poniedziałek, 27 lipca 2015

Rzecz o myszy, cz.III


Nadzieja w nas gasła. 

Po pięciu dniach potrzebowaliśmy czegoś na wzmocnienie ducha.
Nikłego światełka w tunelu.
Najstarszy członek rodu wyczuwając potrzeby swego markotnego stada –
włączył więc latarkę
i tak uzbrojony wyruszył zbadać teren wroga.
Za pomocą klamki sprawnie pokonał barykadę, lecz na próżno wypatrywał nieprzyjaciela poddanego lub poległego.
Te bezowocne poszukiwania przeciwnika na połaci ledwie kilku metrów kwadratowych mogą Was dziwić, ale musicie wiedzieć, że gryzoń zaanektował najlepsze dlań miejsce z całego domu; ustronie, w które słońce nie zagląda; zacisze pełne zakątków, schowków, szufladek i mieszkających w nich dupereli - idealnych materiałów do wznoszenia przeróżnych wygodnych fortyfikacji.   

Myśląc o tym, naszą przyszłość widziałam w czarnych barwach. Bo jaka mysz miałaby tyle siły, samozaparcia i sprytu, jeśli nie matka pragnąca uchronić swe potomstwo przed człowiekiem, którego (skądinąd bardzo słusznie) podejrzewa o zamiar wyrzucenia na bruk jej i nagich, kwilących bobasów.
W miocie, jak w zaufaniu podszepnęła mi Pani Wiki, może być od 4 do 9 młodych.
Zatem niewykluczone, że w tej chwili nasza przewaga liczebna, która dodawała nam skromnej otuchy, jest już fikcją. Oczyma wyobraźni widziałam rozrastającą się familię dzikich sublokatorów, którzy terroryzując dom, powoli przejmują go we władanie. A jeśli dzieci wdały się w waleczną i dziarską matkę, zaprawdę nie mamy szans na zachowanie choćby i marnego kąta. Zwłaszcza, że broń, która służyć miała odzyskaniu utraconej ziemi, jak już wiemy - nie sprostała zadaniu.

Podczas, gdy snułam ponure rozważania, głowa rodziny wróciła ze zwiadów. Ta mądra siwa głowa, która niejedno widziała i niejedno pamięta, kiwała teraz z niedowierzaniem BARDZO NIEWESOŁA. Czemu nie należy się dziwić. Mizerny wynik obecnych rozgrywek kładł się głębokim cieniem na paśmie dotychczasowych sukcesów tego mędrca, który napotkane w swym życiu gryzonie miażdżył gołymi dłońmi, jak muchy.  
W tej sytuacji decyzja mogła zapaść tylko jedna: natychmiast zintensyfikować ofensywę i definitywnie zakończyć walkę!

Na tamten świat można się przenieść mimo drzwi doczesnych, być może ta mała małpa już dawno tam po cichu wybyła. To by pasowało do tej spryciuli! Ona zażywa sobie rajskich uciech, a my tu wciąż na progu czuwamy. Dlatego należy powolutku, bez gwałtownych ruchów zacząć oczyszczać pole i stanąć twarzą w twarz ze szkodnikiem lub jego martwym ciałem...
Tu Wasza wierna (bardzo delikatnego zdrowia) reporterka raptem nieco zasłabła i zeszła na tyły. Tam na zapleczu działań wojennych, ze swojego pokoju, o którego hermetyczność (z wysupłaną skądś energią) gruntownie zadbała - wyławiała jeno uchem (każdy podejrzany szmer i) szczątkowe komunikaty z korytarza.

No i cóż ...
Pierwsze, pobieżne kwerendy ujawniły, że mysz zdobytym królestwem władała rozrzutnie i rabunkowo. Pożarta szuflada, odrapane drzwi, uszkodzone ubrania – to tylko niektóre efekty jej panowania. O bardziej gównianych skutkach tych rządów kulturalnie nie wspomnę.

Niestety pod sąd nie ma kogo dawać, gdyż i bo samozwańczego włodarza dotąd nie odnaleziono. Serio!

A mi wciąż dziwnie słabo.
JEDNAKOWOŻ

na zamknięcie szczelne drzwi
zawsze znajdę kapkę sił :)

środa, 22 lipca 2015

Z linii frontu, czyli rzecz o myszy cz.II


Obie strony wciąż wściekle walczą.
Aczkolwiek uczciwie trzeba donieść, że przed linią drzwi widać silne wahania nastrojów.

