wtorek, 26 lipca 2011

Duma i uprzedzenie

Nie jestem typem kwiaciarki.
Nie zatrzymuję się przy stoiskach z kwiatami. Nie kupuję kwiatów. Nie interesuję się kwiatami. Nie znam się na kwiatach. Nie tracę głowy i nie szaleję na punkcie kwiatów. Zresztą swego czasu byłam znana wszem i wobec jako ich nieumyślny oprawca. Byłam mimowolnym katem, przed którym wszystko, co miało choćby jeden rozumny liść, drżało. Nasze sam na sam dla roślin było wyrokiem. Oczywiście swatanie zawsze wynikało z wyższej konieczności. Nikt przy zdrowych zmysłach nie powierzał mi ochoczo swoich zielonych pupili. Następowało to nie wcześniej, jak tylko po wyczerpaniu wszystkich innych możliwości. A nastąpiwszy, powodowało, że kwiaty więdły w oczach, by potem prosto spod mych „opiekuńczych skrzydeł” wyjść na powitanie swego właściciela korzeniami do przodu. Dzięki tej naszej szczególnej więzi zwrot „uchodzić na sucho” zyskiwał nową, jakże dosłowną, jakość.


oczywiście. Tak. Zapominałam o nich. Ale, przepraszam bardzo!, tak naprawdę zabijała je nie moja niepamięć, ale ich własna duma.
Kot zamiauczy.
Pies zaszczeka.
Świnka morska zapiszczy.
A taki kwiat prędzej uschnie niż o sobie komuś przypomni.


Mam nadzieję, że czas przeszły, który sprytnie zastosowałam w niektórych zdaniach, subtelnie Was uderzył:)
Bo oto dziś spojrzałam na me służbowe okno
Pozwólcie, oto jego fragment

bezsporny dowód, że w mej poplątanej relacji z florą nastąpił przełom.
Albo to ona spuściła z tonu, albo to ja znienacka zaczęłam odbierać na jej częstotliwości. Dość, że mój służbowy parapet wygląda imponująco.
dalibóg!
Sami musicie przyznać.
Nasz związek jest w pełnym rozkwicie:)))

PS: jeśli niedługo zacznę robić na drutach i szafować haftem krzyżykowym
– świat się skończy.
słowo daję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.