Drastycznie spada ilość oddechów, które
wykonuję w ciągu dnia. A jakość powietrza, które w rzadkich razach i
skandalicznie małych dawkach wpada do mych płuc, daleka jest od rewelacyjnej.
Prawdę mówiąc nie najbliżej jej nawet do przeciętnej.
W tramwaju od tygodni mam codzienną przyjemność
spotykać osobników o charakterze dość
natrętnym, a aparycji w najwyższym stopniu odstręczającej i plugawej.
Otaczają mnie zewsząd, żądając
wstąpienia w ich zasmarkane szeregi.
Napór tych ludzi ledwie
dychających, ale (ku memu niezadowoleniu) wciąż jeszcze dość żywych, by
poruszać się po mieście środkami komunikacji miejskiej - jest niewiarygodnie
silny. Jakby miejsce ich, umykającej z organizmu, odporności zajmowała wytrwałość,
lub jakby ten dziki głupi upór wdzierał się w ich ciała, osłabiając jednocześnie
układ immunologiczny.
Czym bym nie jechała, gdzie bym nie
spojrzała - epatują niedrożnymi, czerwonymi otworami nosowymi i szczodrze
dzielą się swym nieżytem . Aby zwerbować więcej towarzyszy do zaflegmionego kręgu
- osobniki te, które śmiało nazwiemy po imieniu- człekokształtnymi mikrobami - nie
używają chusteczek (ani żadnych innych szmat, które zaszczytną funkcję
chusteczki spełnić by mogły). Brak materii w ich kieszeniach pozwala im szeroko
prychać, i siąpić, i kichać bez żadnego umiaru, na wszystkie strony. Czują się
usprawiedliwieni, otwierając otwory gębowe i ziejąc nagromadzonymi w sobie
trującymi oparami pełnymi bakterii i zarazków i całej reszty zgrai pracowitych
drobnoustrojów, o której wolę nie myśleć...
Co dzień zakwefiam się szczelniej i
biję światowe rekordy we wstrzymywaniu oddechu. 4 minuty?! Leszcze! Czymże to
jest wobec 20 minutowej podróży na jednym wdechu.
tak…. A przecież i on, ten jeden wdech (dalibóg, nie mogę o tym na trzeźwo myśleć), bo nawet on, bądźmy szczerzy!, świeżością nie grzeszy. Koniec końców w szparę uchylonych wrót do mych nozdrzy - wpada powietrze do cna przefiltrowane przez niejedno dudniące obok mnie płuco i niejeden uroczo gruchający nos.
tak…. A przecież i on, ten jeden wdech (dalibóg, nie mogę o tym na trzeźwo myśleć), bo nawet on, bądźmy szczerzy!, świeżością nie grzeszy. Koniec końców w szparę uchylonych wrót do mych nozdrzy - wpada powietrze do cna przefiltrowane przez niejedno dudniące obok mnie płuco i niejeden uroczo gruchający nos.
O me biedne szlachetne zdrowie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.