piątek, 30 grudnia 2011

Święta, święta, a po

poświąteczny urlop nieoczekiwanie spędziłam, wylegując się w gorącym klimacie łóżka swego.
Było parno, było duszno, było około 37 stopni w cieniu
ACZKOLWIEK
bez plaży,
bez wielkiej wody,
i, nade wszystko!!!, bez wydolnego układu oddechowego
(bez ani jednej sprawnej części, która jego jest!!!)

więc ustalmy, że właśnie kończony urlop nie zalicza się do udanych i pozazdroszczenia godnych.

Dlatego cieszę się, że już wróciłam.
No tak prawie.
Właściwie to zaledwie jedną nogą.
Szczerze mówiąc, to wciąż jestem w drodze.
Ale na dobrej drodze
do zdrowia.

ps. Mam nadzieję, że dosyć jasno postawiłam sprawę i wiecie, czego mi życzyć na nowy rok:)
ciao

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Mój dzień w książkach

Zadanie polega na zaczopowaniu widniejących poniżej dziur tytułami książek przeczytanych w roku 2011.
Zaczęłam dzień (z) _____.
W drodze do pracy zobaczyłam _____
i przeszłam obok _____,
żeby uniknąć _____ ,
ale oczywiście zatrzymałam się przy _____.
W biurze szef powiedział: _____.
i zlecił mi zbadanie _____.
W czasie obiadu z _____
zauważyłam _____
pod _____ .
Potem wróciłam do swojego biurka _____.
Następnie, w drodze do domu, kupiłam _____
ponieważ mam _____.
Przygotowując się do snu, wzięłam _____
i uczyłam się _____,
zanim powiedziałam dobranoc _____ .

Po szczegóły zabawy odsyłam do Lirael, a także do B., która osobiście wciągnęła mnie do tej piaskownicy.
Choć nie czytałam sporo w tym roku, a większość zaliczonych tytułów beztrosko puszczałam w niepamięć, to na poniższą układankę, o dziwo!, klocków mi starczyło :))))).

Mój dzień w książkach
Zaczęłam dzień z mężczyzną na plaży.
W drodze do pracy zobaczyłam człowieka, którego brano za kogoś innego
i przeszłam obok Edmonda Gangliona & Syna, żeby uniknąć fałszywego tropu,
ale oczywiście zatrzymałam się przy psach z Rygi.
W biurze szef powiedział: każdy szczyt ma swój Czubaszek i zlecił mi zbadanie śmierci Achillesa.
W czasie obiadu z mordercą bez twarzy zauważyłam mężczyznę, który się uśmiechał pod domem ciszy.
Potem wróciłam do swojego biurka karła Mendla.
Następnie, w drodze do domu, kupiłam diamentową karocę ponieważ mam koronację.
Przygotowując się do snu, wzięłam białą lwicę i uczyłam się paragrafu 22,
zanim powiedziałam dobranoc kochankowi śmierci.

Wystąpili:
Karzeł Mendla - Simona Mawera; Każdy szczyt ma swój Czubaszek - Marii Czubaszek i Artura Andrusa; Mężczyzna na plaży, Psy z Rygi, Morderca bez twarzy, Mężczyzna, który się uśmiechał, Fałszywy trop - Henninga Mankella; Koronacja, Kochanek śmierci, Diamentowa karoca, Śmierć Achillesa - Borisa Akunina; Człowiek, którego brano za kogoś innego, Edmond Ganglion & Syn - Joela Egloffa; Dom Ciszy - Orhana Pamuka i Paragraf 22 Josepha Hellera

czwartek, 22 grudnia 2011

Święta? Ach to znowu wy!


Niezaludniona komunikacja miejska obudziła mnie dziś rano krzykiem, że święta coraz bliżej. Jakże to miły dla ucha wrzask jest. Jakże cudownie znaleźć puste miejsce dla strudzonego wędrowca i wygodnie zasiąść do smacznej podróży.
Poza tym kolejki do bankowych konfesjonałów rosną. Pisk, pisk, pisk i już, bez przyklęku, czyste konto. Idź kupuj w spokoju. I zadłuż się bardziej.
A w służbowych przestrzeniach powoli zamiera życie…

Jutro na tej pustyni ostatni raz w tym roku rozbiję swój obóz.
Amen.

środa, 21 grudnia 2011

Puch

Drogowcy nadal czekają na doroczną niespodziankę. Jak donosi ich rzecznik prasowy są zaistniałą sytuacją nieco zmieszani, ale jeszcze nie zawiedzeni. Wciąż wierzą. Może w tym roku zaspy i ślizgawice wyskoczą dopiero spod ubranej choinki…? – przemyśliwują. Tak czy inaczej. Są gotowi w każdej chwili okazać im godziwe zaskoczenie - zapewnia gromko ich przedstawiciel.
A i nogi są markotne. Tej zimy nie poczuły jeszcze ni grama adrenaliny. Na ulicach i chodnikach sucho, pusto, żadnych przeszkód i utrudnień. Nie licząc robót drogowych. Można się załamać, acz wciąż nie złamać – chlipią girki i z zazdrością popatrują na opłatek, który (może i trochę się zeszmacił, ale za to) jest w centrum zainteresowania i łamie się bez końca i wszędzie już od dobrego tygodnia.
Szufle w kącie cierpliwie znoszą przedłużające się bezrobocie, podczas, gdy ich właściciele chodzą od okna do okna, dręczeni pragnieniem wykonania pożytecznej pracy fizycznej na świeżym powietrzu.
A krzyk nienarodzonych bałwanów? Tak!!!, podnieśmy ten delikatny temat!, ten niemy krzyk porusza niejedno sumienie…

Nie będzie białych świąt załkał przed chwilą na antenie radia pewien synoptyk.

Naprawdę kogoś martwi bezśnieżny krajobraz?
Bo mnie na razie przygnębia fakt, że ten tak niewinnie wyglądający o poranku opad, trochę się rozbestwił.

czwartek, 15 grudnia 2011

A sio!

Pytanie, które właśnie nachalnie wykorzystuje swoje pięć minut, brzmi:
CZY MASZ JUŻ WSZYSTKIE PREZENTY?
Pytanie zręczne, zwinne i wysportowane. Dosięga mnie każdego dnia, dochodzi zewsząd i o każdej porze dobiega.
Najczęściej rodzi się w ustach tych, którzy już wszystko mają zakupione, albo prawie finiszują. Ale też pada rzęsiście ze strony tych, którzy nieprzygotowani do świąt, wlokąc się w ogonie, szukają towarzystwa.


- Czy masz już wszystkie prezenty?
- Nie, no coś ty! Ja dostaję je dopiero w wigilię.
Pfffff Właśnie TAK!

Oczywiście dni tego pytania są już policzone. Jego kariera za tydzień się kończy.
Wtedy na podium w laurach stanie: Jak spędzasz sylwestra?

- Jak spędzasz Sylwestra?
- Po prostu i bez ogródek, ZWALAM GO Z KANAPY.

środa, 14 grudnia 2011

Kameleon ma głos

- Mównica z Tektury*, słucham.
- dzień dobry, ekhm…mhm… czy ja mogę mówić z Panią Modigliani?
- dzień dobry, tak, to ja, słucham pana.
- tak? acha… nie poznałem pani głosu.
- to dlatego, że czasem go zmieniam.
- TAK?
:)
Tak. Tak, jak ubrania.
Niektórzy rano stroją się przy lustrze, ja przy kamertonie się stroję:) Raz, dwa. Raz, dwa. Do re mi fa so la. Próba mikrofonu. W którym dźwięku mi dziś do twarzy, który lepiej w uchu leży: tubalny, delikatny, smutny, wesoły, gromki, senny…, który kolorem lepiej pasuje do ubioru, cery, atmosfery?
Szczęściem, cały asortyment tonów zawsze noszę przy sobie, więc ewentualny poranny zły wybór nie ciąży mi cały dzień. W każdej chwili struny głosowe mogę oblec w barwy nowe.
Nowy rejestr
nowa skala
i już jestem
nie ta sama.
Szczerze, gdybym za każde telefoniczne „nie poznałem pani”, albo „dziwny dziś ma pani głos” dostawała złotówkę (albo tylko grosz! nie bądźmy pazerni:), nie byłoby mnie widać spod hałdy bilonu.
Podobnie zresztą rzecz ma się z całą resztą:)
Wystarczy, że założę czapkę i już widzą we mnie kogoś innego. Czasem tylko wyjdę zza biurka i od razu jestem podobna zupełnie do nikogo i każdym być mogę. Dowód? Bardzo proszę. Kiedyś pewna pani opisywała mnie (stojącą obok!!!) mojemu koledze z pytaniem kiedy będzie można mnie zastać.
Niewidzialność mam w małym palcu (przetestowano także na kanarach. Z sukcesem (sic!))

Jeśli ktoś coś wie o wolnym etacie dla szpiega – to bardzo proszę:)
Jestem idealnym materiałem.

--------------------------
*) taka sobie onomatopeja:)))

niedziela, 4 grudnia 2011

Last Christmas?

George Michael jest niedysponowany, więc dajmy mu spokój.

W tym miesiącu (nie wiem dlaczego tak późno, ale...)
ponad wszelką wątpliwość
rządzi
Gotye

poniedziałek, 28 listopada 2011

Po jedenaste

NIE PISZ BZDUR W PRACY.

Przed chwilą, o mały cienki rozdwojony włos!, wysłałabym maila ze swoimi osobistymi bazgrołami do prawie wszystkich służbowych osobistości.
Zrobiło mi się bardzo gorąco…nie powiem. BARDZO.
Zdjęłam szalik.
Podciągnęłam rękawy swetra
I teraz ilością emitowanego ciepła
zawstydzam rozpędzony do granic możliwości elektryczny grzejnik

piątek, 25 listopada 2011

Koleje

Kolej inspiruje
Kolej wyłudza
Kolej ze słodkich złudzeń wybudza

Dlaczego grudniowy rozkład jazdy jest JUŻ dostępny w sieci, a JUŻ od poniedziałku będzie osiągalny na wszystkich dworcach? Dlaczego tak wcześnie??? Otóż. By pasażer zdążył przeredagować swoje życie i wpasować je w nowe, dość śmiało wykrojone, ramy kolejowe.

Jestem świeżo po tej zajmującej lekturze.
I, dziękuję, tak już wiem: za tydzień nie będzie pociągu, którym mogłabym wrócić do domu bezpośrednio po pracy, choć, o ironio!, w moim kierunku w tym czasie w odstępie 20 minut wyjeżdżać będą z Poznania nawet dwa pociągi, ale niestety zbyt przyspieszone, by mogły zatrzymać się na mojej maleńkiej stacji.

Co zatem w zamian proponuje mi PKP, która kosztem pasażera poprawia swą statystyczną prędkość?

Otóż. Mogę śmiało wsiadać w te przyspieszone pociągi, wysiadać stację dalej i PO PROSTU na tejże stacji czekać na osobowy w kierunku Poznania, DOSŁOWNIE CHWILKĘ, bo on wg rozkładu zaraz nadjedzie, zaraz po ośmiu minutach. I teraz tylko 5 min jazdy i, voila!, jestem w domu.
seriously?!

Ktoś tu chyba zapomniał o trwających remontach, opóźnieniach i absolutnym braku kompatybilności wszelkich połączeń. Nie wspomnę już o dodatkowych kosztach jakie muszę (ja i dziesiątki innych niespokrewnionych z kolejarzami dysponującymi mega zniżkami:) zaplanować, by codziennie dokonywać takich przesiadkowych operacji.

jestem pijana ze szczęścia
kac w drodze

środa, 23 listopada 2011

Na gwałt

13:45 wychodzę z pokoju na korytarz dwa piętra niżej
13:46 na tymże korytarzu rozmawiam z szefem
13:50 pani X wtrąca się z informacją, że jestem PILNIE poszukiwana przez pana Y
13:52 zaczepia mnie pani z portierni i mówi, że dzwoniła do niej pani Z, która nie może się do mnie dodzwonić i która prosi, bym koniecznie skontaktowała się z panem Y, który mnie potrzebuje. Zaraz. I migiem.
13:55 nie zawahano się użyć mej znajomej (w pracy jedynej właścicielki mego absolutnie NIE SŁU ŻBO WE GO numeru)
14:00 wracam do pokoju poganiana nieznośnym uczuciem, że już wszyscy mi mówią, że mnie ktoś …

W końcu dobijam
Kontaktuję się z panem Y i ...
tym telefonem w ostatniej chwili ratuję planetę Ziemia przed zagładą, a może i nawet życie samego prezydenta USA?
It's a bird? It's a plane? superman?
Nie, to tylko ja.
Ta, której nie było za biurkiem 15 minut. I niestety był to akurat TEN kwadrans, w którym pan Y się obudził i po miesiącu zwlekania zdecydował się nareszcie zainstalować mi nowy komputer. Tak. To była ta priorytetowa sprawa.

Pozdrawiam wszystkich w gorącej wodzie kąpanych, tych wszystkich wspaniałych, którzy zawsze tupią nóżką, bębnią paluszkami po blatach i przeżywają niewysłowione katusze, gdy ktoś ich telefonu nie odbiera i gdy - gdy oni są - tego kogoś - kogo potrzebują - nie ma.

