W minionym tygodniu wszyscy tak intensywnie
mówili o zmianie czasu zimowego na letni, że to już, że teraz, że ….w niedzielę
o mały włos nie przesunęłam wskazówek zegara.
Uczyniłabym to pilnie,
gdybym tylko wiedziała na pewno, w którą stronę teraz skręcamy.
Na szczęście każdego
roku ten wymuszany niecierpliwy gest głęboko mnie zastanawia. I tak jak na
szkolnym boisku hamowałam z piskiem trampek pod koszem, tak i teraz wstrzymałam
oddech i pogrążyłam się w zadumie. Tik-tak. Dwutakt. Nie mogąc pojąć, jak można
być tak nieludzkim i żądać ode mnie (zerwania się z łóżka godzinę wcześniej)
podjęcia tylu ważkich decyzji w przeciągu kilku sekund, która noga jest prawa, a która lewa (bo
jeszcze tego brakuje bym wstała lewą), a tu jeszcze trzeba określić położenie
geograficzne na boisku względem kosza (czy na pewno teraz wskazówka w przód?) i
połączyć całość akcji z odpowiednią ręką. Prawdę mówiąc tam, na lekcji,
modliłam się, by wybito mi piłkę z rąk, szczędząc udręki kompletowania tej
nienaturalnej akrobacji.
Niestety, tak jak na
boisku mogłam liczyć na wybawienie (szanse na to zawsze były dość spore ze
względu na mą skromną sprawność), tak teraz nie ma zmiłuj. Wprawdzie w miniony
weekend znalazłam odroczenie w internecie, ale jutro nieodwołalnie zmuszeni
będziemy poddać się corocznej grabieży.
Zwolennicy tego
niecnego procederu krzyczą.
TO NIE JEST NAPAD! jednakowoż RĘCE DO GÓRY! ZEGARKI NA STÓŁ!
I nie jęczeć mięczaki!
Wszak w październiku znów mieć będziecie w kieszeni tę swoją godzinę.
Tyle tylko, UMÓWMY
SIĘ, że miast wiosennej, zielonej i już jasnej godziny odda nam się szarobure
zimne 60 minut.
CO?!
Nic, nic. Bierzcie,
bierzcie
ino życia oszczędźcie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.