Za barykadami zaś mała lokatorka samotnie stawia czoła zwielokrotnionym działaniom zaczepnym i ostrym niespodziewanym nalotom drużyny złożonej z, co odważniejszych, członków rodziny.   
W dzień co prawda maleństwo słodko śpi, jednakowoż drogi oddechowe ma tak drożne i krzepkie, że trudno uchem wyśledzić miejsce jego spoczynku (oby wreszcie wiecznego!). A w nocy nasz zmyślny partyzant wytrwale omija, skrupulatnie mnożone podczas jego zdrowej drzemki - wnyki. A jeśli zdarzy mu się w nie wpaść, wnet się wyrywa, po to by do białego brzasku móc wyładowywać złość na nastawionych na niego licznych narzędziach zbrodni.

Każde kolejne starcie kończy się naszą porażką, co daje dość klarowny obraz formy dzisiejszego przemysłu zbrojeniowego, którego produkty eufemistycznie nazwiemy: kiepścizną i tandetą!
Od kilku dni liczne pułapki skutecznie chwytają jedynie kurz, kłaczki i odciski uzębienia (które obiektywnie oceniamy jako kompletne i mocne).
Być może z tych ujętych dowodów śladowych za rok uzbiera się i cała mysz… ale na razie…  
Na razie mysz (w zwłaszcza powyższa myśl!) pchnęła B. do wdrożenia nowej metody walki i podczas ostatniej szarży w ruch poszły trutki, które dziś (no Moi Drodzy), miast miłe naszemu oku truchełko, dostarczyły jeno kolejnych argumentów potwierdzających, że mamy do czynienia (z poważnym kryzysem toksykologii oraz) z jednostką sprytną, silną i rumianą, która ze zbyt wielu pieców chleb jadła, by teraz, niby pierwszy lepszy leszcz, do toksycznych dań ze smakiem siadać.    

Ale Moja Droga B.
Dziś to się skończy
Ten żołnierz nie ma kropli wody
A do tego, tak głupio!, walczy w futrze
Upał mu w końcu tego nosa utrze.

poniedziałek, 20 lipca 2015

Pokojowe rozwiązanie, czyli rzecz o myszy cz.I




Nie było jej ledwie kilka dni i to wystarczyło.
Życie nie lubi próżni.
Nawet to maleńkie w mysim futerku.
Tak więc, jak B. wróciła, jej apartamenta były już zajęte.
- ale to mój pokój! – krzyczy B.
Mysz nie widzi problemu, chętnie i szczodrze podzieli się łatwo zdobytymi niezmierzonymi metrami.
Niestety B., która w tym rozdaniu dostała rolę  nieproszonego gościa, miast godnie i pokornie ją przyjąć i być wdzięczną za wspaniałomyślność małego gospodarza, nie godzi się na parcelację przestrzeni, którą w całości uparcie uważa za własną. 
Obu stronom, działającym pod wpływem silnych emocji strachu, koniec końców nie udało się dojść do konsensusu. 
Mysz urażona siedzi w kącie (którym? Nie wiadomo!) i milczy. B. zaś dla kontrastu wzburzona tupie, szaty (i papę:) drze; żąda natychmiastowej eksmisji (niestety po zakończonych bezpłodnych pertraktacjach, sabotuje spełnienie wykrzyczanych postulatów, własnoręcznie zatrzaskując przed dziką lokatorką drzwi). 
Niezłomna mysz zawiesiła nos na kwintę i konsekwentnie swych żądań z pyska nie wypuszcza.
B. zaś nie zawiesza (ni kinola, ni) broni!
Gdyż B., przyznać to tutaj uczciwie musimy, ma zamiary dość nikczemne.
Nim uwięziła intruza, dywan wyścieliła grubo lepkimi pułapkami. Ale nie osądzaj jej czytelniku zbyt surowo, bo czy i Ty nie posunąłbyś się do tak drastycznych rozwiązań, by w końcu dostać się do własnego łóżka i osobistej szuflady z bielizną (a i nie zapominajmy o książkach! Dobrze wiemy, że nawet najmniej wykształcona mysz potrafi w trymiga połknąć niejeden tom!)?  