Dobrze żebyście zapamiętali:
GWAŁT JEST KARANY

wtorek, 22 listopada 2011

W kółko Macieju

Obwarowana miękkim murem wełny, w polarowych okopach codziennie odpieram jego napaści. Schemat wciąż ten sam. Pierwsze umocnienia kruszeją po dwóch godzinach. Najpierw ustępują mu bose dłonie, uszy i nos. Potem powoli słabną i za wygraną dają stopy. Tułów najdłużej trzyma fason. Ale i on, pomimo solidnego opancerzenia, w końcu kapituluje. Po ośmiu godzinach sztywna osuwam się ze służbowego pola bitwy. Do dnia zmartwychwstania. Do dnia następnego, po którym kolejne z zimnem zmagania. I szczęk oręża w surowych ścianach.
I me oddziały
w zbrojach jak durszlaki
do szpiku przemarznięte wszystkie gnaty

poniedziałek, 21 listopada 2011

Zawiłości miłości

Pierwsze zauroczenie minęło i mój związek z językiem hiszpańskim przechodzi mały kryzys. Cóż, kochanie było miło, ale …iAmor mío! musimy poważnie porozmawiać o tym, co z nami dalej. Bo. Niestety. Chwila nieuwagi. I. Trach! Oto przeszłość stanęła między nami. Ale, dalibóg!, nie możemy dopuścić do tego, by nas rozdzieliła. Co miłość złączy, NIECH CZAS PRZESZŁY NIE ROZŁĄCZA.
Gdybym ja była pewna uczuć jego, postawiłabym sprawę jasno:
el preterito indefinido albo ja! HA!
Ale niestety jestem marną, bojaźliwą jednostką, więc zagryzam język, przyjmuję w serce cios i z podkulonym ogonem grzęznę w ćwiczeniach,
w których wszystko już było,
wszystko jest dokonane
koniec, finał i basta
i sakramentalne amen.


Gdyby nie gramatyka byłabym poliglotą.
:)

czwartek, 17 listopada 2011

Kapitu-pitulacja

Jestem zmuszona złożyć mą służbową broń w kąt zbrojowni. Ładowane drwiną rewolwery, karabinki i pistolety - wszystko na zmarnowanie, na pożarcie pająkom i z kurzu kotom. Bo niestety osiołków słowo zgryźliwe już się nie ima.

- dzień dobry, chciałbym złożyć podanie w takiej-to-a-takiej sprawie.
- dzień dobry. Świetnie (podania zjadam na śniadanie). To gdzie ono?
- jeszcze nie mam. Chciałbym najpierw zapytać, czy są jakieś wzory?
- niestety (kratka, paseczki i kropki już wyszły) nie mam żadnych na stanie.
- acha… szkoda. A czy mogłaby mi pani poradzić, co ja powinienem w tym podaniu umieścić?
- myślę, że warto tam wtrącić choćby jedno słowo o takiej-to-a-takiej sprawie.
- mhm… A imię? nazwisko? dane adresowe TEŻ?
- tylko jeśli zależy panu na otrzymaniu odpowiedzi.
- acha… A czy… No, czy w takim razie mogę zabrać z pani faksu kartkę, bo ja przy sobie nie mam takiej czystej i ładnej.
- ależ oczywiście (Kochany! czym chata bogata!)! Czy długopisem też mogę panu służyć?
- a nie dziękuję bardzo. Długopis mam swój. To ja za chwilę do pani wrócę.

Bardzo proszę.
A ja magazynek mam pusty,
więc białą flagę na maszt wrzucę.

środa, 16 listopada 2011

Niecka

Mam lekką depresję. W trzeźwej wycenie: dół do połowy uda i wokół głowy lekka szaruga, w której gdzieś błądzą moje cele. Taś, taś, taś… Wczoraj dotarło do mnie w końcu, niestety i nagle, że JEDNAK. Nieodwołalnie zima. Tak. Wiem. Był prawdziwy pochód zwiastunów z moim parszywym służbowym kaloryferem na czele, ale. Nim się spostrzegałam. BACH (acz nie Sebastian, lecz) egipskie ciemności i mróz.
Teraz wskazane jest, by czytelnik usłyszał głos Krystyny Czubówny: mroczne środowisko niskich temperatur hamuje prawidłowy rozwój Pani Modigliani (jeśli oczywiście optymistycznie założymy, że w rozwoju do tej pory nie ustałam).
W tak przykrych okolicznościach przyrody (tu zaleca się, by czytelnik smętnie spojrzał w okno!) nic nie jest ważne. Wykonuję niezbędne minimum. Czyli łykam powietrze i mimochodem jedzenie, wszystko inne odkładając na potem. Potem list napiszę i potem kartkę włożę dwie półki wyżej i zadzwonię na pewno, ale raczej potem i w ogóle zrobię niejedno, ale nie teraz - POTEM… a potem myślę o tym wszystkim, co odłożyłam na potem, i ponownie po kolei wszystko odkładam, i tak w kółko, tam i z powrotem.
Samą siebie też bym odstawiła na potem. W jakiejś spiżarce, w wyściełanym słoiku z naklejką: do spożycia wiosną 2012. Ale zanim. To. Poproszę z karty dań to samo, co ta sówka:)))
Jejku

sobota, 12 listopada 2011

Korespondencja

Zachęcali mnie, że mam wpaść, że będzie fajnie, śmiesznie i że naprawdę warto, ale oczywiście IM NIE DO WIE RZA ŁAM. Odkąd dałam się namówić Piotrowi A. na Śniadanie do łóżka, które już po kilku(minutowych) kęsach zakończyło się dla mnie ostrą niestrawnością, jestem ostrożniejsza wobec wszelkiej przedpremierowej propagandy. No ale… pomimo. Pomna tamtej porażki. Dałam się skusić. I poszłam. Nie żebym wierzyła, że tym razem będzie niesamowicie i smacznie. Poszłam tylko i wyłącznie, nie czarujmy się, dla Macieja Stuhra. Poszłam i nie żałuję. I dodam nawet, że chyba-prawie-na-pewno nareszcie mamy świetny polski film na święta. Drżyj Kevinie i ty samotny domku jego!!! Ha!
Nie pamiętam kiedy ostatnio zdarzyło mi się opuszczać kino z ochotą na natychmiastową repetę, i to polskiej komedii romantycznej! Choć, moim zdaniem, przyporządkowanie tego filmu komedii bardzo romantycznej jest zwykłym chwytem marketingowym. Listy do M to przede wszystkim świetny film familijny.
Polecam naprawdę.
Jakby powiedział Kostek, filmowy syn Macieja Stuhra:
16/7 widzów, którzy poszli na ten film – nie żałuje.
16/7! a może nawet 325%. TO NAPRAWDĘ DUŻO:)

wtorek, 8 listopada 2011

CO?!

(Temat zjechany i wyślizgany,
jakim więc cudem – zapytuję -
mam go ciągle pod stopami?)

Potknąwszy się o kierownika budynku, spełniłam swą zachciankę i poruszyłam dręczącą mnie od miesiąca kwestię:

- proszę pana za chwilę połowa listopada, a my wciąż mamy zimno w pokoju. Pod 879 kaloryfery ciągle są lodowate. W tamtym roku chociaż od czasu do czasu grzały, ale teraz? Kiedy…
- z tym nic się nie da zrobić…
- jak to się nie da? A co będzie w zimie, gdy…?
- no nie wiem…. hm… No tak. No mógłbym spróbować TEGO I TAMEGO… potem koniecznie musiałbym zrobić TO, a jak TO nie zadziała, to może nawet i SIAMTO…
- to dlaczego pan nie spróbuje?
- ekhm… bo tak w ogóle, TAK MIĘDZY NAMI, to całą tę instalację trzeba wymienić… taaaak OD PODSTAW!!! To wszystko nie jest takie proste, jak sobie pani myśli…
- acha…
- e, ale niech się pani tak tym nie martwi! W końcu nie tylko wy marzniecie. Tym na dole też jest zimno, hehehheh
- ?!

super.
uwielbiam te nasze coroczne pogawędki.
Zamiast chwycić go za klapy marynarki, przygwoździć do ściany i krzykiem żądać natychmiastowej (SŁYSZYSZ PAN?!!! NA-TYCH-MIA-STO-WEJ!!! do cholery jasnej!!) poprawy sytuacji, to ja co roku skamlam o kilka stopni ciepła… matko, i z kogo tu jest straszny cieć? pfff…
ALE- to –wszystko- bo ON NIE NOSI MARYNARKI… heh Wysoki Sądzie proszę o łagodny wymiar kary i ogrzewaną celę.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Bodyguarda dla pani?

a nie, dziekuję, mam siostrę.

z moją siostrą nie straszne mi żadne zaułki, kąty mroczne, czy uliczki boczne:)
z moją siostrą to ja pójdę w ciemno wszędzie.
Bo moja siostra
ma teorie…

Idziemy sobie. Wieczór. Ulica. Idziemy. Nieuchronnie zbliżamy się do bramy ziejącej najczarniejszą z czarnych czernią. Brama dyszy. My idziemy. Naraz brama wypluwa kilka smolistych postaci. Cienie są łyse, mieszkają w dresach i głośno dyskutują kurwami.
- Ej – zagajam – co robimy? Boję się…
- e no co ty…oni tylko tak groźnie wyglądają.
- no weź… się nie wygłupiaj, co robimy? Może przejdziemy na drugą stronę? …chociaż nie! Lepiej NIE!!! Jak my przejdziemy na drugą stronę, to oni się zorientują, że to przez nich, że się strachamy, i to ich rozjuszy, i wtedy z jeszcze większą pasją nas zaatakują, zgwałcą i zeżrą na kolację…
- e …nic nam nie zrobią…przestań, ONI TYLKO TAK WYGLADAJĄ.
- no weź… jak to nic nam nie zrobią? Tyś jeszcze wyszła w spódnicy. Bez sensu. Pójdziesz na pierwszy ogień. Wspomnisz moje słowa. O ile oczywiście zdążysz… TO CO? może wcześniej skręcimy? O rany, oni są już tuż, tuż… już widzę jak jeden z nich sięga po nóż i w mroku uśmiecha się szyderczo, już widzę jak płata nasze serca…
i tu UWAGA główny punkt programu
mijamy bramę, a oni…

…ONI TAK TYLKO WYGLĄDALI

i przeszłyśmy
nietknięte i nie zbrukane
Pfff …
Bo strachy duże oczy mają
a moja siostra ma teorie,
które się w praktyce sprawdzają :)))

sobota, 5 listopada 2011

M como muerte

Hanna M. musi umrzeć. To już przesądzone. I odwrotu nie ma.
Ćwierka już o tym każdy ptak i liść każdy o tym szumnie szumi.
I oto w odcinku, na którym (przez przypadek, a potem to już z ciekawości) spoczęło dziś moje oko, mąż rzeczonej Hanny wybiega w podskokach z domu, odciąga ją od pielenia grządek i bierze na spacer wśród śmiechów, pocałunków i zapewnień o miłości. Następnie ten sam mąż podarowuje Hance naszyjnik - kamień księżycowy (to kamień ochronny czule rzecze, ozdabiając dekolt żony). Dalej otwiera szampana, prosi żonę do tańca i hasa z nią beztrosko w sadzie…(sic!) gdyby w tym momencie kwiatki z owocowych drzewek zaczęły spadać im na głowy niczym weselne konfetti, dalibóg!, padłabym zemdlona i nie doczekała kolejnych scen. Ale niestety. Przetrwałam tę sielankę, by zobaczyć jak bezlitośni scenarzyści wbijają ostatni gwóźdź do trumny Hanny i rozwiewają wszelkie ewentualne wątpliwości, co do jej dalszego losu. Jeśli jeszcze ktoś się łudził, że Hanna M. jakimś cudem ocaleje. To niestety. Niech wie, że ostatnia scena dzisiejszego odcinka zatrzaskuje przed nią wszelkie furtki. Bo w ostatniej scenie scenarzyści pakują Hannę M. do samochodu w takim pośpiechu, by, o! nieszczęsna, zapomniała wziąć podarowanego wcześniej naszyjnika. TAK TEGO SAMEGO – O-CHRON-NE-GO…
I teraz uwaga na ten kadr: Mąż stoi w obłoku spalin niknącego w ciemnościach samochodu odjeżdżającej Hanny. Kamera najeżdża na jego wyciągniętą dłoń, na której wisi zapomniany talizman. Wisi i dynda, bezlitośnie odliczając ostatnie minuty życia Małgorzaty Kożuchowskiej w tym pięknym serialu...OMG
Czyż można było jaśniej dać widzowi do zrozumienia, że w następnej odsłonie główną rolę zagra kostucha?
Co za geniusz!
Doskonała popelina i amerykański szyk.
I nic nie pokolorowałam.
Słowo.

piątek, 4 listopada 2011

Baczność!

Dobra kolejowa passa trwa, JEDNAKOWOŻ pasażerowie wciąż są nieufni. Nadal tłumnie obsiadają pierwszy skład zamiast rozprzestrzenić i rozwłóczyć się na podarowanej dodatkowej długości. Nadliczbowe wagony traktują jak fatamorganę, oazę pełną życiodajnych siedzeń, która na pewno rozwieje się jak mgła, gdy tylko do niej dotrą … Nie chcą ryzykować.
Zostać na pustyni peronu z pręgą toru boleśnie odciśniętą na pośladkach i patrzeć jak ta prawdziwa, trzywagonowa bana uchodzi w siną dal… - któżby tak chciał…?
:)
dlatego jesteśmy głusi na komendę spocznij,
i nieufni, i podejrzliwi, i wątpiący wielce w swe szczęście
uparcie trzymamy się czoła pociągu:)

czwartek, 3 listopada 2011

Front atmosferyczny

wiem, że nie należy chwalić dnia chwilę po wschodzie słońca, ale rzecz jest naprawdę godna odnotowania.
Dziś na stację wjechał punktualnie ogrzewany pociąg na wagonów czterdzieści… a w każdym razie nam -pasażerom zgniecionym roczną jazdą w zaledwie trzech - zdawało się, że bana końca nie ma …

Zakrztusiłam się tak znienacka podanym mi łykiem przestrzeni…
mówię Wam,
jazda na siedząco
i można zwariować ze szczęścia…

...i od pogody. Trochę mi się ziemia spod nóg dziś usuwa. Wszystko wiruje i choć gwoździa w czole nie mam, to jakaś przybita jestem… a w radiu z rana głosili „warunki meteorologiczne sprzyjają dobremu samopoczuciu…”.
Jasne.
Szkoda, że nie mojemu.
bez odbioru.

piątek, 28 października 2011

Zagadki

jeśli na peron, na którym stoi, dajmy na to, setka ludzi, wtoczy się lekko zawiany i nieco przykurzony pan, TO PROSZĘ ZGADNĄĆ, w czyim kierunku zacznie się on kulać? Kogo zaczepi? W kim będzie szukał oparcia? Kogo w końcu wyłowi swym rozbieganym nieprzytomnym wzrokiem i żywcem pożre?

