piątek, 21 listopada 2014

Nomen omen

Japoński pociąg osiągnął prędkość 500km na godzinę.
Myślę o tym, jadąc do pracy. Myślę o tym niespiesznie. Właściwie dumam. KONTEMPLUJĘ. Powoli. Mam 36 km przed sobą i czas.  Dużo czasu. Przez najbliższą godzinę nie pokonam nawet połowy drogi.

Pociąg skrzypi i trzeszczy. Kolebie się łagodnie i co chwilę przystaje.  Jakby spacerował po torach w, podobnym do mojego,  refleksyjnym nastroju. Jakby maszynista tkwił za ostatnim wagonem i mozolnie go pchał.

Wszyscy wzdychamy ciężko pod wpływem tego wyobrażenia nie- do- wyobrażenia.

Pośród chrzęstu  starych stalowych kości zda się słyszeć nasze przekleństwa.
Klniemy i narzekamy.
PKP
Ech ta PeKaPe.  
A obelgi nasze trafiają donikąd, bo adresat przecież nie istnieje.
- już dawno nie ma PKP.
- nie?
- nie, teraz są Przewozy Regionalne.

 PR

Pe eR

Choć słuszniejszą wymową tego skrótu byłoby
PRrrrrrrrrrry

doprawdy wydaje się to dźwięczniejsze i, ze wszechmiar!, celniejsze.
Bo też nie zdarzy się wpaść w galop kolejce,
Której w samej nazwie ściąga się już lejce.



Bywajcie!

czwartek, 6 listopada 2014

Ko(sz)mary listopadowej nocy


Pławiąc się w ciepłym powietrzu napływającym z zachodu,
tęsknię za mrozem. Nie, nie za morzem.
Marzy mi się MRÓZ; mróz, który odejmie wreszcie od moich nocy komary
Marzy mi się mróz, bo bez odpowiedniego minusa nigdy nie uzyskam w powyższym równaniu satysfakcjonującego mnie wyniku zerowego.

Wróg czai się wszędzie. W niestandardowych miejscach. Nie zaszczyca obecnością ścian, czy sufitu, jako drzewiej bywało. Zaszywa się wszędzie tam, gdzie zmęczony narząd wzroku mego nie sięga. Brzeg książki, kant szafy lub spodni, kabelek, sznureczek, kąt, rant, margines… to jego, rozproszone po mej sypialni, schrony. Opuszcza je, gdy tylko znużone oko w ciemności przymknę i z daleka anonsuje się nieznośnym bzykiem.
Więź łącząca mnie z tym odgłosem przypomina relację (niejednego z Was) z piskiem styropianu sunącego po szybie. To, żebyśmy się dobrze zrozumieli, mniej więcej ten sam stopień zażyłości. Dlatego całe noce nerwowo czuwam. Jednakże brak zmiany warty sprawia, że i tak z każdej z nich wychodzę poraniona.

Obrażenia są dotkliwe. Naprawdę. Komar nie tnie delikatnie, jak dawniej.  Ostatnie ślady, jakie raczył na mnie zostawić, zdają się dowodzić, że należy wprowadzić zmiany w nomenklaturze zoologicznej. Komarom dziś bliżej do gadów niż do owadów.  

Ten drapieżnik, nie brudząc się krwią, pod osłoną mroku zapełnia sobie nią żołądek i zapełniać będzie, póki nie wyssie mnie do dna, albo wcześniej wykończy, zagarniając swą aktywnością mój życiodajny sen. Drugi scenariusz nie jest mu w smak. Dlatego tak bez opamiętania drinkuje noc w noc, ile wlezie!, pókim żywa.  Martwa jestem mu dokładnie po nic, gdyż w zimnych trunkach ten pasożyt nie gustuje.

Tak jak mój pokój od komarów, świat cały od nieszczęść się roi, JEDNAKOWOŻ poprzez zapuchnięte powieki nie znajduję wśród nich tragedii potężniejszej od mojej.
Umówmy się. Dramat mój niepokoi, najciemniejszym z ciemnych!, odcieniem czerni  (pod oczami)
W konkursie KTO MA NAJGORZEJ jury przyznaje mi I miejsce przez aklamację. Za co ja dziękuję i w nagrodę poproszę

Małe kije samobije
Na zaklęcie:
tłucz komara
Niech nie żyje!



A tak w ogóle to
cześć!