Impas trwa już dwa dni.
Czy dojdzie do rozejmu?
czy(j) w końcu będzie pokój?

Oto pytania dręczące obserwatorów tego przykrego incydentu.

czwartek, 16 lipca 2015

Na krawędzi


Na peronie pierwszym, na ażurowym niebieskim metalu, kiepsko udającym nowoczesną ławeczkę, strudzeni podróżni złożyli swe znękane tułaczką ciała. Czekali na pociąg, gdy nagle chmura, która czujnie nad peronem wisiała, w pół pękła i chlusnęła w nich całą zawartością nabrzmiałego brzucha swego. Boleśnie otrzeźwieni, zerwali się gwałtownie na nogi.

Należała im się ta pobudka! Byli biedacy już tak sterani i odrętwiali, że nawet nie zorientowali się, że zajmują miejsca zaprojektowane nie dla nich, a dla podróżujących romantyków ROMANTICS ONLY, którzy w oczekiwaniu na kolej (Każdy to wie!) ochoczo wybierają spoglądanie w gołe niebo (a choćby i usłane grubą warstwą chmur!) niźli wlepianie wrażliwego oka w surowy beton sufitu. Z myślą o tych błędnych rycerzach umieszczono na peronie ławeczki tak, by dach okrywał je ledwie do połowy. Marzycielom przecież deszcz nie straszny; deszcz jest nastrojowy; deszcz jest liryczny, fan-ta-sty-czny… dajmy go tym, którzy go łakną, a przy okazji (bo co dwie sroki to nie jedna) dowiedziemy, że nie tylko Bracka w Krakowie poszczycić się opadem może. 

Owi nieszczęśnicy, którzy ufnie zasiedli na peronie, licząc na odpoczynek podczas aury dozowanej w płynie, co tu kryć, dość szczodrze, stanęli przed dylematem deszcz lub śmierć. Bo dokąd tu iść? Gdzie się skryć, jak czekać trzeba? Z jednej strony wielka woda, z drugiej suche, acz złowrogo połyskujące, ostrze szyny. I jeden wspólny mianownik, gdyż i bo gdziekolwiek by swych kroków nie skierowali i tak zostałaby z nich ino mokra plama. 

Wobec tego, ci przyziemni miłośnicy suchego obuwia i nie zawilgłej odzieży, podjęli decyzję, której zaprawdę nie powstydziłby się żaden Werter, i jak jeden (romantyczny) mąż stanęli (wbrew nadawanym wciąż komunikatom) na czerstwej krawędzi peronu. Bo prawdziwy bohater, UMÓWMY SIĘ, woli drżeć ze strachu, niż z wilgotnego zimna!    
Ale wróćmy do aranżacji strefy ruchu i spoczynku na peronie pierwszym dworca poznańskiego. Jej autorów pragnę poinformować, że niestety wśród osób licznie zgromadzonych wczoraj we wspomnianym miejscu nie odnotowałam obecności ni jednego donkiszota, który oddawał by się rozkoszy przemakania. To dalej każe mi przypuszczać, że Wasze talenty projektowania przestrzeni dla ludzi, nie przewyższają moich zdolności do stąpania po wodzie.   

Wczoraj pozbyłam się złudzeń (jeśli jeszcze jakiekolwiek na dnie serca miałam), iż numer peronu ma coś wspólnego z wysoką renomą. Nie. Nie ma. Jednakowoż bardzo możliwe, że w granicach dworca obowiązuje nomenklatura szkolna.

Jesteś nieprzygotowany! Jedynka! Siadaj!

… tylko najpierw sprawdź, czy nie zanosi się na deszcz!


PS. zaniepokojonym czytelnikom powyższych słów donoszę, iż mimo wszystko wczoraj obyło się bez ofiar.    

wtorek, 7 lipca 2015

letnia pieszczota


- upoważnia go do tego stanowisko, które pieści.
- … hm…
- już prostuję: on je PIASTUJE!