Albo ta starsza, sympatyczna, ale zabójczo gadulska, pani. Z kimże zapragnie nawiązać znajomość? Z kim zechce się zaprzyjaźnić? Z CAŁEJ SETKI PASAŻERÓW, powtarzam!!! Kogo sobie wybierze na powiernika i kogo w trupa zaleje potokiem słów?????

Że już nie wspomnę o zagubionym panu posługującym się jedynie językiem angielskim. Bo przecież chyba wiadomo na czyją głowę spadnie ciężar wyjaśnienia what’s going on? To już oczywiste. Kto z kłębiącego się wokół niego tłumu będzie tym szczęściarzem?

Dzień dobry. Tak to ja.
Ta sama, która ma problemy z trafieniem na dogodne miejsce w dowolnym środku transportu, gdyż i bo za każdym razem upolowana przeze mnie wygoda okazuje się być wygodą tylko pozorną. Bo zaraz, ledwo gdy zadowolona przycupnę na obranym siedzeniu, wychodzi na jaw, że pan obok wypił na śniadanie piwo i teraz usiłuje złożyć ciężką głowę na mym ramieniu; a pani naprzeciw, nie szczędząc detali, zaczyna głośno przeprowadzać telefoniczną relację z przebytego zabiegu chirurgicznego… zaś kobieta z prawej, właścicielka uporczywego kaszlu i topiącego się nosa, bez umiaru rozsiewa wokół posiadane dobra …

… a jeśli jakimś fartem trafiam w towarzystwo czyste, trzeźwe, zdrowe i nie narzucające się, TO NIC STRACONEGO. Na następnym przystanku na pewno wejdzie do tramwaju/autobusu/pociągu ktoś o śmiercionośnym oddechu, a wtedy…
no bardzo proszę…
Zgadnijmy przy kim on stanie i w czyje nozdrza bez pudła wpadnie jego zabójczy chuch .

Dziękuję bardzo.

wtorek, 25 października 2011

Miss Hyde



Moje złe skłonności pięknie ewaluują.
I oto dziś w tramwaju podsiadłam* zakonnicę, zgodnie ze staropolskim powiedzeniem: kto rychlej do siedziska podejdzie – ten pierwszy na nim zasiędzie:)))

Ubiegłam ją - hahaahha – a to dopiero początek, bo niedługo
nawet gdy nade mną od staruszek się zakłębi
- żadna z nich ode mnie miejsca nie wydębi :)
rzekłam!

*) wysoce poprawny ortograficznie program moje „poDsiadłam” skorygował na "POSIADŁAM”, ale oczywiście aż takiej rewelacji do ogłoszenia tu nie mam:))) A to uświadamia mi, że mnóstwo pracy przede mną, bo do prawdziwego zła jeszcze mi daleko, daleko…

a tymczasem tuż tuż za miedzą....
Kolega wierci dziury w pokoju obok. Wierci wiertarką. Czyli. Powiedzmy to sobie wprost. Oprócz dziur - robi hałas. Hałas przez duże H. Przed rozpoczęciem działań wojennych włączył sobie muzykę, a następnie w jej rytmie zaatakował ścianę. Ja w czasie tej walki nie usłyszałam osiołka krzyczącego wprost w me ucho, dzwonka telefonu, ani żadnego innego dźwięku biurowego. Dlatego opadła mi szczęka, gdy przed chwilą (gdy już trzęsło się absolutnie wszystko) kolega zrobił sobie przerwę, podszedł do odtwarzacza i nastawił kolejną muzykę. ALE ŻEBY BYŁO JASNE. Zrobił sobie przerwę, gdyż (poprzez szczęk zbroi i huk broni:) USŁYSZAŁ, że poprzednia muzyka się skończyła. POWAŻNIE. Nie. Nie powiedział mi tego, ale to wynika niezbicie z jego dalszych poczynań. Mianowicie. Po nastrojeniu nowej nuty NATYCHMIAST powrócił do zaniechanych wierceń (sic!).

Jestem ogłuszona (wierceniem i) doznanym wrażeniem.

piątek, 21 października 2011

„Niepamięci. Niech się święci. Cud..”

Zamiast końca świata przyszedł dziś do mnie osiołek i rzecze:
- dzień dobry. Przepraszam, że ja ZNOWU panią męczę, ale czy mogłaby mi pani JESZCZE powiedzieć…

JESZCZE? robię wielkie oczy. ZNOWU? Wytężam pamięć i moje przerażenie rośnie. ZNOWU. A osiołek podobny zupełnie do nikogo. Osiołek, jak to osiołek. Uszka, kopytka i ogonek. Ot. Jeden z wielu osiołków chadzających po naszych korytarzach. Ale musicie wiedzieć, że choć nie bywają u nas osobowości na miarę Kłapouchego, czy kolegi Shreka, to jednak i pomimo to każden jeden, który do mnie wchodził, zostawiał na piasku mej pamięci mniej lub bardziej wyraźny ślad kopytka. Naprawdę! To znaczy… to było prawdą. Do dziś. Bo zdaje się, że w królującym tu ostatnio służbowym rozstroju przestałam już absorbować twarze, które mnie odwiedzają. A moja sławetna pamięć cichaczem przeszła metamorfozę. Z wilgotnej plaży - na targaną mocnymi wiatrami pustynię:) Żaden trop się nie uchowa.

Jedynym plusem służbowego zamieszania i się dziania jest tylko to, że coraz częściej zapominam też i o zimnie, które tu ciągle i nadal niepodzielnie panuje, gdyż i bo "cały pion strzelił pszę pani". Fajno. W obliczu zbliżającego się listopada, i jadącego za nim na saniach grudnia, takie słowa są plastrem miodu na sterane kołataniem serce moje.

czwartek, 20 października 2011

o tempora, o mores!

KONIEC ŚWIATA.
Dziś postąpiłam jak ostatnia świnia. Zawsze krytykowałam i obśmiewałam tych, co na zbity łeb, niczym tarany, prą do wolnego miejsca w pociągu/tramwaju/autobusie. Jacy ci ludzie niecierpliwi, a jacy niekulturalni, co za gbury nieokrzesane!... A tu proszę, chamstwo zapukało i do serca mego. Ten występek, o którym za chwilę, świadczy o tym, że długo to ja już na stojąco w pociągu (nomen omen!) nie pociągnę. Naprawdę. Bo oto dziś, dowodząc swego zmęczenia tym ciągnącym się od roku stanem rzeczy, wtarabaniłam się jakiemuś gościowi (na kolana!!! – ktoś chciałby dokończyć:), ale nie, po prostu, on wstał, jak kątem oka zauważyłam, celem nabycia biletu u konduktora, a ja niczym kot wskoczyłam na jego miejsce. Mocno zacisnęłam oczy, zatkałam uszy słuchawkami, opuściłam głowę i schowałam się za liściem dłoni. I siedziałam tak twardo do końca podróży, emanując złowrogą energię NIECH TYLKO MNIE KTOŚ RUSZY!!!

Myślę, że niedługo wyrosną mi ostre pazury i takież zębiska
i będę walczyć o miejsce siedzące siłą swego pyska,
a konduktorów w strzępach po przedziałach ciskać, bo naprawdę zachowałam się dziś nie fair, ale proszę ja Was, są gorsi troglodyci,
ci, co w tej dżungli na torach
bilety do kontroli ważą się wołać.

jutro ponoć ma być koniec świata, co świetnie się składa, bo do jutra mam bilet miesięczny i nie będę musiała dalej finansować permanentnego strajku włoskiego PKP.
Troglodytom mówimy nie, ale początkującym chamom:) wybaczamy i wnosimy o poprawę postępowania!

no to żegnajcie:)

środa, 19 października 2011

plement.com

Wczoraj, jako się rzekło, okupiłam kolację własną krwią (podczas starcia z bitną bułką). Po nocy i poranku z nieczynnym palcem serdecznym lewej dłoni, jego przydatność w skali 10 stopniowej oceniam na 10. Mam trudności z prysznicem, ubieraniem się, przygotowywaniem posiłków i czesaniem… a to każe mi przypuszczać, że dłonie nie tylko dla ozdoby wypuszczają aż po pięć łodyżek. Pięć i ani jedną mniej. Natura jednak ma oko do takich spraw:) a palec serdeczny nie tylko biżuterii służy.

a tymczasem w progu biura:
- o!!! jak ja dawno nie widziałam pani w sukience
- tak?
- ale nie wygląda pani źle.
- acha…
jakoś nie umiem się zdecydować, czy to jest równoznaczne z tym, że dobrze wyglądam, czy po prostu wyglądam nienajlepiej, aczkolwiek nie tak bardzo najgorzej?

wtorek, 18 października 2011

Ring finger

Wczoraj w tramwaju spędziłam dłuższą chwilę z anglojęzycznymi studentami.
In a nutshell: all the things they were talking about, were "so funny". Polski taksówkarz, polska koleżanka, polski profesor, polskie tramwaje... O czymkolwiek by nie rozmawiali, wszystko było funny

tylko mi nie było do śmiechu,
bo wśród tych okrągłych słów
zdjęła mnie lekka trwoga,
jak zawsze, gdy słyszę obcą mowę
i gdy coś rzec I have to
boli mnie język
boli mnie gardło
a głowę mą jakby ktoś włożył w imadło...
lecz choćby nie wiem jak długo ją ściskał
nic nie wyciśnie
- taki to jest strach.:)

Ale, jak się wczoraj okazało, nie tylko dla mnie język obcy ma wielkie, ostre zębiska i oczy bazyliszka. Otóż tłum pasażerów jak na komendę rozstępował się przed tymi Mojżeszami. Gładko i bez szemrania. Niczym skóra na opuszku palca mego serdecznego przed nożem. A’propos:) Powitajmy mą skatowaną dłoń. Dziękuję za takie atrakcje. Teraz (niczym księżniczka przesiąknięta odrazą do tego, co nie ze złota) chwytam wszystko tylko w dwa palce, kciuk i wskazujący, przez co każda rzecz, która między nie trafia, może się poczuć jak najgorsza szmata.

poniedziałek, 17 października 2011

Szanowna Zimo,

Nie myśl łajzo, że tak łatwo się poddam.
Wprawdzie, szczerze przyznaję,
dałam skuć sobie stopy ciężkimi butami,
schyliłam głowę i czapką ją przed Tobą nakryłam,
sprezentowałam Ci mą szyję z kokardką szala
i ręce do góry w wełnianych kajdanach,
ALE ZAPRAWDĘ, Wiedźmo Ty Moja,
te gesty poddania
to "fraszka, igraszka, zabawka blaszana"
niewiele znaczą
są niczym
bez ostatniego przyczółku,
bez mego grzbietu,
ostatniego punktu, którego walkowerem nie oddam.

Wiem, że klęska ma przesądzona,
acz opóźnić się ją postaram
(kolczugą - me podkoszulki,
a tarczą - swetrów para:)
i zrobię wszystko,
by nie przyznać Ci racji bytu,
dalibóg!, nie dziś,
nie w października połowie!
Dlatego jeszcze nie,
NIE ZAŁOŻĘ MEJ KURTKI ZIMOWEJ!
:)
HOWGH

czwartek, 13 października 2011

Bo listonosz czasem nie dzwoni

- cześć Kolego, słuchaj podaj mi proszę swój adres korespondencyjny, bo muszę ci coś podesłać…
- kolega@....
- NIE TEN… korespondencyjny.
- no, ale ja używam tylko tego.
- ale podaj mi korespondencyjny, żebym mogła przesłać ci coś namacalnego.
- no to prześlij mi na ten, ja z niego odbieram…
- ale ja potrzebuję KORESPONDENCYJNY. Taki pocztowy.
- nie korzystam z innego.
- do kroćset fur beczek, jak to nie korzystasz??? KAŻDY KORZYSTA
- odbieram tylko z tego, co ci go przed chwilą podałem.
- matko... Nie dogadamy się… pas
powiedz mi po prostu, gdzie mieszkasz.

poniedziałek, 10 października 2011

O wzajemności w miłości

Anons służbowy na dziś:

"W związku ze zbliżającym się sezonem grzewczym Dział Eksploatacji i Remontów prosi o ustawienie głowic termostatycznych grzejników w pozycji 5 (max)."

Zatem sezon grzewczy się zbliża. To miło.
Rada bym była się dowiedzieć przy okazji, gdzie on już jest? czy dopiero ruszył tyłek? czy też już dobija do celu? I z którego kierunku nadchodzi? i dlaczego tak wolno? i czy aby na pewno dojdzie do grudnia? Zresztą tak samo chciałabym się wywiedzieć, gdzie znajdują się rzeczone głowice termostatyczne? Konia z rzędem temu, kto znajdzie u mnie choćby jedną taką. To kolejna nieobecność, nad którą boleję, gdyż w przeciwieństwie do widmowych głowic, 16 stopni Celsjusza rzuca się (nie tylko w oko ale i) w ramiona każdemu, kto otworzy drzwi do naszego służbowego pokoju. Rzuca się i trzyma. WYJAŚNIJMY TO SOBIE. Nie ma tak, że chłód siedzi na barana tylko temu, kto świeżo wszedł i tylko do momentu wejścia następnego nieszczęśnika. NIE. Zimno tuli do łona wszystkich i każdego z osobna. A już najczulej pieści mnie, trzymając przez 8 godzin (słownie: osiem godzin!) w mocnym miłosnym uścisku. Casanova przy nim to doprawdy blady cień. Szkoda wielka tylko, że w czasie tego maratonu miłości nie ma mowy o przyjemności. Oczywiście z mej strony. Bo jeśli chodzi o chłód, to jego zaborczość i nieustępliwość każe mi nieskromnie przypuszczać, iż jestem dla niego nieskończonym źródłem czystej rozkoszy.

