środa, 26 czerwca 2013

Here's what happened


Jakby rzekł Pan Adrian Monk.


Wczorajsza reanimacja mych zalanych w trupa butów zakończyła się sukcesem, JEDNAKOWOŻ był to sukces palcem po, tfu-na-psa-urok!, wodzie pisany, gdyż i bo po opuszczeniu biura, dosłownie parę metrów później, wpław musiałam przebyć trasę na przystanek tramwajowy. 
Z nenufarem łączy mnie tylko biel lica, więc doszło do kolejnego podtopienia. Efekt wytężonej ośmiogodzinnej pracy farelki w jednej chwili trafił szlag i całą dalszą drogę do domu (klęłam na czym świat stoi) bardzo nad tym ubolewałam.

Nie będę długo gderać na deszcz. W końcu dopłynęłam do brzegu wczoraj, dopłynę i dziś.  
Ale pozwólcie na jedno tylko oskarżycielskie zdanie.
Najbardziej nie podoba mi się to, że ta pogoda, do-kroćset-fur-beczek!, grabi na naszych oczach jasność tych najdłuższych najlepszych dni czerwca.

Tego, dalibóg!, Wysoki Sądzie odżałować nie mogę.

wtorek, 25 czerwca 2013

The Winner


Dzisiejszy wpis zasponsoruje nam Abba

The winner takes it all
The loser standing small
Beside the victory
That's a destiny

Leżę sobie pod podium, na którym medale i kwiaty suchą nogą odbierają posiadacze ohydnych, nieforemnych, śmierdzących gumiaków. To oni dziś tryumfują. Kurka tfu, tfu, tfu wodna. Oczywiście gratulujemy im, bo przecież umiemy przegrywać. Niech to szlag!

Tymczasem wkładki do moich butów wiszą na zimnym kaloryferze skręcone jak precle, a buty spite jak bąki leżą pod nim wypchane gazetami i napisałabym Wam do czego są podobne, gdyby nie to, że są podobne zupełnie do niczego i podobnie do niczego się nie nadają. Kompletnie straciły fason. Prawdę mówiąc, jak tak na nie patrzę, lękam się, że blask, którym jaśniały jeszcze zaledwie kilka godzin temu, został ugaszony deszczem na amen.   

Ale tego nie dało się uniknąć, gdyż i bo ulicami płyną rzeki.
Mijanie kałuż i szukanie płytszej wody jest bezcelowe; nawet jeśli wyszło się w czółenkach woda Was dopadnie. W zimnym jej chlupocie, można odkryć, iż wspomniana wyżej nazwa pantofli funkcjonuje zupełnie na darmo, proszę ja Was, bo niby czółenka, a pociągnęły mnie na dno pierwszej lepszej głębszej kałuży.    

Na tym świecie roi się od takich półprawd i kłamstw. A najgorsze jest, że szydło z worka wychodzi dopiero w praniu.   

Chyba zaraz wyjdę na zewnątrz i utopię w kałuży swe merkantylne smutki i gorycz przegranej, coby ta brzydka pogoda się nie zmarnowała.

Pływajcie…. ekhm…hm…  Bywajcie zdrowi!   

Ps.:
Całusy przesyłam mym butom służbowym -
pod biurkiem zawsze zwartym i gotowym


piątek, 21 czerwca 2013

Przesłuchanie


Could you turn on the air conditioning, please -
rzekł pewnego upalnego razu obcokrajowiec do polskiego konduktora, nieświadomie cucąc cały wagon.

Jest lato. Jest upał. A upał, grasując po mieście, bez pardonu zdziera z ludzi szaty.
Dzień w dzień z zainteresowaniem oglądam efekty jego działalności.  Zaprawdę, dewiant ten zostawia po sobie niewiarygodne wprost kreacje. Są to toalety ubogie w materię; dające często wrażenie, że ludzie wyszli z domu odziani tylko i wyłącznie w wytwór swej wyobraźni. Król jest nagi, proszę państwa, ale wszystkim jest gorąco, więc królowi wybaczamy. To znaczy ja wybaczam, i o wzajemność proszę, bo niepostrzeżenie sama się w nagość nieprzyzwoitą stoczyłam. A więc i mnie wszetecznik dopadł! O! Uświadomiła mi to dziś koleżanka, spłoszona niestosownością mego uniformu służbowego .
I może faktycznie przesadziłam i wyglądam przy tym biurku, jak w liściu figowym, ALE TO WSZYSTKO BO, jak ja się tak napatrzę na obnażoną ulicę, to coraz mniej rzeczy zdaje mi się być nieprzyzwoitymi. 
Zresztą. Moje dzisiejsze garderobiane wyuzdanie ma krótki termin trwałości.
Po piętnastej, na szczodrze rozchełstanej drodze do domu, na powrót stanę się nudną ostoją cnotliwości.

