piątek, 31 grudnia 2010

Persona non grata

Czyli krótko o Sylwestrze.
Tym bezczelnym gościu, co to przychodzi zawsze jako ostatni i w sztok pijany strzela nam do ucha petardami:)
W bliskim Nowym Szczęśliwym Roku (prócz okropnej zimy:) tego tylko jednego możemy być pewni: że on ZNOWU przyjdzie jako ostatni i w sztok pijany będzie nam strzelać do ucha petardami:)))
W sumie to straszny nudziarz z niego.
Wszystkiego Dobrego

czwartek, 16 grudnia 2010

Algorytm poprawienia sobie nastroju

Pójść na całodniowe szkolenie
Zwiać z duszącego nudą szkolenia w przerwie kawowej
Z tłumem studentów wsiąść do tramwaju
Zobaczyć Stary Rynek w świetle dnia
W ogóle zobaczyć światło dnia!!!!
Pójść do kafejki
Napić się grzanego wina

A jak zatem obrócić wniwecz uzyskany efekt zadowolenia, spokoju i relaksu? – aż ciśnie się na usta.
Otóż:
Wrócić do pracy następnego dnia spóźnionym krótkim pociągiem i na mecie, na swoim świętym biurku, znaleźć cudzą rzecz służbową zostawioną do załatwienia bez filigranowej nawet kartki z marną prośba pomoc w danej sprawie.

wtorek, 14 grudnia 2010

Toast

Jak już wiemy PKP zmieniła rozkłady. DLA DOBRA PASAŻERA.
Dla dobra i komfortu jego zwiększyła również liczbę kursujących pociągów. Jednakowoż zapomniała, iż do każdego dodatkowego pociągu potrzebna będzie dodatkowa lokomotywa (taki maluśki kiks). W związku z czym pociągów może jest i więcej, ale trudno zaliczyć je do grupy kursujących, gdyż przeważnie stoją i czekają. I my czekamy. Siedząc (na szpilkach) w tych wygrzebanych z lamusa zimnych banach, zadajemy sobie przeróżne pytania, np.: czy pociąg bez lokomotywy to jeszcze pociąg, czy tylko łańcuszek baraków nanizanych na tory ku ozdobie dworca, który szczyci się od niedzieli ogromną ilością podstawianych wagonów?

Droga PKP, ma miła wykolejona idiotko,
jeśli chcesz być dogodną dla pasażera swego, to naprostuj mu linie, które masz. A nie do krzywych, wygiętych i wadliwie działających połączeń dodajesz kolejne nowe, acz równie felerne.
Bądź zdrowa kretynko!

W gęstwinie zagajenia

Co ma w głowie gość, który wchodzi do mnie służbowo i zagaja w te oto słowa???

- co słychać?
- jest dobrze, dziękuję.
- a co, że tak zapytam, u rodziny?
- (?) dziękuję wszyscy zdrowi.
- a dzieci?
- jakie dzieci?
- pani
- ja nie mam dzieci.
- nie?
- NIE
- hm… ale chciałaby pani?
- nie myślę o tym (przepadnij i zgiń!!!)
- nie?
- NIE (Ole!)
- ale miło by było je mieć…
- SŁUCHAM?
- miło by było je mieć, nie myśli pani?
- jednym byłoby miło, INNYM MNIEJ
- aha…. To może ja już pójdę
- mhm… (wtedy na pewno byłoby miło!!!)

Otóż myślę, że do tej głowy nawet przeciąg rzadko wpada z wizytą.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Chrzest