Puenta:
Jak nie będzie lepiej jutro
Przyjdzie mi zapuścić futro
:))))

sobota, 8 października 2011

Cisza przed

Całą kampanię obrażaliście mnie swoimi spotami i programami. Robiliście ze mnie kretynkę pozbawioną pamięci, świadomości, odruchu samoobronnego i zmysłu estetycznego. Ale doprawdy nic nie szkodzi. Nie tak łatwo mnie obrazić i zniechęcić. I choć mnie mdli i skręca - pójdę głosować. Pójdę i wybiorę coś z tego zapyziałego ubogiego menu. Wybiorę coś na pewno. Gdy się nie ma, co się lubi - to się lubi mniejsze zło. Oczywiście domyślam się, że w dużej mierze będzie ono niestrawne i w ogóle mnie nie nasyci (o rozpieszczeniu podniebienia nawet nie wspominam), ale, dalibóg!, choćby chodziło o różnicę milimetra, choćby o jedną kroplę, czy setną sekundy…myślę, że warto.

No to rzekłam ci ja
guru nad górami
fallow me
:)

piątek, 7 października 2011

Syfon

nie ma to, jak przyjąć na stan telefon i chwilę potem, w czasie, gdy podpisy i pieczątki na drukach inwentaryzacyjnych jeszcze stygną, patrzeć jak trafia go nagły szlag i to tak, że "z tym już się nic nie da zrobić. Wiem, bo miałem podobny przypadek w zeszłym tygodniu". Pan od naprawy nie trudzi się, by mnie pocieszyć. Od razu: tu kawa, tu ława, a tu akt zgonu proszę pani, bo tego się już nie naprawi.
Dziękuję.
Mam teraz inny telefon. No i nie powiem. Ma on ci kabelek, klawiaturę i słuchawkę. I można się do mnie dodzwonić, a i ja dzwonić śmiało mogę. I naprawdę jest pięknie, acz zupełnie inaczej, gdyż i bo zastępca (choć bardzo przystojny) jest nieco ułomny. MIANOWICIE nie ma wyświetlacza!!! O, NA-U-KA-RRRRRA-CZA!
I w tym miejscu chciałabym otwarcie przyznać, że ta absencja naprawdę bardzo mnie boli. Wprawdzie wcześniej nie zajmowała mnie wielce ostra selekcja rozmówców, ale, UMÓWMY SIĘ, są w życiu służbowym takie chwile, w których nie jesteś w stanie odbierać wszystkich telefonów. To takie krytyczne momenty, w których naprawdę musisz na bieżąco przesiewać i segregować rozmowy, tak by na sitku zostały tylko te, co na baczność stawiają lub od razu na kolana rzucają. Bo, gdy terminy zaciskają pętlę na szyi, nie ma się ochoty na monologi gaduły, który klepaniem trzy po trzy wykrada ci zawsze co najmniej pół godziny, albo na interpelacje tej nachalnej pani, która od miesiąca truje ci zgranymi pytaniami…

I co teraz?
teraz bez telefonicznego cedzaka wszystko dzielnie na ucho przyjmować muszę, bo za każdym dzwonkiem kryć się może priorytet, sztandar, piedestał lub fundament…
zaprawdę
nieutulona w żalu
pozostaję

poniedziałek, 3 października 2011

Gameta męska zawsze zwycięska?

grunt to plemnik
plemnik wie
bez plemnika nie da się
więc do naszego Poznania
plemniki lgną jak do jaja

"skandal, granda!"
"O BU RZA JĄ CE!"
lecz "grunt by było głośne
i szokujące"

słychać różne głosy
i różne opinie
czy plemnik dobry?
czy się przebije?
czy w miarę Poznań zareklamuje?
czy wręcz przeciwnie
zdeprecjonuje?

jest również wątpliwości parę
czy trafi się plemnik na Poznania miarę?
czy najdoskonalszy zapłodni to miasto?
czy wyjdzie zakalec?
czy też pyszne ciasto?

w tym pytań deszczu
i w niepokoju
o maturzystów
On dostojny
i taki know-how
nie traci nadziei
na błogosławiony stan
:)

czwartek, 22 września 2011

No dobra!

ponoć za wcześnie wdziałam żałobę.
ponoć to dziś ostatni dzień lata.
no trudno. Nie będę na jeden dzień ściągać kiru. Zresztą wszystkie szaty rozdarłam już wczoraj. Dziś nie ma czego drzeć. Chyba że koty.

W kolejnym punkcie programu chciałabym uprzejmie przypomnieć komitetowi wyborczemu PiS, że teraz nie obwiesza się całego Poznania od stóp do głów plakatami. Na te cudowne afisze czekają specjalne punkty, a nawet całe ściany, specjalnie do tego celu wyznaczone. Zresztą, skoro tak szczerze już rozmawiamy, to mam radę dla wszystkich komitetów: najlepiej w ogóle darować sobie tę kiepską reklamę i zaoszczędzić na papierze, farbie, kleju, sesjach zdjęciowych, kostiumach, garniturach, tekturach… a przede wszystkim oszczędzić tej mizernej okrasy miastu, które przez bieżące remonty wygląda już dość i wystarczająco nieszykownie.
A jeśli jeszcze macie wątpliwości, to pragnę uczciwie, a nawet i obiektywnie dodać, że te głowy, lub w porywach całe tułowia, polityków naprawdę nie wodzą na pokuszenie, by nie napisać, że niektóre to jedynie odpychają. Także ten… naprawdę śmiało można je sobie odpuścić.

A teraz będzie muzyka.
Ten pan zawsze wzbudzał we mnie lęk ("bo ma w sobie coś takiego...":). Jednak w przypadku tego utworu moje łakomstwo przezwycięża strach i śmiało częstuję się tym kawałkiem. Ile w ucho wlezie.
Panie Panowie, przed Wami Yugopolis feat. Maciej Maleńczuk
:)

piątek, 16 września 2011

Hrabia Fredro wiedział niejedno

Niedawno obdarowano nas służbowym sąsiadem. Pewien Dział (niech on się tak tutaj zwie) wprowadził się piętro niżej.

Niestety zamiast rzucić mu się na szyję i tradycyjnie powitać chlebem i solą, od progu zaczęłam psuć nasze sąsiedzkie stosunki. Chyba nie nadaję się na sąsiada, choć, dalibóg!!!, jestem jednostką grzeczną, miłą i kulturalną (uprasza się o nie zaprzeczanie tej oczywistej prawdzie!).

Ale naprawdę ILE MOŻNA? NAWET moja legendarna spolegliwość ma swoje granice.

Rozumiem szklanka mąki. Szklanka cukru. Raz na jakiś czas. Ale te Gawły jeszcze się na dobre nie zagnieździły, a już swawole zaczęły. Na wysokich obrotach. Co kilka minut. A to ksero potrzebujemy skopiować tylko kilka stron!!! pilnie, a to telefon to naprawdę pilne, a to płyn do zmywania oddamy wam z nawiązką, a to zszywacz, dziurkacz, gumka do mazania...

Przy 65748 razie, a konkretnie, przy prośbie o ryzę papieru, bo musimy coś wydrukować KONIECZNIE wyczerpała się miłość do bliźniego. Odmówiłam.
Od tamtej słodkiej chwili,
uwieńczonej trzaskiem drzwi,
ten dział, co ciągle coś chciał
niepokojąco milczy.

Myślę, że w tej ciszy między piętrami
rodzi się odwet, co do krwi mnie zrani
i czuję, że będę pluć w brodę sobie
bo przecie „Jak ty komu,
tak on tobie”

czwartek, 15 września 2011

komunikacja (tym razem nie miejska)

za każdym razem, gdy chce mi przekazać jakąś informację, dobywa z siebie przeraźliwe piski. Doprowadza mnie tym do szału, zwłaszcza, że wieści ma sporo i co chwilę, skrzecząc wysokim tonem, bombarduje mnie jakąś rewelacją. A to obwieszcza, że właśnie zaczyna pracę, a to że właśnie ją z sukcesem kończy, że coś zostawiłam na jego blacie, że nie podałam mu kartek, że nie dałam znać o jaki format chodzi, że nie domknęłam jakiejś szuflady, że klapy nie opuściłam, czegoś mu nie załadowałam, że o jakichś parametrach zapomniałam… A jak zdarzy mu się zadławić – stawia na nogi cały dział. Każdy szczegół jego działalności musi zostać nagłośniony, ogłoszony wszem wobec i każdemu z osobna.

Ten hałas jednak nie zagłusza mej tęsknoty za jego poprzednikiem. Wręcz przeciwnie. Z każdym pełnym pretensji dźwiękiem to nostalgiczne uczucie narasta. Z łezką w oku wspominam tamto, stare ksero. Tak czarownie dyskretne w obsłudze.
Współpracowaliśmy bezgłośnie.
Obrazki na jego wyświetlaczu i rozszyfrowujące je w mig moje oczy.
Pełna harmonia.
Symbioza.
Balans.

królestwo dla tego, kto zaknebluje mi to superhipernowoczesne ksero!!! (i udrożni miejskie drogi:)))))

środa, 14 września 2011

Na temat

Oglądamy zdjęcia koleżanki z wakacji w Chorwacji.
W tle przewija się czarowna architektura, zapierające dech krajobrazy, lazurowe niebo, muzea, monumenty, rzeźby, powalające przepychem rezydencje…
A tymczasem na pierwszym planie:
- O! tu fajnie widać…
- Faktycznie. Bardzo ładna.
- o! widzisz? w tym ujęciu jeszcze lepiej ją widać?
- no, rzeczywiście. Dekolt ma trochę za mocno wycięty. Ale i tak mi się podoba. Naprawdę super wyglądasz w tej bluzce.
- dzięki!
- o rany! Tej, poczekaj. Wróć do poprzedniego zdjęcia!!!
- tego?
- mhm… ale fajna ta spódnica!!!
… and so on

wtorek, 13 września 2011

13

pytanie: gdzie najczęściej można mnie spotkać? - niedługo zamknie jedna jedyna odpowiedź: W TRAMWAJU. Jeszcze chwila, a będę tam przebywać dłużej niż w pociągu. A może nawet dłużej niż w pracy. Dzień, w którym to się stanie, zaprawdę jest już blisko. Wiem to po wczorajszym. Wczoraj spędziliśmy upojne chwile czekając aż tramwaje, a imię ich milijon, zejdą nam w końcu z drogi, skręcając w Towarową. A potem, gdy uwolniliśmy się z tego postoju (a ulotna to chwila była), na tory wtarabanił się samochód i utknęliśmy ponownie (- acz nie na zawsze – dodałaby mieszkająca we mnie optymistka;))). Jednakowoż odzyskanie swobody ruchu, w tamtym bolesnym momencie, nie było takie pewne. Tama puściła dopiero, gdy tramwaj we władanie brała już rdza, żółtlica drobnokwiatowa i bluszczyk kurrrrrdybanek…

piątek, 9 września 2011

W imieniny miesiąca jestem nieco śpiąca

Choć w nocy spałam dobrze. W każdym razie tak mi się wydawało, do czasu, kiedy po przebudzeniu spojrzałam w lustro. Od tego momentu nie jestem juz tak bardzo pewna minionego dobrego wypoczynku.

ale to i tak nie ma znaczenia, bo kto będzie zaglądał w moje zaspane małe oczy, a nawet w ogóle taksował całą mnie, jeśli obok w spektakularne zgliszcza obracać się będzie pępek wszechświata. Nowy Jork, niczym przewrażliwiona żona, nie mógł znieść myśli, że kuszące krągłości rocznicy (ślubu) 11 września przejdą bez echa, bez choćby małego fajerwerku, malutkiej iskierki na torcie, dlatego też wziął sprawy w swoje ręce i teatralnie szepnął światu, że oto już! Ekhm… Nadciąga jubileusz. I teraz kryguje się, nawołując obywateli do czujności, a zamachowców do mobilizacji. Ci drudzy otrzymują do wiadomości jedynie ogólniki. Nie ma tak lekko! Jak oznajmiono: Nowy Jork nie chce im ułatwiać zadania. No ba! Zresztą i tak poszedł im na rękę przypominając termin ataku. Jakiś margines niedopowiedzenia musi być, bo inaczej z niespodzianki nici…
chociaż takie nici…
w dobie głębokiego kryzysu, byłyby jak znalazł
do związania końców dwóch

wtorek, 6 września 2011

Slow Foot

dziś pewien motorniczy, miast wyjechać tramwajem z zajezdni, postanowił wyprowadzić (pasażerów z równowagi) go na spacer. Sunął po torach krokiem spokojnym. Godnym. Rzekłabym kontemplacyjnym. Ja niestety razem z nim. Ramię w ramię. Noga za nogą. Przystanków, poza tymi wyznaczonymi, nie brakło, gdyż tramwaj(owy piesek) znaczył wszystkie napotkane drzewa i słupy. Słowo! Żadnemu nie przepuścił. A ponieważ, umówmy się!, droga do mej pracy przez pustynię nie wiedzie, trochę to wszystko trwało. Poza tym tempo jazdy nie miało szans się rozwinąć, gdyż pan motorniczy znajdował szczególne upodobanie w polowaniu na czerwone światła…

mam poobgryzane paznokcie
i wyczerpany zasób brzydkich słów
I doprawdy lękam się, patrząc na to manko,
o to, co obgryzać i czym przeklinać przyjdzie mi przez najbliższe półrocze?