Dlatego nie, nie, nie. Złego słowa na niego nie powiem. Nie po to co roku prowadzę bezlitosną kampanię przeciw zimie, by teraz narzekać na skwar. Jest trudno. Owszem. Lampa słońca prosto w oczy. Kropelki potu żwawo przebiegają po plecach. I czuję się, jakby torturowało mnie zagorzałe stado mrówek. Ale nic. NIC. Jak skała jestem. Nic prócz potu ze mnie nie wycisną. Ani jednego słowa skargi, czy zażalenia. Nic nie powiem. Nie będę donosić. 
Z nagą piersią na wierzchu zostanę,
a do sądu upału nie podam!!! 
RZEKŁAM. 


Bądźcie orzeźwieni!!!!:)

czwartek, 20 czerwca 2013

Ciocia Dobra Rada


a dziś, w ten upalny dzień, na który wszyscy z utęsknieniem czekaliśmy:), poczęstuję Was hojnie orzeźwiającą porcją z dnia mego służbowego. 


- dzień dobry, PROSZĘ PANIĄ, ja od tygodnia próbuję się dodzwonić do Pana X, ale tam odpowiada mi taki dziwny sygnał, coś jakby zajęte... ja nie wiem, czy mam dobry numer… nie wiem, co mam teraz zrobić?
- proszę dzwonić do skutku. Ten numer jest dobry. Innego nie mam.
- ale on nie odpowiada… co mam teraz zrobić?
- proszę odwiedzić Pana X w jego pracowni.
- ale ja jestem zagranicaąąąąąąąąąąąąą, nie mogę teraz wyjechać, CO JA MAM ZROBIĆ?!!!!
- to proszę napisać maila.
- o! właśnie! Napiszę! dziękuję.

.

- dzień dobry, otóż od miesiąca bezskutecznie próbuję znaleźć kontakt do PanaY, czy mogłaby mi pani pomóc?
- proszę wklepać w google PanY. Jako pierwsza w wyszukiwarce pojawia się strona internetowa tego Pana. Tam są wszystkie informacje. 
- O?! 
- …
- ale mam do niego napisać, czy zadzwonić? JAK PANI MYŚLI?
- niech mu pani wszystko wyrysuje.

.
- chciałbym rozmawiać z Panią S.
- Pani S w tej chwili rozmawia przez telefon. Bardzo proszę zaczekać. Jak skończy rozmowę – poprosi pana do siebie.
-…
- jeśli mogę prosić, to bardzo proszę zaczekać  na zewnątrz.
- na zewnątrz?
- tak.
- czy to znaczy, że mam wyjść na korytarz?

.

- dzień dobry, chciałbym rozmawiać z Panem Z.
- nie widzę przeszkód.
- ekhm… a gdzie on jest.
- nie wiem.
- przecież powiedziała pani, że jest.
- ja tak powiedziałam?
- przed chwilą.
- powiedziałam, że nie widzę przeszkód, i że mogą sobie panowie rozmawiać.
- ale jak? Przecież PanaZ nie ma. SAMA TO PANI POWIEDZIAŁA.

.

- ja przepraszam, bo widze, że pani jest zajęta, a ja mam takie głupie pytanie…
- śmiało! Jestem przyzwyczajona.



poniedziałek, 10 czerwca 2013

Wejście smoka


Właśnie zostałam sklęta przez słodką staruszkę, której wejścia do tramwaju nie zauważyłam i miejsca jej siedzącego nie ustąpiłam. Pani stanęła nade mną, o czym się w mig dowiedziałam, bo ostentacyjnie zdjęła czapkę niewidkę, wyzywając mnie od egoistycznej młodzieży, która myśli tylko o sobie, zamiast o tym, że kiedyś TEŻ się zestarzeje, i że taka stara TEŻ wejdzie do tramwaju, w którym jakaś inna młodzież TEŻ nie ustąpi jej miejsca.
Lżona byłam poprzez przemowę do pana, który dzielił smutny los pani i też stał. A ponieważ czynił to nieopodal, więc idealnie na słuchacza się nadał. 
Rzadko siadam. Nie żebym się tłumaczyła! Ale jednak rzadko. Tak rzadko, że to zachowanie w lesie cech mej osobowości winno być wzięte pod ścisłą ochronę. Nie żebym się tłumaczyła. Ale trzeba Wam wiedzieć, że moją decyzję o spoczynku w transporcie miejskim poprzedza ciąg obliczeń z rachunku prawdopodobieństwa, tarot i chiromancja zaawansowana. Jeśli wywróżę przestronność i luz – siadam. A jak siadam, czynię to solidnie. Angażuję się maksymalnie. Całą sobą. Bez żadnych ustępstw i zwrotów akcji. Nie żebym się tłumaczyła, ale po zapadnięciu decyzji, nie ma zmiłuj. Siadam i siedzę. I tylko kadr mojego przystanku w tramwajowym oknie jest w stanie postawić mnie na nogi. 