Aczkolwiek, kto go tam wie!
Ciepłą posadkę niejeden objąć (w ramiona i tulić) by chciał.
Choć z drugiej strony
w taki upał… ?

poniedziałek, 6 lipca 2015

Poranna klęska


No to jesteśmy w pracy. Ja i 30 stopni, które zwartą grupą napadły mnie o świcie i z którymi gnieżdżę się tu i teraz, szukając przestrzeni na oddech; Ledwo otworzyłam drzwi pokoju otoczyły mnie ciasnym kręgiem duchoty, którego (pomimo błyskawicznie wytoczonego oręża: spuścić przyłbice! otworzyć okna i drzwi!) w pył obrócić mi się nie udało.
Chwilę wcześniej gratulowałam sobie z racji pokonania wszystkich, co do jednego!, stopni schodów wiodących na moje 6 piętro, a tej, jakże liczebnie skromnej, trzydziestki od Celsjusza rozgromić sił już nie miałam. 
Mimo iż na zewnątrz pogoda zdaje się dziś wyjątkowo sprzyjać przewiewom, mi z odsieczą nie przyszła i przeciągu nie starczyło nawet na zbicie choćby marnej piątki z tej rozpalonej do czerwoności bandy.

Dobrze chociaż, że słońca nie ma (marna to kropla miodu w beczce dziegciu, ale jednak)  
Czyżby i dla niego
za dużo ciepłego?


:)

piątek, 3 lipca 2015

Przyszło lato


I (doprawdy trzeba być ślepym by nie zauważyć, że) większość z Was na to przyjście się nie przygotowała.
Ono pewnie przewidywało taką sytuację, która nie tylko co roku się powtarza, ale i co roku w coraz gorszej, mniej apetycznej formie, się przejawia.
W tym upatruję źródła spóźnienia Naszego- Miłego- W-Końcu-Przybyłego. Nie spieszno mu do nas było, bo też i kto by gnał w odwiedziny do kogoś, kto na powitanie otwiera drzwi w rozchełstanym podkoszulku i, za przeproszeniem, gaciach… albo któż nie bałby się przekroczyć progu domu pani odzianej w majtasy, z których dołem wypadają kląskające półdupki, i w przykrótki top, z którego kipią, jako i rzyć radośnie klaskając, piersi.
Czy można (mimo wyraźnie słyszalnych, wyżej opisanych, rozpustnych braw) poczuć się w takiej sytuacji komfortowo? Prędzej do głowy przyjdzie myśl, że jest się natrętem, gościem niechcianym, który swą obecnością zaskakuje gospodarzy, i to w sytuacji intymnej.  
Co ciekawe, po wnikliwej obserwacji powyższych okoliczności, stwierdzam (już nawet bez zdumienia), że skrępowana jest w nich tylko jedna ze stron – i nie są to owe golasy, które ni ubrania, ni wstydu nie mają.    
Aż dziw doprawdy, że po tych kilku dniach ciepła, Lato nie wycofało się z przykrego położenia.

Lustrując pociągi, autobusy, tramwaje, coraz poważniej myślę o tym, że jednak należałoby wprowadzić miejski dress code, bo ludzie kompletnie zatracili się w rozbieraniu, w negliżu gubiąc dobry smak i klasę.  
W tej chwili (jeśli mogę się pokusić o określenie obowiązujących granic) brzeg, do którego śmiało i chętnie dobijają panie – stanowi: skąpy top i maksymalnie wycięte, dopasowane dżinsowe spodenki. Panowie natomiast mężnie kursują w mgiełce piwnych oparów, brak materii na torsie, rekompensując dłuższymi, niż u pań, nogawkami spodenek.  

Na inaugurację przyszłych wakacji radzę Wam jednak być odzianymi bardziej stosownie. Jeszcze teraz możecie się lepiej postarać. Proszę Was. POSTARAJCIE SIĘ! Nie mówię że fraki i suknie ryglujące ciała po szyję. Ale. Bądźmy ciut, choć parę centymetrów bawełny, bardziej gościnni i grzeczni.
Intymność zostawcie w toaletach i sypialniach.
Niech się na ulicy nie zeszmaca.
I Lata Naszego nie osacza.
Przecież dobrze wiecie, jakie ono nieśmiałe. Nie zawstydzajmy go bardziej niż to koniecznie.
Tak długo się biedactwo czaiło za rogiem; wahało nieufne... a jak w końcu przyszło i chciało się rozgościć - pokazaliście mu gołą dupę.
Ładnie to tak?
Sami przyznajcie!
Hm?