piątek, 2 września 2011

Orka

Jak już wiemy tramwaje błądzą i grzęzną w pobrużdżonym krajobrazie Poznania, w związku z czym dotarcie na dworzec zajmuje mi znacznie więcej czasu, w związku z czym ledwo zdążam na pociąg powrotny, w związku z czym po pracy pasjonuję się ujarzmianiem tramwaju. Dobra ósemka. No kochana. Kochaniutka. Jest dobrze. Idzie dobrze. Przystanek. Dobra. Jeszcze chwila. Przystanek. Może damy radę. Bylebyśmy od razu ruszyli z tego przystanku. Ruszamy. Jedenaście minut do odjazdu pociągu. Stoimy na teatralce. Teoretycznie powinnam zdążyć. A w praktyce? W praktyce stoimy. Stoimy. Stoimy. No dalej! Poganiam ją kopniakiem. Rusza. Skręca. Przystanek. Ludzie wyciekają na ulicę. Opornie. Jak przez zapchany kran. Ledwo ostatnia kropla dotknie stopami chodnika, już tłum z ulicy wciska się do środka. Tłum z ulicy wciska się do środka. Tłum z ulicy wciska się do środka… Do kroćset fur beczek! SZYBCIEJ! 9 minut do odjazdu pociągu. Tłum z ulicy wciska się do środka. Sytuację wykorzystują spóźnialscy. Podbiegają zdyszani. Zajmują schody. W ostatniej chwili. Drzwi powoli się zamykają. Powoli się zamykają. Powoli, jak żółw ociężale... Zaaa…myyyy…kaaa… otwierają się!!! Do diaska! W głowie dopycham butem wystające z bimby korpusy pasażerów i batem smagam blokujące wejście łydki. W końcu drzwi z trudem się zasuwają. Alleluja! Ruszamy! Jedziemy. Stajemy. Kolejny przystanek. O matko kochana! Dobra! Idzie sprawniej! Jest dobrze. Ruszamy. Super. Jest ok. Nie stoimy długo na rondzie. Jest dobrze. Jest dobrze. Zdążę. Byle tak dalej. Chyba, że jeszcze światła? Właśnie. Zapomniałam o światłach przed mostem! A'propos. Światła. Światła. Światła. Dziękuję bardzo. Dobra. Ale znowu jedziemy. To najważniejsze. Jedziemy. Przystanek. Jeszcze tylko jeden. Cztery minuty do odjazdu pociągu!!! Już widzę dworzec. Bezczelnie mruga do mnie z dołu zegarem. Rzuca wyzwanie. O jasna cholera. Wiara!!! Dalej, tej!!! Tylko trzy minuty!!! Matko! Wiśta wio!!! Jedziemy. Jedziemy. Jedziemy. Prrrrrr! Przystanek i jedna minuta! Wypadam z tramwaju. Światła. O jasna choler… ZIELONE! O dzięki wszechświecie!!! Wpadam na dworzec. Który peron?! Który peron?! Nic nie widzę!!! Informujemy, że tablice elektroniczne z przyczyn technicznych… Prosimy zwracać uwagę na informacje umieszczone na wagonach. Dobra. nieważne. Zawsze był piąty. Biegnę. Wpadam. STOI. Potrącam konduktora. Rzucam okiem na tablicę. Wskakuję do wagonu. Gwizdek. Drzwi się zamykają. Ledwo dyszę, ale jadę. Ledwo się trzymam na nogach, ale jadę. Jadę do domu o normalnej porze.

Mentalne ujeżdżanie tramwaju to harówka ponad moje siły. Potrzebowałabym choć pięciu dodatkowych minut. Liczę, że od poniedziałku dostanę je wraz z nowym rozkładem jazdy MPK.

PS.: przepraszam tych, co myśleli, że na pewno uwieńczę swój miejski trud pomyłką bany:D

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Rozwidlenie

Wczoraj nasza parafia
uwieńczyła jałowy sierpień
festynem
podczas którego
za płotem kościoła
nie żałując ani kropli!!!
doprawiła
ten miesiąc trzeźwości i abstynencji
złocistym piwem.


się dzieje:)

piątek, 26 sierpnia 2011

Heavy

Zatem dziś nie ma strajku PKP. Dziś będzie upał.
Ten upał, który od tygodnia tak gorąco zapowiadają, przed którym żarliwie ostrzegają, i którego wyprzedzają, mówiąc, że już niedługo będzie można od niego odpoczywać.
A mnie skwar nawet nie musnął. Albo stroni tylko ode mnie, albo też rzeczywiście ukrop leje się wyłącznie z ust synoptyków, a słońce spala w wiór jedynie mapki w wiadomościach.
Trudno orzec.
lepiej muzyki posłuchać.


czwartek, 25 sierpnia 2011

Kocioł

Poznań dziurą stoi. Konkurencji się nie boi.
Dziurawe buty, dziurawa skarpet para
kapelusz dziurawy a i marynara
w łokciach dziurawa

ser szwajcarski
mu do pięt nie sięga!
gdzie nie spojrzysz - przepaść
gdzie nie skręcisz - głębia

ponoć ktoś nad tą próchnicą panuje.
drogi łata, ulice ceruje
dalibóg!
gdybym nie była wszędzie spóźniona
dechami zabiłabym tę dziurę.


PS. z dobrych wieści: odwołano jutrzejszy strajk PKP.
gracias

środa, 24 sierpnia 2011

Lu-li-laj

Urlop uśpił nieco moją meteorologiczną czujność i ubrałam się dziś rano całkiem bez sensu, zgodnie podpowiedzią pana z radia, który radośnie zapowiadał zabójczy upał. I oto obleczona w gęsią skórkę siedzę sobie teraz przy oknie, zza którego groźnie warczy na mnie zasępiona pogoda z mokrym nosem przy szybie.

Poczta mi nie działa. Oczy się zamykają. Telefon milczy. Radio gra. Deszcz pada.
Pierwszy dzień w pracy po urlopie.
Jak malowany.
Dzień dobry:)

piątek, 12 sierpnia 2011

Prrrrrrrrr!!!

słyszę, gdy, galopując po swym opasłym portfelu w poszukiwaniu gotówki, nagle odkrywam, że gnieździ się tam tylko multum paragonów i mrowie wydruków zapłaty kartą. Natomiast nie ma ani skrawka banknotu. Ani na jedną wykałaczkę .
Refleksja: portmonetka wypchana nie równa się: nadziana
:))

Ale porzućmy ten smutny temat.
W telegraficznym skrócie pragnę rzec, iż
„Transatlantyk” uważam za cenne wydarzenie i mam nadzieję, że będzie się powtarzać w kolejnych latach, a „Co wiesz o Elly” i „Circumstance” to filmy, o których nie zapomnę i które każdemu polecam.

A teraz pakuję zabawki i jadę w dal
oby nie siną od zawieruchy!!!

wiśta wio!

środa, 10 sierpnia 2011

Siostry Kopciuszka

Są grubsze, bardziej ociężałe, włochate i szarobure.
Kochają nocne życie (hulanki i swawole:)
Upijają się sztucznym światłem.

Daleko im do kolorowych, eterycznych motyli, hasających w świetle dnia.

W oczach mi się ćmi od ciem w tym roku.
strasznie ich dużo
tłumnie cumują na żaluzji
bawią się w deseń na firanie
lub w chowanego między rozwieszonym praniem
jak potrącę ich zabawki
wyskakują z niemym a kuku!
co o zawał przyprawia mnie prawie
:)

wtorek, 2 sierpnia 2011

Hop

Porzucając na chwilę życie mrówki robotnicy, a jak się uda to i wodnika szuwarka (choć pogoda za oknem jakoś nie bierze się za ziszczanie tej metamorfozy), pragnę powiedzieć,
chcę napisać,
że przeczytałam właśnie, iż „ciężarna Mucha chodzi w szpilkach…”

no to tyle
jakby
bym miała
żeby udowodnić, że bywam
na bieżąco:)

to adieu
spadam
ja
i moje mokasyny

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Cześć sierpniu!

co tam?
kupa, siku - wszystko dobrze?

co u mnie?
ano nienajgorzej, tyle tylko, że
znów zgubiłam parasol
w tramwaju
numer osiem
w drugim wagonie
na samiuśkim tyle
pozostawiłam go
niczym wyrodna matka
puściłam jego rączkę
i zagubiłam
dziecko w tłumie

super parasol.
wysłużony, acz ulubiony
i co najważniejsze
przeciwdeszczowy:)

w związku z powyższym tym bardziej cieszy mnie głoszony wszem i wobec nagły zwrot w pogodzie.

a poza tym.
JESZCZE TYLKO JUTRO!!!
ciao:)

piątek, 29 lipca 2011

bum bum...

notka defetystyczna
taka mała femme fatale
o niechceniu
i o bólu takim, że ałaj!

a bo się nie chce
nie chce się wstawać, nie chce się myć
nie chce się wychodzić z domu i gdzieś dalej iść
i nie chce się jeździć i z tramwajami bawić w berka
że nie wspomnę słowa: pracować (to dopiero udręka!!!)
podpisano: rosnąca we mnie w siłę
leserka

A poniżej mój ulubiony ostatnio przebój.
Słuchać go - to akurat mi się bardzo chce:)
„I really wish that you were smaller,
Not just small but really really short.
So I could put you in my pocket
And carry you around all day”

środa, 27 lipca 2011

O działaniu sił nieczystych

- Po czym poznać zbliżający się urlop?
- Po rosnącym stosie kłód w drodze do pracy.
ech diabelskie to nasienie...

Na mej drodze do pracy spoczywa sobie mały skwerek. Zdawać by się mogło niewinny teren zielony z ledwie trzema ścieżynkami i kilkoma drzewami. Zdawać by się mogło. Niepokalaność tego miejsca jest jednak tylko pozorna. Cicha woda…, Proszę Państwa, gdyż i bo czort jakiś umeblował go dwiema ławkami. Dwiema zwykłymi drewnianymi ławeczkami, które zmuszona jestem mijać rano i po południu. Niby nic, a jednak. To, co po południu jest dla mnie dziecinną igraszką, bułką z masłem, a nawet barszczem, rano staje się nie lada udręką. Te przeklęte, odrapane, powiem nawet: odstręczające ławki ośmielają się mnie uwodzić. Stają na drodze i wabią. Wierzcie mi, to straszne. Kiedy świtem staram się przemknąć obok, pomiędzy mą dolną częścią ciała a tym czarcim drewnianym siedziskiem wytwarza się silne pole. Wyraźnie wyczuwam nagłą bezwładność swych członków i jednoczesny wzrost mocy przyciągania ławki, która wydając komendę spocznij, plącze moje nogi. Wprawdzie, na razie!!!, bez wyraźnego sukcesu. Ale, dalibóg!, mam świadomość, że tylko dzięki deszczowej pogodzie udaje mi się wychodzić z tego porannego stuporu i pokonywać ten codzienny kosmaty pociąg. Gdyby nie ponura aura, moje wyjścia do pracy naprawdę kończyłyby się 500 metrów przed biurem, na tej ławce, w tym skwerku. Zaś jedyną pracą, którą bym kalała swe jeśniepańskie jasne ręce, byłoby zbijanie bąków przewracanymi stronami czytanej książki.

Jeszcze tydzień.

wtorek, 26 lipca 2011

Duma i uprzedzenie

Nie jestem typem kwiaciarki.
Nie zatrzymuję się przy stoiskach z kwiatami. Nie kupuję kwiatów. Nie interesuję się kwiatami. Nie znam się na kwiatach. Nie tracę głowy i nie szaleję na punkcie kwiatów. Zresztą swego czasu byłam znana wszem i wobec jako ich nieumyślny oprawca. Byłam mimowolnym katem, przed którym wszystko, co miało choćby jeden rozumny liść, drżało. Nasze sam na sam dla roślin było wyrokiem. Oczywiście swatanie zawsze wynikało z wyższej konieczności. Nikt przy zdrowych zmysłach nie powierzał mi ochoczo swoich zielonych pupili. Następowało to nie wcześniej, jak tylko po wyczerpaniu wszystkich innych możliwości. A nastąpiwszy, powodowało, że kwiaty więdły w oczach, by potem prosto spod mych „opiekuńczych skrzydeł” wyjść na powitanie swego właściciela korzeniami do przodu. Dzięki tej naszej szczególnej więzi zwrot „uchodzić na sucho” zyskiwał nową, jakże dosłowną, jakość.


oczywiście. Tak. Zapominałam o nich. Ale, przepraszam bardzo!, tak naprawdę zabijała je nie moja niepamięć, ale ich własna duma.
Kot zamiauczy.
Pies zaszczeka.
Świnka morska zapiszczy.
A taki kwiat prędzej uschnie niż o sobie komuś przypomni.


Mam nadzieję, że czas przeszły, który sprytnie zastosowałam w niektórych zdaniach, subtelnie Was uderzył:)
Bo oto dziś spojrzałam na me służbowe okno
Pozwólcie, oto jego fragment

bezsporny dowód, że w mej poplątanej relacji z florą nastąpił przełom.
Albo to ona spuściła z tonu, albo to ja znienacka zaczęłam odbierać na jej częstotliwości. Dość, że mój służbowy parapet wygląda imponująco.
dalibóg!
Sami musicie przyznać.
Nasz związek jest w pełnym rozkwicie:)))

PS: jeśli niedługo zacznę robić na drutach i szafować haftem krzyżykowym
– świat się skończy.
słowo daję.

piątek, 22 lipca 2011

Szans nie widzę

nie mówmy o pogodzie. Pada.
nie mówmy o tym, może.
może minie.
dobra.
nie mija.
szlag.

Deszcz spłoszył słońce i rozwalił swe mokre cielsko na trawach, drzewach, kwiatkach, asfaltach, płytach chodnikowych, żwirach… Jest wszędzie, jak okiem sięgnąć. I ani drgnie! nie odbieram żadnych symptomów kapitulacji. Jak go wysiudać? Postawić na jego domyślność? Ekhm… zerkam znacząco w kalendarz, bo jego wizyta stanowczo przekroczyła rozmiar małej chwili na pogawędkę, ekhm, ziew… Nigdy nie miałam o nim dobrego zdania. Wyjątkowy kretyn! A skoro tak, to może dodać: No drogi Panie, ale chyba na Pana już czas. Odwołać się do jego poczucia obowiązku: Czyż inne ziemie nie zasługują na równie obfite nasycenie? Coś się Pan tak na nas uwziął. Zniecierpliwić się i zezłościć. Proszę z łaski swojej zejść mi z oczu!!! Można by przy tym tupnąć nogą, ale ten pomysł od razu skreślam. Wszędzie kałuże. Jemu by nawet powieka nie zadrżała, a ja bym się ochlapała. Dziękuję. Już i bez tego przelewa mi się w bucie.

Nie ma sprawiedliwości na tym świecie.

Kropla drąży skałę.
A co drąży kroplę?
Co jest w stanie skorodować ją do szlachetnego, nie wchodzącego nikomu w drogę, cichego i spokojnego O2?
Czy na sali jest jakiś alchemik?

czwartek, 21 lipca 2011

Harmonia

Jakbym nie spojrzała, to za oknem służbowym lipa.
literalnie i na skos

lato bierze mnie pod włos

Reklama

dźwignią handlu.

