Na wynik wczorajszych wyborów, tak jak na pogodę, już nic się
nie poradzi.
„Miejscami
przelotne opady deszczu.”
Od kilku tygodni, racząc się
tą niestrawną sentencją na śniadanie, obarczam swój grzbiet balastem z parasola.
Naturalnie nie jest to ciężar ponad me siły, ale biorąc pod uwagę, że pogoda ma
ostre wahania nastrojów (czyżby brak hormonów?) i rano jest odpychająca i
zimna, a po południu, pragnąc wynagrodzić nam wcześniejszą oziębłość, tuli do
swej piersi gorącej i dusznej tak, że do mojego bagażu, tuż obok parasola, trafia też i kurtka, i sweter, i szal, czasami
jeszcze czapka (bywa 2-3˚C rano, więc bez głupich uśmieszków proszę)… tak, że po
striptizie, w drodze do domu, wierzchni przyodziewek kipi z mej torby, do
której szpilki nie wciśniesz, że o ewentualnych zakupach nie wspomnę…
„Miejscami
przelotne opady deszczu.”
Dobrze wiem, że komunikat ten
kamufluje niekompetencję synoptyka, który nie wiedząc gdzie, ani czy w ogóle
coś spadnie, postanawia schować się za tą bezpieczną frazą.
„Miejscami
przelotne opady deszczu.”
Wprawdzie co ma wisieć nie
utonie. Ale jednak ile można wisieć? Ten deszcz, dajmy na to, wisi w powietrzu
od tak dawna, że DALIBÓG, w końcu snadnie coś, gdzieś spadnie.
A jak komuś nie spadnie to
zapewne pomyśli, że spadło innemu, którego dom się mieści w innym geograficznym
położeniu.
(synoptyk, jak kot, zawsze spada na cztery łapy)
„Miejscami
przelotne opady deszczu.”
Które miejsca synoptyk ma na
myśli – nie wie nikt;
Z suchego jak pieprz parasola, pewnie nie ja jedna, wnioskuję, że
NIE SĄ TO PERYFERIE
ODWIEDZANE PRZEZE MNIE
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.