Przychodzi taki
moment, że dowcip, ten, który kiedyś położył nas na łopatki, który niemiłosiernie
kulał nami po podłodze; od którego bolał nas brzuch; i który uświadomił nam istnienie
mięśni twarzy - otóż przychodzi taki moment, że trzeba przestać go opowiadać. Gdy
to, co w nim jędrne sczerstwiało, a to, co soczyste – zwiędło – należy natychmiast
pozwolić mu wybrzmieć do kompletnej ciszy. Bo doprawdy, był on przez tyle gąb
przeżuty i z gąb tylu przy niejednym stole wypluty, że nikt go w usta swoje
brać już nie powinien. Jeśli nie z powodu delikatnego i wysmakowanego
podniebienia, to choćby ze względów higienicznych.
Dbajmy o siebie.
Nie tak jak ona.
Podwiewane spódnice,
spadające kapelusze, strącane dachy, rozrywane linie, ulatujące w siną dal pranie…
- nikt się nie śmieje, wszyscy z obrzydzeniem wzrok odwracają, a ta siedzi przy
stole i rechocze, sycąc się każdym, nawet najbardziej wyświechtanym, figlem.
Dziś jeszcze mogę jej wybaczyć tę tępą radochę. Ale od jutra naprawdę,
Moja Pogodo Wiosenno, weź się w karby. Bądź subtelna, zwiewna, delikatna… i, do
kroćset fur beczek, przestań rżeć pod moim oknem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.