Dałam służbowe ogłoszenie do gazety.
I w dniu wydania tejże, miast tłumu napalonych na nasze produkty klientów, powitało mnie 36475869 telefonów i tyleż maili od rozochoconej prasy (nie-hy-drau-li-cznej:) nękanej pragnieniem umieszczenia na swoich łamach naszej oferty. Koniecznie. I oczywiście na bardzo atrakcyjnych warunkach.

Poza tym
i a propos
rzucił mi się w oko fajny pokój do wynajęcia w Poznaniu. Naprawdę super. Zdjęcia przedstawiają pięknie umeblowane cztery ściany, w kuszących pozycjach i z najlepszej strony, w genialnej lokalizacji, a poszukujący lokatora lubi osoby spokojne i niepalące.
Ogłoszenie uszyte dla mnie. Pasuje idealnie. Idealnie leży. Ino kieszenie ma zszyte. Za przyjemność sypiania w tym rewelacyjnym lokalu, każdego miesiąca musiałabym go ścielić prawie całym swoim zarobkiem.
także dziękuję.
oprócz wypoczynku lubię czasem dać ciału jakieś jedzenie, a nawet i rozrywkę,
a poza tym uwielbiam mieć „ręce w kieszeniach, a kieszenie jak ocean…”

środa, 20 lipca 2011

zdrastwujtie

czyli pogadanka o festiwalu w Jarocinie:

M: no i tam grał facet z Moskwy.
ja: z Moskwy? To to nie był polski zespół?
M: polski, polski...
ja: no jak? Z solistą z Moskwy???
M: No tak.
ja: no jak?
M: Pani Modigliani, jak rany! Moskwa to taki polski zespół.
ja: AHA!

a-ha to też taki zespół.
norweski.
:)

daswidanja

wtorek, 19 lipca 2011

Ambiwalencja

A co ty taka nieśmiała?!!
Jest pani bardzo pracowita.
jak zwykle się rządzisz!
straszny z ciebie głodomór!
Podziwiam cię za odwagę!
Ty to masz dobrą pamięć.
Rany, jakaś ty roztrzepana.
bo ty za delikatna jesteś.
Przemiła z pani osoba
pani jest bezczelna!
twój optymizm mi się podoba!
ciągle o czymś zapominasz.
zawsze musisz postawić na swoim!
nie patrz tak na mnie!
Ty nic nie jesz.
Jesteś zbyt zasadnicza.
zbyt pobłażliwa!
jej, jaki z ciebie nerwus!
coś ty taka ponura?
dlaczego nic nie jesz?
jesteś taka spokojna.
nie bądź cyniczna.
Matko, jaka jesteś chuda!
A NE MI CZ NA
spójrz na mnie!
jedź do Hiszpanii!
jedź na Mazury!
to nie jedziesz w góry?
nie bądź taka pamiętliwa.
jakaś ty zjadliwa!
jesteś zbyt miła.
nie odpuszczaj tak szybko.
uśmiechnij się.
nie przejmuj.
walcz!
ależ z ciebie pesymistka.
straszny z ciebie uparciuch.
jesteś leniwa.
jakaś ty spolegliwa.

cała ty
to do ciebie niepodobne
już ja cię znam!!!


tak.
Dziekuję Wam Moje Kochane Łyse Konie

Ale, coby nie dać się zwariować
potańczmy:)

poniższy kawałek szybko się nudzi, ale przez chwilę jest naprawdę fajnie:)

sobota, 16 lipca 2011

Miłość...

...od pierwszego dźwięku.

Wciśnijcie play, zwłaszcza jeśli macie chandrę.
Pomoże.
Obiecuję.




ps. w sierpniu Kitty Daisy & Lewis dobiją transatlantykiem do Poznania:)

piątek, 15 lipca 2011

Pierwszy tegoroczny raz

z komarem za mną.
Dziękuję.
Powitajmy zatem owoce tej bezsennej inauguracji: opuchnięty zaczerwieniony policzek, ciężkie powieki i oczy z cieniami (bynajmniej nie rzucanymi przez gęste zalotne rzęsy moje).
Poza tym, nie zapominajmy o nowej fryzurze. Choć nie zawdzięczam jej Panu Moskitowi, tylko swej dorocznej (czas żniw nadszedł!) wizycie u fryzjera. Wczoraj 20 cm mych włosów zeszło z padołu głowy mojej. Godnie i bez płaczu. Kondolencje zachowajcie dla siebie.

Sentencja na dziś: do moich włosów czasem bardziej przywiązują się znajomi niż ja sama.

czwartek, 14 lipca 2011

Resublimacja, czyli od skowronka do muchy

Ostatnio powietrze zastyga. Galaretowacieje. Czy ktoś ma podobne wrażenie? Z moich obserwacji wynika, iż proces ten zachodzi rano w okolicach mego miejsca pracy.
Z domu wychodzę bez problemu. Pokuszę się nawet o ryzykowne stwierdzenie, że jestem wówczas żwawa i rześko pruję na przystanek. Niestety w tym czasie, gdy ja jestem w pociągu, w atmosferze dochodzi do serii tajemniczych reakcji, których efektem jest ścięte powietrze. I kiedy wychodzę z tramwaju, czuję wyraźnie, jak ono wokół mnie tężeje, bezczelnie wysycając ze mnie całą poranną energię i dziarskość. Wytracam impet. Im bliżej pracy, tym trudniej przeć mi do przodu. Ale nie składam broni! walczę! Proszę Państwa!!! Całym ciałem napieram na tę krzepnąca materię. Rzężąc, drążę powietrzny korytarz, by w końcu swe ledwo dyszące ciało złożyć na ołtarzu progu służbowego …

jak widać na razie stawiany mi opór pokonuję z sukcesem,
ale to dopiero początek
będzie gorzej
gdyż i bo
oczekiwanie na urlop
ciężko zawisło w powietrzu
:)

jakżeż się nie chce mi

środa, 13 lipca 2011

Azymut

Ażeby nie popaść w totalne lenistwo i nie zapaść się po szyję w jego demobilizujących poduchach zapisałam się (WATCH OUT!!!!) na wakacyjny kurs językowy. Jako właściciel lichej woli wiem, że jak tylko zaniecham (a zaniecham!, jeśli nie zmuszę się do pracy z góry opłaconym kursem) wszystko, co do tej pory z takim trudem wchłonęłam, wyparuje z mej głowy raz dwa. Wyleci uszami, nosem, ustami, każdym porem… (aż mój łeb będzie pustym worem)

Niestety przemyślnie przeze mnie zaplanowana edukacja zawisła właśnie na włosku. A jak znam swoje szczęście jest to najbardziej osłabiony, wysuszony, zniszczony i do tego pewnikiem rozdwojony włos z tlenionej głowy losu mego.
Grupy utworzyły się bez problemu na godzinę 19tą (już są po kilku zajęciach), natomiast godzina, na którą ja postawiłam - 16ta, wciąż nie ma wzięcia. Dlatego, zamiast składać frazy i uzupełniać luki w ćwiczeniach, nadal czekam, bo jeszcze prosimy o cierpliwość.

Będzie mi bardzo, bardzo szkoda i smutno, jak się nie uda.
Bo zaprawdę własnoręczne oliwienie głowy w samotności słabo mi wychodzi, by nie napisać, że zawsze kończy się totalną porażką. Dlatego, dalibóg!, przestańcie z tymi wygłupami i zapisujcie się na kursy. Będziemy razem w grupie!!! Zaprawdę już mocniejszego argumentu nie mam;))))

wtorek, 12 lipca 2011

Kto rano wstaje, tego Pan Bóg łaje.

Po czym poznać ludzi, którzy wstali rano?

Zazwyczaj i przeważnie jesteśmy (że tak od razu zaznaczę swoje miejsce w grupie:) cieplej odziani. Cieplej, nie znaczy: lepiej. To, co nas zabezpiecza przed chłodem letniego poranka, zazwyczaj staje się ciężarem po południu. Dlatego latem łatwo nas poznać, bo wracamy z pracy objuczeni dodatkową odzieżą, podczas gdy ci, którzy wychodzą z domu później, kiedy słońce dawno na niebie, chadzają ulicami z wolnymi rękoma, ubrani stosownie do pogody. Lekko i bez balastu zbędnej garderoby.

Wczoraj jednak „była zmiana
i szpak dziobał bociana”
a nawet bardziej na opak
bo w końcu dziobany był szpak:)

I oto tych, którzy później wstali, można było rozpoznać po kurtkach, ciepłych swetrach i skarpetkach. Natomiast poranne ptaki (biedne, zmokłe kury) charakteryzowała lekkomyślna golizna i gęsia skórka. Niestety znalazłam się wśród tych rozebranych i bosych nieszczęśników drżących w chłodnym deszczu, GDYŻ i BO (choć wiedziałam, że będzie padać) w głowie mi nie postało, że wczesno popołudniowa temperatura będzie niższa od tej porannej.

niedziela, 10 lipca 2011

oj dana, dana. Alabama.

Właśnie, w to jakże piękne lipcowe popołudnie, wylądowałam w domu, pomimo starań (naprawdę nie oszukuję!), by spędzić ten duszny, oblepiający ciało dzień na dworze/ dworzu/ polu. Pełna dobrych chęci, gotowa dać się oszołomić świeżym powietrzem, wyszłam do ogrodu i wystawiłam się na jego rozkosze. Początek nie zapowiadał niczego szczególnego. Szum liści. Spokój. Śpiew ptaków. Cudowna nieobecność nieletnich sąsiadów. Łaskoczące szyję nieme słońce. Świerszcze i ... Aż. Tu. Nagle. FESTYN. Dobiegł do mnie znienacka głos podnieconego konferansjera. A zaraz za nim płot naszego podwórka zwinnie przeskoczyła akordeonowa muzyka i uwiesiła się na mych wątłych uszach.
Jako stara ignorantka, żyjąca na skraju spraw wsi swojej, nie wiedziałam, czy to głuchy jak pień sąsiad słucha w radiu relacji z jakiegoś festynu, czy też rzeczywiście, gdzieś za miedzą, jakaś zabawa trwa? A ponieważ nie umiałam zlokalizować źródła atakujących mnie dźwięków, które swoją natarczywością doprowadziły mnie w końcu do wrażenia, jakbym siedziała w samym środku tej imprezy - uciekłam do domu.

A tymczasem tutaj, w przerabianej książce, znalazłam kolejne miejsce, w którym mogłabym wieść spokojne, szczęśliwe życie.
"Nie ma wyraźnych pór roku na południu stanu Alabama: lato prawie niedostrzegalnie zamienia się w jesień, a po jesieni wcale nie nastaje zima, tylko od razu jest wiosna, która w ciągu kilku dni przechodzi znowu w lato"
Dziękuję Pani za cynk, Pani Harper Lee:)
tylko...
mam jedno pytanie:
jak wielkie skłonności przejawia Alabama do festynów?

piątek, 8 lipca 2011

Srakostop*

Maszyny, które człowiek powołał do życia działają na guziki, przyciski, kliknięcia… Człowiek zaś, jak wynika z bloku reklamowego, który miałam wątpliwą przyjemność wczoraj obejrzeć, działa na tabletki, syropy, czopki i wszelkiej maści maście…
Dzięki pastylkom śpimy, trawimy, wydalamy, się ruszamy, odchudzamy i kochamy… Dalibóg, niewiele potrafimy sami. Niewiele, ale nie żeby tam od razu nic!!! Potrafimy być kreatywni. O, tak! Zwłaszcza jeśli chodzi o imiona dla leków. Jak to się robi? Ano bierze się …NIE, nie kalendarz…tylko chorobę lub i też skutek jaki ma odnieść zastosowanie danego medykamentu, a następnie żeni się go z jakimś przystojnym przyrostkiem, który fantazyjnie dopełni całości. Kropką nad i zazwyczaj są ixy, axy, oxy… albo: stop, pro, on lub off… w zależności od tego, czy pastylka ma powstrzymać, czy też zmobilizować do działania jakowyś ułomny organ ludzki.
Ponieważ z telewizora codziennie wylewają się wielorakie przypadłości, słabostki, bolączki, kłopoty, choroby… a za nimi maszerują kolorowe, o wymyślnych nazwach oddziały, którym żadna człowiecza niedomoga nie straszna, wyobrażam sobie, że taki kreator – ojciec chrzestny, i to dobry w swym fachu, musi być bardzo rozchwytywany. Zwłaszcza w naszym kraju, gdzie (wiem to już od wczoraj) mistrzów w tej dziedzinie nie ma. Ulgix, gardlox, regulax, parodontax, arthrostop, perspblock, prowzrok… Żadnej tajemnicy, sekretu, kulis… A ponieważ tak łatwo rozszyfrować te kalambury, za każdym razem, jak je słyszę, omdlewam i przez ręce lecę. Ostatnio osłabiła mnie czająca się w apteczce dyskryminacja. Czy wiecie o istnieniu Penigry? Penigra. no proszę ja Was: preparat o kompleksowym składzie stworzony z myślą o mężczyznach:) Ale niestety próżno na tej samej półce szukać, dajmy na to, waginfiesty, która mogłaby być odpowiednikiem stworzonym z myślą o kobietach. Waginfiesta? O nie!!! Dla pań - tylko stateczny Menostop.

Doprawdy.
Dziwię się, że jeszcze nikt nie wykorzystał pięknego słowa kupon. Wprawdzie nasz Kupon nie daje Ci szansy na wygraną w totka, JEDNAKOWOŻ czy eliminacja uciążliwej obstrukcji, jaką gwarantujemy po jego zażyciu, nie jest warta milionów?
Pomyśl.
Kup Kupon!!!
I wygraj zdrowie!
Kupą!
Panie i Panowie.

