Wcześniej
czy później przychodzi ta straszna chwila, że oto trzeba rzucić się na ladę i
być jeno ciałem, które ktoś zmierzy, zważy, pomiętosi, pomaca, osłucha i wyda
opinię o jego przydatności do służbowego życia.
Moja
gwarancja skończyła się w tym miesiącu i musiałam udać się na przegląd, coby
dowieść aparatowi administracyjnemu, którego radosną częścią jestem - swej
przydatności i sprawności.
Wtopiłam
się w gęsty tłum napierający na pierwszą i główną śluzę do przebycia - pokój
pielęgniarek przemysłowych, będący jednocześnie Pokojem numer 3, dalej zwanym trójką. Przez
długi czas miejsce, które zajęłam w ogonie kolejki, zmieniało się tylko dzięki napływającym
wciąż chętnym do badania; dzięki nim dość szybko przestałam być tą ostatnią,
jednakowoż do bycia pierwszą drogę wciąż blokowała mi taka sama ilość głów, co
na początku. Momentami nawet ich przybywało, gdyż system poruszania się
pomiędzy gabinetami był tak zmyślnie zorganizowany, że po wyjściu od
pielęgniarek, szczęśliwiec udawał się do wskazanego mu przez nie – specjalisty.
Tenże sprawdzał zdatność do podjęcia wytężonej pracy wybranych członków ciała - tych, w których badaniu się
wysoko specjalizował (i nadal specjalizuje, jeśli szczęśliwie dożył dnia
dzisiejszego). Następnie,
ów śladowo zbadany, wracał do pokoju
nr 3 (już bez kolejki!), by
tam pielęgniarka uzupełniła jego kartotekę o zdobyte wyniki i wskazała kolejny
gabinet na kolejne badania. Tak więc ścieżka, którą wydeptywał jeden pacjent
wiła się po całym budynku, kłębiąc przy drzwiach trójki.
Proces
oczekiwania trwał w nieskończoność. Jeśli się miało kaprys, by na noc wrócić do
domu, trzeba było walczyć o każdy centymetr dzielący człowieka od trójki. Do wspomnianych
bez-ko-lej-ko-wców nierzadko dołączali oszuści, którzy blefując, że wrócili
właśnie z jakiejś wizyty, pod pozorem uzyskania dalszych wskazówek od
pielęgniarek, wchodzili na krzywy ryj przed zgodny z prawem szereg. Ponadto niemożliwym
było zejście na bocznicę, by choć na chwilę spocząć na krześle, gdyż, gdy niebacznie
to uczyniłam, nowo napływający pacjenci od razu zaczynali miast za moimi
plecami stawać przed moim nosem.
Po zmitrężeniu
dwóch godzin, kiedy w mych myślach (bujne i gęste) włosy stojącej przede mną
nieszczęśnicy zostały policzone, a kości kilku butnych gości przetrącone - trafiłam
w końcu przed zacne oblicze jednej z pielęgniarek, dzień
dobry, i rozpoczęły się powolne administracyjne korowody. Tempo podjętych
wokół mnie działań najdobitniej
wskazało mi przyczynę rozciągniętego do wieczności czekania. Ale. A'propos
czekania (od razu zdradzam, że BEZ O WO CNE GO) na dobry początek serdecznie mnie poinformowano, że
przyszłam za późno (sic!) i dziś już zaświadczenia nie uświadczę.
Prawda
w oczy kole. Nomen omen. Okulista już zakończył
urzędowanie.
Pytanie
– dlaczego?, skoro na zegarze ledwie 11:00, w poczekalni tłum, a cały ten
czcigodny przybytek, mierzący zdolności ludzkiego organizmu do wszelkiej pracy
jest czynny do 18:00? – ... uwięzło mi w gardle. Nie byłam zdolna zadać go tej
miłej pani, która mogłaby być mą babcią, i która na kieszonce fartucha miała
(choć mógł to być zwid mej zmęczonej głowy)) napis: ku chwale zusu. Nie mogłam się na nią gniewać. Zresztą stawianie
jakichkolwiek pytań byłoby jeno rzucaniem słów na wiatr, jako że Pani troszeczkę
nie dosłyszała, czego domyśliłam się podczas żmudnego badania słuchu, któremu
mnie poddała; następnie zostałam zobligowana do recytowania swoich danych
osobowych, których Pani nie mogła rozczytać (wzrok już nie ten) ze skierowania.