Zebraliśmy się tutaj na dworcu PKP w Poznaniu, by ochrzcić nowy rozkład jazdy.
Powitajmy zatem pierwszy w stawce pociąg do Leszna. Trzy piętrowe zimne wagony bez lokomotywy! Brawo!!! Nowy planowy odjazd: godzina 15.50. Deklarowane spóźnienie: 90 minut. Czy pociąg w czapce niewidce na peronie obok, planowy odjazd 16.17, przeskoczy tę wysoko postawioną poprzeczkę??? Czy podoła??? NIESTETY. Co za cienias! Jak na razie zapowiada spóźnienie na zaledwie 60 minut… Ale chwileczkę! Oto na tor o krok dalej podjeżdża kolejna (nomen omen:) bana, planowy odjazd 16.46, spóźnienie: JEDYNE 25 minut. Nie ma szans na wygraną… Ale proszę państwa! Co się dzieje?! Czy Państwo to widzą?!!! Oto ta mizerota, ostatnia w stawce ze swoim niecałym półgodzinnym poślizgiem, zaczyna wchłaniać kipiący na peronie TŁUM Z TRZECH KURSÓW! W mgnieniu oka wsysa go, do ostatniej głowy i nogi, w swoje, zaledwie trzy!, wagony. Sprzątnęła już chyba wszystkich pasażerów sprzed nosów rywali. Syta czknęła donośnie, sapnęła z rozkoszą i oto rusza, RUSZA PROSZĘ PAŃSTWA, nie walcząc o podium… Równo z godziną 17.11 obojętnie sunie w śnieżną dal…

Nowy rozkład jazdy uważam za uświęcony i do bani!

niedziela, 12 grudnia 2010

Po wieczornym seansie

„Nieśmiertelnego”

Pragnę napisać, iż

1. być może Christopher Lambert ma w oczach COŚ (więcej poza lekkim zezem:), ale skromnie wydaje mi się, że ja wykazuję więcej zdolności aktorskich, siedząc na kanapie i machając nóżką obutą w laczek.

2. nie rozumiem, dlaczego głowa Seana Connery’ego ścięta zostaje w połowie filmu, zamiast być jego ozdobą do ostatniego kadru?

3. pomysł, by nieśmiertelnemu w nagrodę dać śmiertelność był dobry, ale bonus w postaci nieograniczonego dostępu do głów innych śmiertelników (ze szczególnym uwzględnieniem głów państwa(?!))… uważam za rzeź.

piątek, 10 grudnia 2010

Do zakochania jeden krok

Bo to nie jest tak, że dyszę nieskazitelną nienawiścią do zimy.

Są przecież chwile:), że idę z nią pod rękę, śnieg ślicznie się skrzy, zimne powietrze zachwyca świeżością, płatki z gracją wirują i lekko opadają, ścieląc się miękko przed nami… I wtedy naprawdę łagodnieję i chcę serdecznie uścisnąć jej oziębłą dłoń, a nawet wpaść w jej nieludzkie objęcia i westchnąć w chłodne ucho, że jest niedościgle piękna, ALE niestety do tego zbliżenia nigdy nie dochodzi, bo wtedy zawsze, ALE ZAWSZE!, wpada na nas swoim obmierzłym cielskiem zazdrosna PKP. Przyzwoitka cholerna. I oto każe mi stać godzinami w tłumie i w mrozie, by potem ugnieść mnie (i tłum) w trzech małych wagonikach, by następnie dopełnić moje (i, dalibóg, nie zapominajmy o tłumie!!!) wagony wycieczką szkolną, i na koniec całą drogę nie domykać drzwi (o oknach nie wspomnę!!).
W takich chwilach z odrazą odsuwam się od zimy, ze wstrętem zrzucam jej skrzące się tęczą ramię z ramienia mego, bez pardonu uderzam z łokcia w jej śnieżny wydęty brzuch i tupię, strasznie tupię, że nie lubię, gardzę, i się brzydzę...

Poza tym pragnę donieść, że oto chyba na dobre wróciły czasy zim moich rodziców. Zim, kiedy to ludzie kopali tunele w śniegu, herbatę gotowali ze śniegu i jedli śnieg… Rodzice zawsze opowiadali o tym z pewnym zapałem i wyższością wobec nas – tych którzy takich prawdziwie mroźnych i śnieżnych czasów nie przeżyli. Teraz jednak jakoś nie widzę w nich szalonej euforii z racji powrotu tego, co uznali za bezpowrotnie stracone…
Dziwne.
Zwłaszcza, że do kopania śniegowych wąwozów doprawdy nam już niedaleko:)))

