wtorek, 2 kwietnia 2019

Prima Aprilis


Prima aprilis minął zupełnie niepostrzeżenie
Nikogo nie nabrałam
Ani nikt nie nabrał mnie

Stężenie dowcipu w najbliższej okolicy zdecydowanie poniżej normy.

A jak już wybuchłam śmiechem
i myślałam, że deficyt się wyrównuje
to okazało się, że ten biedak Harry Potter naprawdę poszedł z dymem.

Ten ksiądz mógł spalić parę kalorii
papierosa
albo dowcip

tymczasem
naprawdę
ale naprawdę?

To już nawet chłopcy z książek?

czwartek, 28 lutego 2019

Czwartek

nareszcie doszliśmy do tego momentu, w którym przed siódmą rano można zastać w oknie całe słońce. 
oczywiście nie wiem dokładnie dokąd Wy zmierzaliście, ale ja na pewno w tę stronę właśnie. 

dzień jest dłuższy o 3 godziny i 3 minuty.
to już naprawdę treściwa długość
idealna na tłusty czwartek. 
:)

środa, 13 lutego 2019

sza cicho sza, przerwę ciszę

milczenie jest złotem, milczenie jest złotem...
ale w sumie, na co mi tyle złota?
czas chyba jednak zakłócić tę ciszę, jak mak przed laty trzema zasianą,
i zebrać plon.
:) 
chyba spróbuję.

a tak na marginesie:
ponad tysiąc obrotów Ziemi
kilka okrążeń wokół Słońca
i 3 lata, jak z bicza strzelił.

auć.

tymczasem! :)

piątek, 4 marca 2016

„Wędrowali szewcy przez zielony las. Nie mieli pieniędzy, ale mieli czas”


Kupiliśmy je! Piękne zgrabne siedziska, montowane do ściany, składane jak w starym kinie, idealne na nasz wąski służbowy korytarz, na którym, co chwilę!, ktoś leży wycieńczony staniem. Młodzi ludzie dziś szybko się męczą. Zapytacie, albo i nie, dlaczego w takim razie nie siedzą. Oczywiście i owszem mogliby, gdyby tylko ci, którzy czekali tu przed nimi, nie wykorzystali naszej szczerej gościnności (i lekkomyślności) i nie podprowadzili nam, już to w akcie zemsty za nie załatwione sprawy, już to z powodu niepohamowanej i nie leczonej kleptomanii, stojących tu pierwotnie luzem, ku ich wygodzie!, krzeseł.
Ciągłe potykanie się i lawirowanie pośród polegujących wszędzie klientów – wykańczało nas. A ponieważ kopanie ścielących podłogę nóg nie przynosiło efektów, a drzwi do łazienki wciąż były blokowane stopami wystającymi z gir, wystającymi dalej z korpusów opartych o ścianę naprzeciwko - zdecydowaliśmy się (ratując pęcherze przed pęknięciem, a kończyny przed złamaniem)  zrealizować zamówienie wyżej wspomniane i oczyścić ścieżki prowadzące do punktów strategicznych: do toalety, do automatu z wafelkiem i kawą i do windy.
Zatem siedziska. Przytwierdzone, nie do ruszenia!, a jednocześnie oszczędzające przestrzeń i otwierające ją maksymalnie w chwilach absencji petentów.

Dostawa została zrealizowana na początku stycznia. Wtedy w całą operację wtajemniczony i zaangażowany został dział gospodarczy, który miał podjąć się mocowania. Dział gospodarczy to najsłabsze ogniwo w naszej fabryce. Niemrawe, ociężałe i bardzo zawodne. Ale zaryzykowaliśmy, z braku laku i wiertła. Panowie przybyli już w lutym i, jako wybitni fachowcy, na pierwszy rzut oka ocenili swą robotę jako trudne i ryzykowne zadanie. Musnęli pieszczotliwie korytarz stosownym narzędziem dziurawiącym i już wiedzieli, że ściany i śruby ze sobą nie współgrają.  Aby dowieść nam swych racji dwie godziny wkręcali i przeklinali jedno krzesło, które koniec końców zawisło, ale tylko dla przykładu i zilustrowania popularnych zwrotów: wisieć na ostatnim włosku i na słowo honoru.
Koniecznym okazał się zakup nowych śrub, które umożliwią solidny montaż mebli do lichych ścian. Bez tego ani rusz! Po krótkiej chwili przerzucania się zadaniem służbowego shoppingu - wygraliśmy, wrzucając to zlecenie w kozi róg boiska drużyny gości, nie dając im możliwości rewanżu. Żałować zaczęliśmy już na dzień następny. Po którym przyszły dni kolejne, które dalej złożyły się na cały tydzień.

Po tygodniu krzesło tkwiące samotnie w ścianie długiego korytarza zostało obśmiane już przez wszystkich, nawet tych, którzy nie mieli do nas żadnego interesu, ale specjalnie zjawiali się, by posmakować krótkiej zuchwałej nasiadówy i okrutnej, niesprawiedliwej kpiny. Codziennie teatralne szepty snuły przypuszczenia o skromnym, by nie rzec fatalnym stanie naszego portfela. Co dzień czekał na nas stek szyderstw polany sosem fałszywej troski, bo czy aby na pewno to jedno krzesło nie za bardzo nadwątliło naszych finansów i czy nie wyprowadzi nas z torbami na skraj przepaści finansowej? Po co było się tak szarpać? Czy naprawdę klient wart jest aż takich nakładów?
- bo u nas się nie czeka! my załatwiamy sprawy od ręki! - próbowało się czasem odparować draniom, ale cienka to była linia obrony. Przerywało ją już lekkie uchylenie drzwi na korytarz, na którym roiło się od kontrargumentów wciąż pracowicie szorujących tyłkami posadzkę.

A miało być tak pięknie!

Postanowiliśmy zintensyfikować poszukiwania za panami i za śrubami. Na tym pościgu minął nam kolejny - pełen słabych złośliwości  i niewczesnych  żartów - tydzień. Ale oto teraz w końcu nas odwiedzili. Wpadli ze śrubami i po dwóch dniach niewiarygodnego jazgotu, siedziska przyozdobiły ściany korytarza. I, jak się zdaje, na zaszczytnej funkcji dekoracyjnej zakończy się ich rola, gdyż i bo, jak oznajmia dział gospodarczy:
- … ja od razu pragnę oświadczyć, że jak te krzesła spadną, TO NIE BĘDZIE NASZA WINA.
- jak to spadną?
- no. Tak to. Mogą spaść. Jak jeden klient usiądzie drugiemu na kolanach. Wszystko się może zdarzyć.
- acha…
- ALE WTEDY…
-….  T a a a k?
- od razu ZERWIE SIĘ CAŁA ŚCIANA.
-....
- ale tak jak mówię,  to JUZ NIE BEDZIE NASZA WINA.