niedziela, 31 października 2010

Grzegorz Markowski śpiewa każdej nocy

„Gdy patrzę w twoje oczy każdej nocy
Krzyczeć mi się chce
Bo patrząc w twoje oczy
Którejś nocy
Wiem że zabiorą cię”

Do wczoraj myślałam, że to manifest-song świadomego starszego mężczyzny. Byłam przekonana, że to wyznanie mężczyzny, który dopuszcza do siebie myśl o możliwości nadejścia niemocy. Naprawdę byłam pewna, że ten odważny mężczyzna szczerze i otwarcie śpiewa:

Którejś nocy
Wiem że ZAWIODĘ cię:)

środa, 27 października 2010

Rozmówki nieprzytomne

- ja chciałbym rozmawiać z panem XYZ, czy byłaby taka możliwość?
- niestety Pan XYZ nie żyje…
- acha…
- …W ZWIĄZKU Z CZYM już u nas nie pracuje.

Naprawdę to powiedziałam:) rany.
Bo kurna w naszej firmie pracują tylko żywi!
Weźcie kopnijcie mnie i poślijcie do bramki, może być na rzecz Lecha, przynajmniej jakiś pożytek ze mnie będzie…
:)

niedziela, 24 października 2010

Back It Up

Moja ostatnia fascynacja:)



królestwo dla twardziela, który nie machnie nawet palcem w bucie podczas tej piosenki:)))

piątek, 22 października 2010

Bezsen

Z głębokiego snu, choć było jeszcze przed północą, obudził mnie podejrzany szmer. Szuranie. Koszmarne szuranie dobiegające z sufitu.
Kuna. Oczywiście od razu ją postawiłam przed sądem. Tym razem przegięła. Nie biegała i nie tupotała, jak to ma w znanym mi niestety zwyczaju, nawet pazurkiem nie drapała. Po prostu ubrana w mundur obity dżetami i innymi metalowymi guzikami (widziałam to na własne uszy!!!) czołgała się po poszewce sufitu. Mozolnie, powoli i cholernie rytmicznie. Kulała się w tę i z powrotem, po to, by po tych harcach zacząć odgarniać szuflą śnieg… nie wiem skąd śnieg, nie wiem skąd szufla. Wiem, że odgarniała. Regularnie szu i do rymu szu.
Szurgotania do rana nie zatamowała Tracy Chapman, ani zgłośnione, jak na nocną porę radio pełne (b)z(d)et, ani nawet kołdra, którą prawie w całości wepchnęłam sobie do ucha.

Ledwo żyję.

czwartek, 21 października 2010

Dziewczyna przodem *

No i się stało.
Szłam sobie wczoraj na dworzec. Beztrosko. Słońce świeciło, liście opadały, jak gdyby nigdy nic, a ptaki śpiewały i nawet jednym marnym świergotem się nie zająknęły o tym, co za chwilę nastąpić miało (oby im wszystkie, nie tylko z dupy!, pióra powyrywało!!!!:)).
Z podziemnego przejścia wychynęłam na peron i podniosłam głowę. Tylko ja i on. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Nie wiem, co on miał w spojrzeniu, ale moje źrenice kipiały zniechęceniem i rozdrażnieniem. Stanęłam w rozkroku. Niebo i moje czoło zasnuły chmury. Gołębie z głośnym furkotem poderwały się do lotu. Wiatr przegonił po torach kilka suchych krzaków pustynnych i zatrzepotał groźnie połami naszych płaszczy. Zapadła cisza i klamka, bo WTEDY (sięgnęłam do kabury:)) moja pięta dokonała zwrotu, bezwstydnie okręciła się, pociągając za sobą całe ciało, które posłuszne, bez gestu sprzeciwu, nadany piętą ruch kontynuowało.
Uciekłam. TAK. Powiało tchórzostwem i teraz Pan nie ma wątpliwości.
Wprawdzie mógł sobie głupio pomyśleć, że w pracy zostawiłam włączone żelazko i pobiegłam wyciągnąć kabel z gniazda. Ale mam nadzieję, że wysnuł to, co winien, czyli, że nie chce mi się z nim gawędzić.
No way.
No i tyle.
Kije i badyle.
:)

piątek, 15 października 2010

Sanepid

- dzień dobry, moje nazwisko Inspekcja Sanitarna, wpadłam na kontrolę.
- Ach… dzień dobry Waszmość Pani, proszę spocząć między nami. My w zgodzie z prawem stoimy …
- tjaaaa. Pozwoli pani, że my TO zbadamy i ostatecznie ustalimy.
- tak czy inaczej, my się kontroli nie boimy, choć teraz trochę chojraka stroimy. Warunki higieniczne mamy na poziomie, badania epidemiologiczne cyklicznie prowadzone. Bardzo proszę oto zestawienia, nie ma w nich ani jednego uchybienia…
- och, to świetnie proszę pani, zatem zajmę się protokołami.
- .. ależ oczywiście, proszę pisać. Byle dobrze.
- hahahahah... Będzie zgodnie z prawdą, nie ma bata.
- hahahahah (tam-do kata!)