Żadna tyrada nabuzowanej złością pani nie podoła
a i "młodzieżą" się mnie nie kupi.

no to już wiecie.
BYŁAM NIEPRZEJEDNANA
Ale nie żebym się tłumaczyła!
Ja po prostu uważam,
że jak ktoś jest krzepki w gębie
to i w nogach silnym będzie.

czwartek, 6 czerwca 2013

Zły klik

Dziś głębiej oddycham.
Na wolności powietrze ma smak akacji.
Słodycz nie-do-o-po-wie-dze-nia.

Wczoraj Pan Komputer znienacka wbił we mnie oskarżycielski palec i zakomunikował, że przestaje działać. Oto blokuje się na znak protestu, bo dobrze wie, że go niecnie wykorzystałam i bezprawnie użyłam do  rozpowszechniania treści pornograficznych i dystrybucji nielegalnego oprogramowania (m.in.!). Teraz mam dwa wyjścia: albo pójdę siedzieć albo zapłacę, w milion złotych idącą, grzywnę…

NO CHYBA, ŻE – tu z gracją uchylił furtkę, zaraz zapłacę mu 500złotych kaucji. Wówczas ten łaskawca ponownie nawiąże ze mną współpracę, a ów haniebny epizod puści mimo dysku twardego.

Akt oskarżenia surowo spoglądał na mnie z monitora.

Przełknęłam ślinę.
Po ostatnim akapicie, domagającym się pilnego przelewu, domyśliłam się, że komputer został zainfekowany.
Z pewnością doznał pomieszania dysku. TO WIRUS – powtórzyłam sobie na głos – JEDNAKOWOŻ zarchiwizowana historia mej służbowej przeglądarki stanęła mi przed oczami jak żywa.
Szłam w zaparte. WIRUS. 
Sfiksował – powtarzałam wszystkim, którzy mnie odwiedzali, i których, miast szumu komputera, zza biurka dobiegał głośny łomot serca mego.

TO WIRUS – upierałam się dzielnie
i nie zmieniałam diagnozy.

nie ugięłam się nawet pod wizją ciężkiego buta brygady antyterrorystycznej.

i słusznie.
Bo to był wirus.
zostałam uniewinniona!!!

zresztą podczas procesu, dostałam wsparcie.
Nie powiem. Adwokatów mi nie brakowało.
- tak, no pewnie – mówili służbowi druhowie
to wirus, jakich niemało.

Lecz był i głos nieufny, dający do myślenia,
bo - coś widzę, że się lękasz.
CZYŻBYŚ JEDNAK NIE MIAŁA

CZYSTEGO SUMIENIA?!


oj no!



wtorek, 4 czerwca 2013

Zapchaj dziura


Krajobraz za oknem coraz częściej sprowadza człowieka na manowce.
Najpierw rzuca on (człowiek!) okiem na termometr, potem drugim w kalendarz…a potem. Potem to magazynek jest pusty, a niepewność, co do tego jaka pora roku króluje w tym pięknym kraju, nadal drąży serce jego.

Aby nie dać się zwieść pozorom i ograniczone zasoby zmysłu wzroku oszczędzić, proponuję od razu wycelować w telewizor. Tylko nie bierzcie na muszkę prognozy pogody, bo to z góry wiadomo, że chybiony strzał będzie.

Wymierzcie w blok reklamowy.

Tam, na dzień dzisiejszy, najlepsze preparaty przeciwgrypowe zostały zastapione już przez efektywne środki na odchudzanie, najsmaczniejsze lody i najskuteczniejsze antyperspiranty. To pozbawia wątpliwości. Wiosna trwa, a lato tuż, tuż. 

Tym, którzy po takim seansie nadal mieć będą zastrzeżenia i opory przed przyjęciem do wiadomości, że to coś za oknem to nie listopad, a czerwiec -  zalecam spacer po mieście. Tam się roi od  zwiastunów ciepła. Las bilbordów, bujnie porosłych półnagimi kobietami, niechybnie lato anonsuje.

Kostium kąpielowy na mieście rządzi.
Kto jest uważny – ten nigdy nie zbłądzi:)
Si.
No i może jeszcze jedna głęboka myśl, bo przecież pogoda wzmaga w nas refleksyjność: 

W bikini,
jak w firmie,
góra droższa od dołu.

Chyba niewiele więcej spodziewaliście się po tej notce, co?

To do miłego!
:)