środa, 8 grudnia 2010

Sam na sam z denatem

Działa w ukryciu. Rzetelna, dyskretna i subtelna. Jest zawsze obecna, choć najczęściej niewidoczna dla oka. Pracuje skrupulatnie i bez rozgłosu. Kobieta pełna ciepła i (nawet zaryzykuję i napiszę, że:) miła w dotyku. Współpracownicy rzadko zwracają na nią uwagę. Zamiast. Za to. Gruntownie zapominają o. I dzień w dzień przechodzą nad nią, pod nią, obok niej obojętnie i do porządku dziennego. Uznają, że powinna działać, że to naturalne, że przecież jest nie do zdarcia, i że zawsze. I nikt się nie pochyli, nie zapyta, czy jej może czegoś nie potrzeba. Nikt dżentelmeńsko nie poda ciepłego płaszcza (z polietylenu) lub gustownej mufki (trójnikowej bądź łączącej). Wszyscy tylko zachłannie ściągają z patery owoce jej pracy, ją samą mając po prostu w nosie…DO CZASU.

Empatycznie odnajduję się w tej historii. W Twojej historii o RURO CIEPŁOWNICZA!!!! Naprawdę Cię rozumiem. Jestem z Tobą całym sercem. Wiem. Przychodzi czas, że nie jesteś w stanie utrzymać w sobie wszystkich tych służbowych smutków i żali. A wówczas się pęka, pyk, a nawet nawala na całej linii… A wtedy. O alleluja! I o ironio!!! Twoja dotychczasowa praca zostaje zauważona i doceniona.
:)
Co jest gorsze od dojazdu nie ogrzewanym wagonem pociągowym?
Otóż wylądowanie po takiej podróży w biurze z kaloryferem nieboszczykiem.

Dziękuje za uwagę.

wtorek, 7 grudnia 2010

Bałwany!

Od dwóch dni dojeżdżam nie ogrzewanym pociągiem.
Nie ogrzewany to znaczy NIE OGRZEWANY. Nie, że niedogrzany, albo źle ogrzany. Nie ogrzewany, to znaczy, że wsiadasz do pociągu i, choć okulary nie zachodzą mgłą, niewiele widzisz zza chmury własnego oddechu. Dziś na przykład siedziałam obok kupki śniegu, która sprytnie zajęła sobie miejsce poprzez szpary zamkniętego okna. Jeśli sytuacja się nie zmieni - w piątek usiądę obok solidnej postury bałwana. I to jest wersja optymistyczna, bo - jak tak dalej pójdzie - w piątek PKP w swych gościnnych wagonach przewozić będzie już tylko śnieg.

Wierzcie mi, że nie chcielibyście słyszeć, tego, czego ja wysłuchuję od rana w banie. Powiem eufemistycznie: LUDZIE NIE SĄ ZADOWOLENI Z ZAISTNIAŁYCH OKOLICZNOŚCI

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Gru, Gru, Gru

Czyli gruchanie o grudniu:)

O śniegu już wiemy. Choć cichy (temu zaprzeczyć jednak nie można!!!), to jednak narobił sporo hałasu.
A skoro już śnieg, to zaraz przyczłapią się święta. Och! W przeciwieństwie do śniegu nie mają w planach nas zaskoczyć. Możemy być spokojni. Wyczekiwanie mroźną nocą pod progiem domu, tylko po to, by rankiem wywrzeszczeć w naszą zaspaną twarz SURPRISE – to nie w ich stylu. One nadchodzą z pełną pompą. Żadnego się certolenia. Żadnych milczących paluszków. One nadchodzą w kozakach na wysokich obcasach podkutych stepowniczymi blachami. Gromki zapach piernika i pomarańczy. Donośny klakson dzwoneczków. Heroldzi drący się z całego serca głosem Sinatry i Georga Michaela. Ogłuszająco błyszczące światełka i do rozpuku pachnące świerki. To wszystko już od listopada przygotowuje nas do nieuniknionego świętowania bożonarodzeniowego. Ale czy naprawdę znowu trzeba nam przez to przejść? Wydaje mi się, że najwyższy czas choć raz się przygotować. W końcu po coś te zwiastuny są. Choć raz tego nie zmarnujmy...
...i zawczasu zagrzebmy się gdzieś na spokojnym końcu świata. Bo musi być przecież jakiś koniec, jakiś mały nieodświętny skraj, zgrzebny punkcik na mapie świata tego, gdzie Kevin do drzwi nam nie zastuka. U kaduka!
:)))

Mikołajki :)

sobota, 4 grudnia 2010

Drugi śnieg

Na dokładkę. Dostało mi się. I musiałam przełknąć tę gorzką repetę.