Pani siedzi, meldunki płodzi,
gdy nagle do biura koleżanka wchodzi
wchodzi i rzecze
- w sali obok leży chyba zdechła mysz… (sic!)
-?
- to co robimy?

Nie wiem. A kysz?!!!!!
:)

czwartek, 14 października 2010

Bą tą za siódmą górą i rzeką

W ostatnich dniach sporo ludzi mnie odwiedza.
Poniżej mała antologia powitań, którymi jestem raczona na służbie:

- Nareszcie panią znalazłem!...
- błądziłem w okolicy chyba dobre półtorej godziny zanim do pani trafiłem…
- można powiedzieć, że pani się ukrywa. Uf.. wreszcie!
- dostać się do pani to prawdziwy wyczyn…
- to cud, że panią odnalazłem…

Bo ja jestem wiatrem w polu
W stogu siana igłą
Trzeba znoju i mozołu
By się ze mną spiknąć :)))

Cuda się zdarzają.
Ale na „dzień dobry”, dalibóg!, nie mam co liczyć.

środa, 13 października 2010

Przestroga

Ten - kto wymyślił, by w Starym Browarze od Półwiejskiej zainstalować drzwi obrotowe -
trochę się pomylił.

Drzwi, co i rusz!, biorą zakładników między swoje skrzydła.
Jeśli cierpicie na klaustrofobię - do Browaru od tej zdradliwej strony raczej nie zachodźcie.

:)

wtorek, 12 października 2010

Scenka,

w której panienka rzewnie płacze,
gdyż została otwieraczem
- żeby chociaż korkociągiem! – głośno kwili -
jest z fantazją zakręcony i wnikliwy…

(źródłem jej łez morza
jest nagła promocja na noża)

- dzień dobry
- dzień dobry
- jest coś do mnie?
- tak, tutaj proszę – podaję mu przez biurko wypchaną kopertę (biała, format C5, bez zaszyfrowanego zamka) – właśnie dostarczono.
- O! ach, to TO. Tak wiem – ogląda, wącha, maca, bada, prawie językiem smakuje – dzwonili, że prześlą. Tak. Hm… Czy mogę prosić o ładne otwarcie? – i wręcza mi przesyłkę z powrotem.
- ?!

Szable w dłoń i na koń,
ciąć, szarpać i rżnąć
psubrata!!!!!
tam do kata!

piątek, 8 października 2010

Dziewczyna przodem *

Wpadam biegiem na przystanek tramwajowy, chowam się pod wiatę, wciskam głęboko i cała przyklejam do szyby. Czekam aż przysypie mnie idący tu z dworca tłum, aż otuli i otoczy murem grubym i mocnym. I gdy ściana rośnie w siłę, i gdy wydaje mi się, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane, i gdy już oddycham z ulgą, świętując swój spryt, kątem oka dostrzegam rysę; Początkowo udaję, że jej nie widzę, ale mała szczelina w mgnieniu oka, pod naporem znajomego „PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM”, staje się wielką dziurą, a potem mur zdradliwie się rozstępuje i pan mnie definitywnie wyłuskuje.
- DZIEŃ DOBRY DZIEWCZYNIE
- dzień dobry
- COŚ TRUDNO SIĘ DZIŚ DO DZIEWCZYNY DOSTAĆ

ech…ale jednak wciąż za łatwo:)

(straciłam rachubę w gwiazdkach!:)))

wtorek, 5 października 2010

Ślub, ślump, ślump, ślump…

- JAK JA DAWNO PANI NIE WIDZIAŁEM!!! – powitał mnie głośno portier z budynku, o który byłam zmuszona wyjątkowo zahaczyć.
- tak?
- OSTATNI RAZ CHYBA W CZERWCU!!! – krzyczy dalej.
- no widzi pan.
- NO WIDZĘ. A ŻE TAK ZAPYTAM. STAN PANI JESZCZE WOLNY, CZY JUŻ NIE WOLNY?
- ?
o-borze-tucholski-daj-mi-świeżego-powietrza-łyk-bo-padnę

To, że moja babcia liczy mi czas, że robią to rodzice, no i, o mój jeżuniu, ciocie moje – jestem w stanie przyjąć na swą wątłą klatę, ale troska portiera o mój stan to dla mnie za dużo. Jego tkliwa dbałość rzuciła mną o ziemię, a potem całym swym ciężarem (w tony lekko idącym:) zwaliła się na mnie, wbijając w posadzkę cementową.

wpis ten zawdzięczacie prostemu faktowi, że w owej, dzisiejszej porannej żałosnej, chwili nie miałam w kieszeni ciężkiego kamienia, w ręku sznurka, a po drodze żadnego głębokiego zbiornika wodnego.
:))))

niedziela, 3 października 2010

„i tak się trudno rozstać, i tak się trudno rozstać..”

czyli słowo z ambony:

„… i módlmy się za zmarłych księży pracujących w naszej parafii”

Oto jaką mamy parafię!!!
:)
nie wiem tylko,
czy ta wierna praca warta jest glorii i chwały
czy też, jako zwykła robota na czarno, ciężkiej kary?