piątek, 20 stycznia 2012

Zakusy

- NO NIE!!! Znowu nic nie wygrałem.
- a w co grałeś?
- w lotto.
. . .
- eeej, a jakbyś tak wygrał, to coś byś mi odpalił?
- …ekhm… no…
- tak? A CO?
- PAPIEROSA.

sobota, 14 stycznia 2012

Poznań Główny

Długo nie działo się nic. Po czym nagle. Iskry spod kopyta i u steru stanęło ono. Wielkie. Olbrzymie. Gargantuiczne. Z łapami krwią splamionymi. Tempo budowy dworca poznańskiego.

Rozwinięta prędkość zapiera dech w piersiach. I poniższy film ogląda się. I jest się pod wrażeniem. No ale. W mojej głowie już grzechocą przeróżne śrubki, śrubeczki, nakrętki i pręty…drzemiące pod ogonem rozanielonego diabła. Taka śrubka ma wysokie poczucie własnej wartości. Jest harda i wie, że jej udział w budowie jest niebagatelny, i że, choć nie gra ona roli tytułowej, sztuka bez jej udziału okaże się szmirą, a najbardziej misternie wyglądająca konstrukcja - nic nie wartym truchłem.

Poprzez zawrotne tempo panujące na dworcu widzę niejedną taką zapomnianą śrubkę. Widzę ich całe kopce. Hałdy! Choć oczywiście mam nadzieję, że się mylę, że to tylko wyobraźnia, albo wzrok mnie oszukuje. To bardzo możliwe. Bardzo, ale niestety tak samo, jak i to, że w tym szalonym galopie łatwo stracić z oczu nie tylko śrubkę, ale nawet zagajnik słupów. Obrazy umykają i rozmywają się, jak te za oknem pędzącego samochodu.
No ale obym się myliła.
Oby nigdy żadna zagubiona śrubka nie musiała dowodzić swej istotności, wytaczając bezsporne argumenty wprost na głowy pasażerów.

piątek, 6 stycznia 2012

Na wokandzie

Wysoki sądzie, czy oskarżony jest winny? Odpowiedź na to pytanie jest tylko jedna i brzmi: TAK, jest winny zarzucanego mu czynu.
W dniu wczorajszym ów łotr napadł moją klientkę, wielce szanowną, obecną tu, panią Modigliani. Zewsząd otoczył i zaatakował pod osłoną ciemności, próbując brutalnie wyrwać jej z ręki parasol. A gdy poniósł klęskę, postanowił swą przestępczą nieudolność pomścić, łamiąc wszystkie szprychy niedoszłego łupu. Po wprowadzeniu tego bestialskiego zamysłu w życie, przekraczając wszelkie dopuszczalne prędkości, zwiał z miejsca przestępstwa, wystawiając mą, półżywą wówczas!, klientkę na pastwę niewyczerpanych strug deszczu.

Wysoki sądzie, zgładzony parasol, był nad wyraz ceniony przez mą klientkę. Piórkowa waga jego i niewielka objętość w stanie spoczynku, pozwalały mu być nieustannie obecnym w jej torbie, czyniąc go wysoce przydatnym i dyspozycyjnym. Że nie wspomnę tutaj o jego zielonym kolorze, który podczas długich słot miał niebagatelnie pozytywny wpływ na nastrój mej klientki. Strata jest tym większa, iż przestępstwa dokonano w czasie, w którym cicha obecność parasola w torbie każdego szanującego się obywatela tego kraju jest po prostu NIEODZOWNA.

Oczywiście możemy uznać, że bez parasola da się żyć, albo że w dzisiejszych czasach można nabyć go w każdym sklepie i to nawet za niewielkie pieniądze JEDNAKOWOŻ, wysoki sądzie, nie możemy pominąć kwestii uczuć, nie możemy pominąć bezdusznym milczeniem więzi przerwanej tak brutalnie. Tu naprawdę nie chodzi tylko o straty materialne, o bezpowrotnie zniszczone mienie, ale... ach… jednym słowem, pragnę, by wysoki sąd miał też na uwadze poniesione straty moralne.

Na zakończenie mowy, niechaj mi będzie wolno wyrazić ogromną radość z faktu, iż służby porządkowe stanęły na wysokości niewykonalnego, zdawać by się mogło, zadania i odnalazły w polu obecnego tu rzezimieszka, dzięki czemu, mogę się teraz domagać, I DOMAGAM SIĘ!, najwyższego wymiaru kary dla zatrzymanego i zapytuję go, czy ma pan coś na swą obronę Panie Wietrze?!!! Ohydny morderco niewinnych parasoli.

wtorek, 3 stycznia 2012

Historia jednej znajomości

Morza szum, ptaków śpiew
Złota plaża pośród drzew


A tu w międzyczasie
do mnie, stojącej na światłach, odezwał się nieznajomy chłopak. Wstęp naszego spotkania trochę mi umknął, gdyż i bo uszy miałam szczelnie zatkane muzyką. I nie wiedziałam, czy po prostu zagaił, czy rozpoznał we mnie koleżankę. Zorientowałam się, że „rozmawiamy” w chwili, gdy on wygodnie rozgaszczał się pod moim parasolem.

- A ty już do domu?
- mhm…
- ech…ty to masz dobrze. Ja dopiero do szkoły.

Potem opowiedział mi historię o zepsutym tramwaju, rzucił kilka uwag o kierowcy, który właśnie łamał jakiś przepis prawa drogowego… Aż w końcu, wróżąc nam rychłą rozłąkę, rozbłysło zielone światło. Ramię w ramię zdobyliśmy grzbiet zebry i oto rozstać musieliśmy się, rozstać musieliśmy się … W zamyśle miałam już przygotowane zdawkowe cześć, ale okazało się, że z tym kolegą łączy mnie bardziej zażyła relacja. Chłopak wyciągnął do mnie dłoń, którą ja (posłuszna wszelkim grzecznościowym gestom) z uśmiechem uścisnęłam, a on, mając mnie już w swoim ręku, przyciągnął do siebie i mocno przytulił, klepiąc po plecach obietnicą kolejnego szybkiego spotkania. (SIC!)