Ze swej strony proponuję jeszcze:
sikoff i moczop – koi (i do snu tuli) układ moczowy
pryzglox – maść dla steranych stóp
i żylan – nie musisz wypruwać żył, by przynieść ulgę łydkom


jeśli po tej lekturze rozbolał Was brzuch,
polecam lek z tytułu notki (*all rights reserved;)
ciao

czwartek, 7 lipca 2011

środa, 6 lipca 2011

A kto z nami nie wypije…

Sączę ostatniego Akunina o smaku Fandorina. Pozostałe smaki, jak na razie, jeszcze nie przypadły do gustu memu podniebieniu. Zatem cedzę. Niespiesznie i powolutku. Widzę już dno. Za chwilę słomka wyssie ostatnie słowo, donośnie akcentując koniec degustacji. I już wiem, że po ostatniej kropli przyjdzie czas na kurację odwykową i wiernie towarzyszący jej dygot. Będzie głód i drżenie rąk przed bibliotecznym barem. I paląca wnętrzności niepewność - co wybrać? Kogo? Proszę Państwa! Kto będzie umiał w miarę godnie zastąpić Pana Erasta Pietrowicza? W miarę. Bo że nikt mu nie dorówna to chyba jasne.

poniedziałek, 4 lipca 2011

Podejrzenie. Niejasność. Szaruga.

Wygląda na to, że kolejny listopadowy dzień utracił świadomość, zgubił swój adres i zbłądził. To mnie już nie dziwi. Ciekawi mnie tylko, gdzie podziewają się lipcowe dni wypchnięte z kalendarza przez te jesienne, bo w listopadzie ich jakoś nie przyuważyłam.
Węszę w tej materii od wczoraj i uważam, że sprawa jest śmierdząca. Te dni nie tylko zostały wypchnięte ze swojego, zgodnie z najwyższym prawem natury zajmowanego, miejsca. One zostały zabite. Podejrzewam utopienie. Nie. Nie mam niezbitych dowodów. Ale podejrzewam, że zimne kałuże pełne są trupów dni lipcowych, a listopadowe dranie, bezkarnie i w najlepsze, kontynuują swój haniebny proceder.

Pomyślcie tylko. Im uchodzi to na sucho. A nam? Wilgoć. Deszcz. Chłód. Szaruga.

piątek, 1 lipca 2011

Oglajdrana

Byłabym ostatnią świnią, gdybym dziś nie oddała pokłonu panom, którym w poprzednim wpisie chamsko wyrwałam kwalifikacje zawodowe. Zatem pragnę (odszczekać swe powątpiewanie w fachowość panów i) odnotować, iż awaria została usunięta. Co bardzo ucieszyło sterane serce moje, zwłaszcza, że wczoraj, w związku z nagłym załamaniem się pogody, moje stopy miały okazję zażyć kąpieli błotnej - ...kąpiel błotna wygładza skórę oraz przeciwdziała cellulitowi…- a wszystko w cenie biletu miesięcznego PKP. Bo musicie wiedzieć, że niezależnie od tego, co spadnie z nieba - deszcz, śnieg, grad, szarańcza, manna… - na dworcu zawsze roztrzaska się na idealną glajdę, której ominąć nijak się nie da.

tak więc dzięki. Dzięki Panowie, że podołaliście. Dzięki Wam na mych wygładzonych stopach i łydkach próżno dziś szukać brudu, że o cellulicie nie wspomnę.
:)

czwartek, 30 czerwca 2011

pozostając w temacie (toalecie)

Dziś dosyć często z niej korzystam. Nie z powodu dolegliwości żołądkowych, czy jakichkolwiek innych. Po prostu namiętnie myję ręce w strumykach bieżącej wody. Niestety w domu zostałam tego luksusu, tego ożywczego pięknego widoku, pozbawiona, o czym brutalnie dowiedziałam się dziś rano, kiedy to (zamiast kojącego szumu i orzeźwiającego plusku wody) po odkręceniu kurka, dobiegło do mego ucha przeraźliwe rur syczenie i charkot ich złośliwy, a na podstawione pod kranem zaspane dłonie nie spadła ani jedna kropla H2O.
Dzięki…
Dzięki temu wiem, że poranne ablucje można zmieścić w jednym kubku wody. DA SIĘ. Jednakowoż przyznaję, że do uczucia komfortu było mi, i nadal nieco jest, daleko.

A teraz bardzom rada, że dziś nie trzeba stać w kolejce, by skorzystać z łazienki służbowej. Dalibóg, chyba przed wyjściem z pracy wezmę prysznic w tej umywalce, bo naprawdę nie wiem, czy w domu sytuacja szybko ulegnie zmianie. Zwłaszcza, że widziałam dziś panów naprawiających usterkę i mam pewne wątpliwości, co do ich skuteczności… no ale… Nie bądźmy bezwzględni i marnie płytcy w ocenach…To na pewno tylko pozory. Mylne pozory, a panowie solidni są. Ot, po prostu potrafią sobie zorganizować pracę tak, że dużo czasu na odpoczynek, przekleństwa i przerwy na papierosy starcza…

wtorek, 28 czerwca 2011

Być kobietą, być kobietą…

Być kobietą, być kobietą - oszukiwać, dręczyć, zdradzać
nawet, gdyby komuś miało to przeszkadzać.


A najlepiej, Pani Alicjo, od razu być tak boską,
by nie trzeba było do toalety chadzać.

Zaprawdę jest to jedyny moment, w którym chętnie zmieniłabym płeć.
Próbuję podejść do toalety od 15 minut, ale niestety wężyk pań wijący się pod jej drzwiami nieustannie syczy i pluje jadem.

Jednym słowem ZAJĘTE.
Oj!, kręte drogi życia mego,
oj kręte
:)))))

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Schody nie wyjdą z mody

Czy to nie miło przyjść do pracy w pierwszy dzień po urlopie i dowiedzieć się, że "dziś nikt nie będzie mógł do pani wejść. Drzwi na dole blokujemy i tylko, EWENTUALNIE, wybrani pracownicy będą mogli do pani podejść"? O, to cudownie, powiadam Wam. Ucieszyłam się. A więc będzie tylko spokój i ja...i cisza, i czas, by zeskrobać z biurka to, co na nim leniwie zaległo. Nie przewidziałam tylko jednego, że właśnie dziś, tego pięknego letniego dnia, będzie chciał mnie widzieć tłum. Stęskniony, niecierpliwy, pożądliwy i, co najgorsze, nie wahający się użyć telefonu komórkowego:

dzieńdobryproszępaniąbojajestemnadolealepanportierstoiwdrzwiachiniechcemniedopanipuścićaja...muszę...pilniepotrzebuję...bardzoproszę...nalegam...żądam...

I naprawdę to bieganie (dwa piętra w dół, dwa piętra w górę, dwa piętra w dół, dwa...raz, dwa, raz, dwa) nie byłoby takie złe, gdyby nie to, że tłum kapał pojedynczymi osobami. Żeby chociaż jakieś grudki-grupki, które mogłabym załatwić w drzwiach hurtowo. Nie! Co 15 minut. Detal. Co pół godziny. Pojedynczy egzemplarz. Dzyń, dzyń, kap, kap...

Nie wiem, kto mi wymierzył tę karę i za jakie grzechy, ale czuję, że moja kondycja zwyżkuje. Śmiało mogę powiedzieć, że dotarłam dziś na iglicę Pałacu Kultury.
A może nawet piechotą zdobyłam The Empire State Building.
Tak jest.
Tak coś czuję.
Coś jakby w mięśniach.

czwartek, 23 czerwca 2011

Był sobie urlop

W ciekawym miejscu byłam. Była tam plaża i był las. Byli żołnierze i były zasieki. Były mewy i klucze helikopterów przecinające niebo kilka razy dziennie. Było zimne morze ze zmierzwioną grzywą fal. I w końcu była też i ona. Niepogoda. Ewidentnie i bez dwóch zdań onieśmielałam słońce. Ja wkraczałam na plażę - ono wstydliwie przykrywało się chmurą. Może tremowały go moje nowe, obłędne japonki, a może nóg moich idealna biel to sprawiła, dość że igraliśmy sobie tak do ostatniego dnia mojego pobytu, kiedy to skończyła się zabawa w chowanego i w dowód tego, że była przednia - łaskawie uraczona zostałam kiścią promieni.

Także dzięki.
Jestem biała jako byłam.
A może, o zdradliwe morze!, nawet bledsza z powodu doznanego zawodu.
O, Balsamie Brązujący Ziaja! Dalibóg! Teraz tylko w Tobie pokładam nadzieję.
Obyś podołał!

a poniżej (dowód mego refleksu, czyli;) uchwycone słońca mgnienie:)

środa, 15 czerwca 2011

przykazanie

i po jedenaste: nie będziesz przypominać szefowi, że od jutra zaczynasz urlop.
:)
nigdy więcej nie złamię tego przykazania.
howgh

a na razie
na razie!;)

to lubię bardzo:)

czwartek, 9 czerwca 2011

Jak burza przeszła burza

Wczoraj w godzinach popołudniowych spadły na mnie 4 deszczowe krople, słownie cztery. Parasol wierzgnął radośnie szprychami, zadrżał podniecony i już miała go ma ręka wyprowadzić na spacer, już zamek torby uchyliła, gdy zapowiadana od tygodnia burza, doliczywszy do czterech, wyczerpała zapas wilgoci. Jest też inna opcja, mianowicie, o meteorolodzy!, jakże trudno w obfitym strumieniu promieni słonecznych dostrzec te uparcie przez was anonsowane strugi deszczu:)))
A dziś, jak zapowiedział radiowy pan, odpoczywamy od upałów. No ja nie wiem, jakoś się jeszcze nie zdążyłam zmęczyć.
Ale ok.
odpoczywajcie,
byle migiem.

środa, 8 czerwca 2011

me gusta :)

“Olejek jaśminowy (absolut) ma egzotyczny, zmysłowy zapach. Jest otrzymywany w wyniku ekstrakcji kwiatów jaśminu wonnego (Jasminum grandiflorum) uprawianego w Indiach.”

“Olejek jaśminowy posiada charakterystyczny, egzotyczny, zniewalający zapach.”

“Przepiękny zapach jaśminu pobudza zmysły i potrafi na długo oczarować.”


- co w tym domu tak haniebnie śmierdzi?!!!! Co to za FETOR? Co to za ODÓR? Co za SMRÓD powalający? W ogóle nie idzie oddychać!!!
- ekhm… to mój olejek jaśminowy…

bo ten olejek tak cudownie uwędzi me włosy,
że ludzie wychwalać je będą
i to pod niebiosy!!!

czyli, że mam nadzieję, iż opis efektów stosowania olejku jest bardziej wiarygodny i rzetelniejszy od opisu zapachu.
:)

piątek, 3 czerwca 2011

Wiosną

Uwielbiam jak wstajesz wcześniej ode mnie…
Przepadam za tymi chwilami kiedy jesteś bezapelacyjnie pierwszym, którego widzę, pierwszym, który mnie wita natychmiast po przebudzeniu …

wprawdzie mógłbyś jeszcze przygotować mi śniadanie, wycisnąć pastę na szczoteczkę do zębów, wyczyścić buty, zaparzyć herbatę, a potem pościelić łóżko,
NO ALE
nie będę grymasić
o Mój Ty Ulubiony Dniu Czerwcowy:))))

środa, 1 czerwca 2011

*

Przypomnij sobie obrzydliwie oślizłą zimę, jej niezmierzone ciemności, jej mrozy przenikliwe.
Przypomnij sobie zaspy, biel po horyzont, problemy z dojazdami.
Przypomnij sobie zamarznięte szyby, śliskie drogi, kruszejące linie energetyczne i łamliwe rury ciepłownicze.
Przypomnij sobie te kilogramy ubrań codziennie na grzbiet wrzucanych.
Przypomnij sobie każdy szczegół tego oziębłego świata do cna wypranego z kolorów.
Przypomnij sobie i idź
idź i nie grzesz więcej narzekaniem na upał.

wtorek, 31 maja 2011

Byk

- ten tekst jest zbyt egzaltowany - powiedziała pani redaktor.
- domyślałem się takiej oceny…hm – odrzekł niezłomny promotor afektowanego autora. - Erudycja jest dziś niechodliwa.
:)
mnie o zdanie nikt nie pytał
bom ja nie jest erudyta.
Ale na marginesie zaznaczę, że rzeczony tekst faktycznie przyprawia o ból zębów. I wierzyć się nie chce, że ktoś tak na serio, dlatego w pewnym momencie lektury pomyślałam nawet, że to musi być pastisz. A tu jednak, Mocium Panie, siurpryza! Bo to erudycja!

poniedziałek, 30 maja 2011

Poniedziałek

- a więc znowu poniedziałek – powiedziała dziś w tramwaju jedna pani do drugiej i było słychać w tym zdaniu tony węgla do przerzucenia, kilometry torów i niezmierzone długości autostrad do rozłożenia, pobrzękiwał tam drogi cukier i kapała kosztowna benzyna…
- ech… no tak. Co robić?

Zrzucając całe zło na poniedziałek skreślamy ze swojego kalendarza około 48 dni. Prawie dwa miesiące tracimy na narzekanie i na obrzucanie inwektywami tego jednego dnia w tygodniu. Że obmierzły, że plugawy, że koszmarny i niemiłosierny.
A kto inny, Proszę Państwa, potrafiłby tak twardo i nieustępliwie przychodzić po niedzieli? Kto inny udźwignąłby te wszystkie powitalne przekleństwa? Kto, tak nieustraszenie i cierpliwie, toczyłby z nami poranne boje? Kto inny byłby tak odważny, by budzić nas i mierzyć się z nami oko w oko, tarasując swoją osobą drzwi do weekendu? Kto, z tego zajęczego stada, wziąłby na siebie ten obowiązek? Pierzchliwy wtorek? Asekurancka środa? Bojaźliwy czwartek, czy też ten stojący na czele lizusów - największy z tchórzy - piątek?

Poniedziałek jest niezastąpiony.
Dlatego proponuję zostawić go w spokoju.
Zwłaszcza, jeśli jest tak piękny, jak dziś.

czwartek, 26 maja 2011

Balans

Rolka papieru, którą mi podarowano, dzielnie stanęła w opozycji do atakującego mnie kataru i bardzo ułatwia mi oddech. Pod nieobecność chusteczek higienicznych poczuła zew, wyższy cel i naprawdę się sprawdza:)))) Mój nos i tak w końcu ją wykończy, ale ona zdaje się na razie o tym nie myśli. Awansowała na p.o., dumnie siedzi w szufladzie i czuwa.
za co jej oczywiście w tym miejscu bardzo dziękuję:)

iahora tiempo para la musica espanola!
me gusta mucho Federico Aubele y sus „Postales”. Espero que vais a gustar el también

środa, 25 maja 2011

Kalkulacja

Po korytarzach mojego służbowego budynku kręci się dziennie około 1000 osób.
Tysiąc ów ma do dyspozycji parę toalet, a w nich, od wczoraj, ani jednej rolki papieru toaletowego.

