawet nie zdążyłam dojść na peron, tak to w tych niebiosach się
zautomatyzowali! To już nie ma korbki, którą powoli i z mozołem się kręci,
zmniejszając stopniowo siłę opadu? To już teraz tylko klik, ciach i pyk? Oj,
nieładnie się bawią. Mogliby chociaż dać mi wsiąść do pociągu z tym słodkim
uczuciem fartu. A nie tak. W połowie drogi poddali nas niewdzięcznej metamorfozie.
Rycerz, którego ręka mnie krzepiła, a wypięta dumnie pierś jego przed wodą
chroniła – przeobraził się w postarzającą mnie laskę, w zawadzający drąg, w
sztywny kij,
który dzierżyć już do końca dnia musiałam,
na który dzień cały musiałam mieć baczenie…
który dzierżyć już do końca dnia musiałam,
na który dzień cały musiałam mieć baczenie…
gdyż i bo, pod raptownie
bezchmurnym niebem,
stałam się ponurym parasola cerberem.
stałam się ponurym parasola cerberem.
Zza podniesionej nagle
zasłony deszczu wyłoniła się
nie księżniczka w
czepku na skroni,
z dzielnym parasolem
przy boku –
a stróż w berecie z
kosturem w dłoni,
który ciążył mu na
każdym kroku.
:)
Jak zaczęłaś o wodzie, skrapianiu się i tym podobnych, to myślałam, że wpis będzie na zupełnie inny temat... :D a tu tylko o deszczu i parasolce...
OdpowiedzUsuńsię nie bój! co się odwlecze, to nie uciecze:)
Usuń