A jako, że, jak wspomniałam, uszy jej były w podobnej kondycji, co i oczy,
odarłam się z największych tajemnic przed tymi, którzy byli w kolejce za mną…
Bo wstępnemu badaniu (zdaje się, że o tym drobiazgu jeszcze nie napomknęłam)
poddaje się ludzi przy drzwiach otwartych, na oczach oczekujących na tę
przyjemność za progiem trójki.
Trochę mi żal, że żadna z intymnych informacji z życia mego nie wzbudziła
aplauzu publiki, choć (niechaj przemówi ma nieskromność!) podany przeze mnie wzrost – był słuszny, a
ciśnienie - wzorcowe; Pociechę nieco niesie mi tylko fakt, że też i żadna z
danych, które podałam głosem gromkim – nie została wygwizdana, czy
oprotestowana, a wagę, dajmy na to, śmiało podałam sprzed lat czterech.
Pani
wypełniła tryliard druków w tyluż kopiach pod moje wyraźne dyktando i zapisała
mnie do okulisty na dzień następny. Wejdzie
Pani jako druga do czwórki, a potem do nas do trójki, JUŻ BEZ KOLEJKI.
Po
tych przyjemnościach wyszłam bez zaświadczenia o zdolności,
aczkolwiek
czułam ze jestem zdolna do wszystkiego
(zwłaszcza
najgorszego)
….
Jednak byłabym
niesprawiedliwa, gdybym napisała, że upojne chwile spędzone w poczekalni poszły
na marne. Dnia następnego elastycznym krokiem wkroczyłam z podniesioną głową starego
(no-no-no!) wyjadacza w znane mi już mury. Przez noc flegmatyczny porządek przyjęć
nie uległ najmniejszej poprawie, ale, jako, że już należałam do zacnej, wąskiej
grupy bezkolejkowców, ociężała organizacja mnie nie martwiła.
Warując czujnie pod drzwiami
gabinetu numer cztery, obserwowałam spacerujące korytarzem wczorajsze
pielęgniarki. Dziś pełniły znacznie donioślejsze funkcje i w zależności od
tego, do którego pokoju wchodziły, stawały się - neurologiem (pokój 5), lub laryngologiem (pokój 8). Pełna podziwu dla
interdyscyplinarności rzutkiego personelu, pogratulowałam sobie jednak, że te
specjalistyczne badania mnie nie dotyczą i odczekawszy małą godzinkę przed pistacjową
ścianą – weszłam do okulisty. A okulista (o dziwo nie okazał się żadną znaną mi
pielęgniarką) był punktualny i niekonfliktowy. Swą celną diagnozę bez protestów
oparł na podanych przeze mnie wartościach dioptrii, dzięki czemu opuściłam
gabinet w minutę z niezbędnymi papierami w garści. I udałam się forsować
ostatnią przeszkodę na drodze do mej zdolności - lekarza ogólnego. Ten, w
przeciwieństwie do okulisty, był jak zwykle wnikliwy, drobiazgowy, ale i po raz
pierwszy okazał się dla mnie szczodry – dając atest na 3 lata.
Wychodząc w końcu na świeże
powietrze, miałam jeszcze jeden powód do radości. Podstawowym narzędziem pracy
lekarzy i pielęgniarek jest obecnie długopis. To, że w tym dokumentacyjnym zapamiętaniu okulista nie wbił mi go w
oko, pielęgniarka w żyłę, a lekarz ogólny w język, uważam za prawdziwy i
szczery uśmiech losu.