Właśnie przyszedł do mnie portier i wepchnął mi do ręki jedną białą bezcenną rolkę przy akompaniamencie konspiracyjnego szeptu: „to dla pani”.

Dziękuję za uwagę.

poniedziałek, 23 maja 2011

uderz w stół, a ja się obudzę

Jestem dziewczyną Szyca. Tak. Borysa Szyca. Borys jest kucharzem, a czas wolny spędza jako pilot w małej awionetce. Ahoj Borysku! Właśnie przelatuje nad moim podwórkiem. A ja stoję z zadartą głową (i bólem szyi) i z zachwytem oglądam jego niebiańskie popisy. Oprócz mnie na placu widać też wielki, prze-o-gro-mny, drewniany stół. Żadnego domu, ogródka, czy choćby budy dla psa. Tylko stół. Stół gigant i ja.
W pewnym momencie awionetka zaczyna tracić siły, aż w końcu, przeszywszy niebo koślawym szlakiem, uderza nosem w ziemię, poza granicami mojego podwórka. Wpadam w szał. Chcę tam podbiec, ale nie mogę się wydostać, jestem otoczona ażurowym murem, który nie ma żadnej furtki. Nagle obok mnie materializuje się mój brat (może wyskoczył zza jednej z olbrzymich czterech drewnianych nóg???) i próbuje mnie siłą odciągnąć od widoku spalającego się samolotu. Niestety kiepsko mu to idzie. I kiedy szarpię i prawie gryzę betonowe ogrodzenie, spektakularnie wkracza palec boży, który umie dłubać, i który wie, że nic tak dobrze nie wydrąży żałoby i depresji z człowieka, jak nagłe niebezpieczeństwo, które dowiedzie mu, że pomimo strasznej tragedii, jaka mu się przydarzyła - wciąż tli się w nim chęć do życia. I OTO NAGLE, podnosimy głowę, a z nieba leci na nas, na nasze podwórko wielka cysterna. Koszmarna, złowrogo błyszcząca cysterna. Nic do siebie nie mówimy, ale wiemy. Tak. WIEMY, że to cysterna pełna paliwa (cóż bowiem innego lecieć z nieba może, skoro była szarańcza i żaby były???;)))). Zaczynamy się miotać po tej zagrodzie bez wyjścia w poszukiwaniu jakiejś skrytej drogi ucieczki. Ale niestety. Nie udaje nam się namierzyć żadnego tajnego przejścia, a cysterna, obserwując nasze poczynania, nieuchronnie się zbliża, twardo trzymając kurs. W końcu postanawiamy schronić się pod gigantycznym stołem…

…i kiedy tak leżeliśmy, czekając na ostateczne uderzenie, na ostatnie bum i ryms - mój strach przekroczył wszelkie granice i uciekłam w rzeczywistość.
dzień dobry:)

piątek, 20 maja 2011

Bukiet

Zabójczo pachnie akacja
jest ciepło
jest jasno
jest maj

uderza mi do głowy słodka śmietanka najpiękniejszej pory roku.
Od wielkiej zielonej lipy dzieli mnie tylko służbowa szyba… piasek kwarcowy, węglany i tlenki… właściwie można powiedzieć, że siedzę pod lipą i pracowicie (ba!) wciągam aromat wakacji:)

Agnes Obel jest także dilerem tej słodkiej woni:)

czwartek, 19 maja 2011

Siurpryza

Św. Marcin dostał wczoraj swoje pięć minut i przeżył euforyczną chwilę, gdy przeszedł po nim tłum jakiego na co dzień nie ogląda. A wszystko dzięki uprzejmości jednego zielonego tramwaju ze stajni MPK, który uprzejmie zablokował tor w kierunku Starego Rynku.
Z rosnącego łańcuszka wagonów wysypywali się ludzie, a ulica świętomarcińska szumiała z rozkoszy pod ich stopami. Tylko na tyle może liczyć. Na traf. Na złośliwość rzeczy martwych. Na 11 listopada. Poza tym tylko ukradkowe spojrzenia zza szyb i lekkie łaskotki paru zabłąkanych stóp.

Dlatego, by podtrzymać ją na duchu, przewijam się po niej coraz częściej.
Bo fajna jest i zasługuje na więcej.
A i Ty przy okazji podeptaj jej grzbiet na szczęście:))))

wtorek, 10 maja 2011

Trwa gorąca dyskusja

auć!
Jak skusić bezpieczeństwo? Co zrobić, by zawitało na naszych pięknych stadionach? Jak je zwabić? – niesie się po całej Polsce…

Może, zamiast niehumanitarnie trzymać kibiców za bramami stadionu (jak rybki poza akwarium), zacząć rozgrywać mecze na bardzo wysokim poziomie? Tak znienacka. Ot nagle piłkarze zaczną biegać. MAŁO TEGO, zaczną strzelać bramki, wykorzystywać sytuacje, mierzyć i trafiać. Wyborność gry zmyli nieco kiboli i oto wypadną maczety z rąk ich popędliwych, a i bagnety ich krewkie dłonie porzucą. Nasyceni doskonałą piłką staną się spolegliwi i łagodni, a bezpieczeństwo zdumione przycupnie i wzruszone silnymi ramionami cały stadion obejmie.
Alleluja!
To doprawdy myśl godna rozważenia, aczkolwiek i jednakowoż, ku większej pewności (bo jednak trudno liczyć na nagłą zwyżkę formy piłkarzy) postuluję również egzekwować niemożebnie wysokie kary wobec wszystkich depczących murawę drani i hultai (nie będących zawodnikami).

piątek, 6 maja 2011

Let's Take A Walk

Maj przeszedł głęboką metamorfozę.
Spotkał Trinny & Susannah?
Medytował?
Czy po prostu (poszedł po rozum do głowy:)) dojrzał?
Dość, że dziś zawrócił ze złej drogi
i jutro ma być, od stóp do głów, takim, jakim go pamiętamy sprzed lat.

A skoro tak. To nic nie stoi na przeszkodzie, bym (oblała przegraną Królowej Śniegu i ) wybrała się na spacer pod ramię z tym Panem.

czwartek, 5 maja 2011

Witaj maj, piękny maj

Dzień dobry jestem maj. Jak zwykle witam cię ozięble w progu pokoju twego służbowego. Nie miałem chleba ni soli, więc, czym chata bogata, 16 stopni celsjusza przyniosłem. Masz i nie marudź więcej.

Dzięki.
Zatem, choć przestrzeni biurowej, jako się rzekło, daleko nawet do ciepłoty wystygłej herbaty, uwijam się jak w ukropie
(i w myślach Pana Maja,
gorliwie w jaja kopię;))))

wtorek, 3 maja 2011

(sic!)k joke

- Przed chwilą wysłuchaliśmy “Hole in the head”. To piosenka o Osamie bin Ladenie he, he, he… - doniosła mi do ucha jedna z fal radiowych.

(?)

Nie mam słów.

piątek, 29 kwietnia 2011

Spokojnie

spokojnie!
to tylko
EZOTERYCZNY POZNAŃ


Epicentrum niezgłębionej tajemnicy miasta tego mieści się na przystanku MPK Most Dworcowy, gdzie unosi się gęsta mgła niewiadomych. Wiem, gdyż i bo spędzam w niej każdego rana coraz to więcej i więcej czasu w oczekiwaniu na zagadkowy tramwaj; tramwaj niepokorny, który rozkładowi jazdy się nie kłania. O nie, nie, nie… Nikt go w ryzy brać nie będzie!!!
W związku z czym, dalibóg, niedługo na tym postoju się zadomowię. Położę poduszkę na ławce, pod ławką dywanik, a wiatę przyozdobię romantycznymi firankami, zza których wróżyć będę „o której to dziś przyjedzie mój ukochany?”
:)))

na, na, na…
Poznań nie zawsze stoi u mnie na piedestale, ale ten utwór OWSZEM:)

środa, 27 kwietnia 2011

Nie każdemu dane jest być bohaterem

Wystarczy, że na tym małym skrawku ziemi, pięknie zwanym Polską, spocznie o kilka promieni słonecznych więcej, że słońce łaskawie trochę dłużej popieści ten klinik ciepłem i chwilę dłużej uraczy go bezchmurną pogodą – a jego mieszkanki już, zaraz i na gwałt się rozbierają.
To jest niesamowite.
No, Panie Einstein, wiem, względność, no ale, umówmy się Szanowny Panie, upału nie ma. A po poznańskich ulicach, niczym rozpalonym brzegiem plaży, od brzasku popylają panie w przezroczystych sukienkach na ramiączkach, w krótkich spodenkach, w japonkach lub (te nieco mniej odporne) w sandałach.
Jak co roku patrzę na to pole walki z podziwem. Te kobiety są takie heroiczne. Bez owijania w bawełnę stają do boju. Bez żadnych osłonek codziennie meldują się na froncie. Ileż samozaparcia trzeba, by śmiałym negliżem splunąć rankiem oziębłej wiośnie w twarz? Ileż hartu, by szpadą nagości błyskać i fechtować już od zamglonego świtu? Nikt im nie będzie dyktował warunków! Nawet drastyczny spadek temperatury nie ochłodzi ich entuzjazmu i nie zmusi do włożenia czegoś przytulniejszego od topu i klapka. Wełniane pancerze w marcu pogrzebane na dnie ich szaf przez najbliższe pół roku z martwych nie powstaną. NO WAY!!!

Podziwiam ich bitność zza swej watowanej zbroi, która kryje me drżące zajęcze serce.
:)

wtorek, 26 kwietnia 2011

Kwiecień plecień

bo przeplata
trochę laby, trochę bata:)

Jeśli wraca się do pracy zaraz bezpośrednio po świętach. Tak od razu. Hop siup. Bez przygotowania, bez postoju na żółtym świetle, bez rozgrzewki, bez żadnego rozbiegu. Od razu! Z czerwonego na zielone. Klik i już trzeba lecieć. To wtedy można śmiało zapomnieć o byciu fajnym i grzecznym i kulturalnym. Wystarczy nam, wagowo idący w tony, obowiązek pojawienia się w pracy i doprawdy nie warto w taki dzień obciążać karku zbędną układnością.
Więc nie trzeba się przejmować, że się nie powiedziało dzień dobry, się nie uśmiechnęło, a na dodatek przypadkiem ostentacyjnie się ziewnęło, a zamiast odpowiedzi wzruszyło się (nie do łez, a) ramionami, i nie ustąpiło się miejsca, bo uparcie udawało się, że się śpi…
I w taki dzień nic doprawdy nikomu nie szkodzi, że się zaczęło zdanie od więc.
tak przynajmniej się mi wydaje:)

niedziela, 24 kwietnia 2011

Jamie Woon - Night Air

...Daylight fills my heart with sadness
and only silent skies can sooth me
Feel that night air flowing through me...


Wpadłam jak śliwka w kompot.
Ale prosze mnie nie wyławiać.
Raczej już ze mną się pławcie.
nie pożałujecie:)

piątek, 22 kwietnia 2011

Święta

to już chyba. Już tak. Tak prawie.
Ale ja jestem w pracy.
Siedzę sobie sama. Nie licząc ciszy szczelnie wypychającej korytarze i sale.
Za oknem ptaszek, mały czart!, nawija o pięknym świecie. Diabelska armia drzew kusząco macha do mnie zielonymi liśćmi, a promienie słońca pukają w okienko pukają, wołają, puść panienko… ale ja nie z tych, co się łatwo puszczają. O HO. Jestem twarda i nieustępliwa, niczym zimne żebra mego kumpla kaloryfera.
Siedzę.
i w ogóle mnie to nie męczy.
naprawdę jest git.
dawno nie siedziałam tu sama.
jest fajnie.
:)
jak bardzo? - poczujecie po przesłuchaniu Pani Rumer:)

wtorek, 19 kwietnia 2011

figa z makiem

poniedziałek to wyjątkowy dzień w moim służbowym tygodniu życia.
w poniedziałki w „moich” drzwiach robią się korki, a „mój” korytarzyk przypominać zaczyna schorowany układ krążenia.
JEDEN WIELKI ZATOR.
Po prostu czuję jak krążące po pokoju decybele sprzed nosa zabierają mi powietrze.

U ha ha.

Dziś powoli dochodzę do siebie.
Dalibóg,
daleka droga przede mną.

sobota, 16 kwietnia 2011

indios bravos - zmiana

teledysk, w którym czerwona kanapa, przemierzając poznańskie ulice,
na dworzec mój ulubiony z wizytą wpada (peron piąty lub drugi - nie mogę się zdecydować:))))

Taka zmiana, to nie zmiana
Dalej wszystko jest jak było
Choć pozornie jest inaczej
To niewiele się zmieniło


Dalibóg! PKP jest wyznawcą tego kawałka:)

środa, 13 kwietnia 2011

Update

Nie jestem lepsza od tych, co to mylą Banderasa z Dańcem.
Dziś uważniej przyjrzałam się billboardowi, który wykukuje nachalnie z każdego rogu ulicy, i o którym była mowa wpis wcześniej,
a którego tło właśnie okazało się być śnieżnobiałe.

„Zielono mi, szmaragdowo…”
:)

wtorek, 12 kwietnia 2011

Sprostowanie

może i Polacy wiedzą, co najlepsze, ale zdają się nie mieć pojęcia, kto reklamuje bank, który to - kierując się szeroko ponoć w świecie znanym wysublimowanym smakiem - wybrali.
Są tacy, którzy żyją w przekonaniu, że gość w czarnej koszuli na zielonym tle billboardu to Marcin Daniec.
no ja bardzo przepraszam!
Oczywiście. Rzeczywiście. I faktycznie. Przyznaję, że …hm… istotnie… aktor z reklamy nie wygląda tak, jak za dawnych lat, czyli tak:


ale na pewno, NA PEWNO, nie wygląda tak:


iOle!