Doprawdy, lada chwila osiągnę plastyczność „Człowieka, którego brano za kogoś innego” J.Egloffa.
:)
To było niesamowite.

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Będzie długo. Będę truć.

Tak. Owszem. To przeciągające się zimowe ciepło jest nieco zadziwiające.
Nie tak dawno zresztą, bo DZIŚ (gdy, po tygodniu kamiennej obecności w domu, obowiązki służbowe wyciągnęły mnie na świeże powietrze) poranna temperatura zaskoczyła mnie, że ojej. Ojej! Jak ciepło!

Tak. I owszem. To ciepło może zastanawiać. Hm. JEDNAKOWOŻ wysoki, jak na te miesiące, słupek rtęci nie spędza mi snu z powiek. Zaprząta wprawdzie głowę codziennie, ale tylko chwilę niezbędną do wymyślenia kreacji adekwatnej do panującej aury.

Tak. Jest styczeń, a mimo to wciąż jest ciepło. Rozumiem. Można sobie czasem podumać nad tą obserwacją, ale, dalibóg, irytuje mnie NIEMOŻEBNIE całodobowe roztrząsanie tego tematu w mediach, i nie tylko. Czy już naprawdę nie można podać prognozy pogody treściwie i konkretnie? Będzie tak, siak i owak. Do widzenia. Bez kwękania o aberracjach, anomaliach i wynaturzeniach, a zwłaszcza bez regularnego skomlenia o mróz i śnieg. Te ostatnie jęki uderzają w najczulszą strunę mego nerwu. A najgorsze jest to, że niełatwo przed tym umknąć. Bo jeśli nie pan synoptyk, to pan dziennikarz, jeśli nie pan dziennikarz, to sąsiadka, jeśli nie sąsiadka, to kolega z pracy, jeśli nie kolega z pracy, to siedzący obok podróżny…

Wszystkich dręczy okrutna tęsknica za prawdziwą zimą, taką z krwi (ściętej mrozem) i kości (z lodu).

Tymczasem dla mnie to, co za oknem, jest inne, ale zdecydowanie lepsze. Każdy kolejny ciepły dzień daje mi w prezencie w-miarę-sprawną komunikację, która w tym pięknym kraju jest darem nie do przecenienia. Dlatego jestem wdzięczna tegorocznej zimie za egzotyczne oblicze i raduje mnie wielce jej ekstrawagancja. I uważam, TERAZ BĘDZIE APEL, że jeśli kogoś naprawdę uwiera i do krwi rani ta poczciwa pogoda, to niech jedzie odwiedzić śnieg w miejscu jego zamieszkania, miast wysyłać doń rozliczne błagania i zaproszenia. Bo za chwilę on rzeczywiście zdecyduje się łaskawie zstąpić do nas z wizytą. A przecież znamy go nie od dziś i wiemy, że jak już się zwali tu ze swymi tobołami, to gościć się będzie bez umiaru, jak to ma w swym niegrzecznym zwyczaju… Tak. A wtedy to ja zacznę dokuczliwie marudzić i biadolić:)))). Tak. Wiem.

Na razie jednak, zaprawdę powiadam Wam, to Wy się miarkujcie i przestańcie w końcu miauczeć o ten parszywy opad.
Nie bądźcie dziećmi:)
Teraz jest mój czas i mi go nie psujcie.
A jak w końcu spadnie Wasz ukochany,
to obiecuję:
postaram się hamować z inwektywami.

niedziela, 1 stycznia 2012

Dwa zero jeden dwa zgłoś się!

Skończyła się doroczna zabawa w wojnę i nastała cisza. Wyczerpani żołnierze jeszcze śpią, a nad nimi unosi się zapach prochu i muzyka Straussa:)))) Jak miło.

Nowy rok to dobry czas, by odkryć, że się nigdy nie widziało „Supermana”, i że całą swoją wiedzę o nim czerpało się tylko z drugiej części tego filmu. Pierwsza zaś cierpliwie czekała na mnie do dziś. Albo. Z moją pamięcią naprawdę jest słabo.
Ciekawe, czy taki Superman umiałby pokonać mój katar? Czy dałby radę udrożnić mój nos, gdzieś pomiędzy schwytaniem rakiety, wstrzymaniem trzęsienia ziemi, a uratowaniem kotka uwięzionego na drzewie? Czy też wykonanie tego zadania jest poza jego zasięgiem? Bo, że moje ku temu zdolności są zbyt liche, to i owszem, wiadomo już prawie-że-na-pewno. Niestety. Trochę podupadam na duchu. W przeciwieństwie do infekcji, która zdaje się wykorzystała wczorajsze zamieszanie, przeszeregowała swe oddziały i teraz atakuje mnie ze zdwojoną siłą. Czuję wyraźnie, że niedługo miast po raz 354657 unieść chusteczkę do nosa, zamacham nią w geście poddania. Kto wie? Być może polegnę zaraz, już za chwilę, nad pięknym modrym Dunajem…? Ponieść klęskę w tak malowniczych okolicznościach to doprawdy zaszczyt… do kroćset fur beczek!!!! kicham na takie zaszczyty!

- cześć smarkaczu!
- i nawzajem - odparł nowonarodzony rok.
- obyś był dla mnie łaskawszy przez resztę swoich dni, Ty Mały Bezczelny Draniu!