To jest tak, gdyby ktoś chciał wiedzieć, że się nic nie wie. Siedzisz i patrzysz w przesadnie polukrowany horyzont. I od samego patrzenia w lepką biel robi się mdło. I niedobrze. Bolą zęby. I wiadomo, że tego się od tak nie przegryzie, że zrobią się czarne dziury, że będzie bolało.
I bolało. Siedem godzin w pociągu. Torturą był mróz, owszem. Rwały nasze serca i nerwy wizje zbyt późno podjętych obowiązków służbowych. Męczyły możliwości wykorzystania czasu duszącego się razem z nami w wagonie. Najgłębsze jednak razy zadawała niewiedza, gdyż i bo niezawodna PKP, jak zwykle w kryzysowej sytuacji, poskąpiła pasażerom konkretnej, pożywnej i regeneracyjnej informacji...

poniedziałek, 29 listopada 2010

Pierwszy śnieg

Pada sobie. Powolutku i spokojnie. Rzec można: nieśmiało i cichaczem, w przeciwieństwie do deszczu, nie anonsując się dudnieniem w parapety. Jednakowoż, choć wstydliwy i lękliwy nieco, nie daje się nie zauważyć i bardzo wadzi drogowcom i kierowcom. Mi czasem też, choć nie należę ani do pierwszych, ani drugich.
Ale dziś się cieszę. Patrzę jak śnieży i się cieszę.
Cieszę się, że żyję, bo według weekendowych, nadgorliwie nadawanych zewsząd prognoz myślałam, że oto dziś nastąpi koniec świata, że obudzimy się w poniedziałek w jednej wspólnej trumnie, której wiekiem (i zarazem gwoździem do) będzie gruba pokrywa śnieżna; i że zginiemy, zastygając sobie w mrozie solidarnie z płucami pełnymi dwutlenku węgla i z zakrwawionym od drapania lodu palcami…


Naprawdę warto - zanim następnym razem uwierzycie w to, co Wam poda na przystawkę radio - przypomnieć sobie, co mawiał Jan Roztropek spod Gostynia, kiedy to zasiadał do postnego obiadu: „niebo sieje śnieg - media panikę – a ja najbardziej lubię z ziemniakami gzikę.” Zaprawdę powiadam: prosty to, acz mądry człek był;))))

piątek, 26 listopada 2010

Ekshumacja trepów

Przyparta do muru pierwszymi jesiennymi przymrozkami wygrzebałam z szafy zimowe trepy. Czas zgonu: kwiecień 2010. Dawno się nie widzieliśmy. Być może dlatego wydają mi się za duże, za szerokie i za ciężkie. I do końca nie jestem przekonana, że naprawdę są moje. Podejrzliwie obarczam nimi stopy i spoglądam z góry i niedowierzaniem. Nie uśmiecha mi się perspektywa spędzenia w nich najbliższego półrocza.

czwartek, 25 listopada 2010

Miła inwektywa

- Czy mógłbyś zobaczyć, co się dzieje z tym monitorem? W końcu jesteś informatykiem.
- JA NIE JESTEM INFORMATYKIEM!!!
- Nie? A kim?
- PROGRAMISTĄ.
- Acha…
*
- O! Właśnie przyszedł pan od komputerów.
- OD AUDYTU.
- słucham?
- od audytu. NIE JESTEM INFORMATYKIEM!!!
- acha… przepraszam.

Te scenki są dla Was, ku uświadomieniu.
Jeśli chcecie kogoś obrazić – wiedzcie, iż informatyk znajduje się w rankingu obelg wyżej od idioty i safanduły.

- Ty informatyku, ty!!!!!!! – starczy, wierzcie mi, by zabrakło kreseczek na skali oburzenia. Tą sentencją sięgnięcie adwersarzowi do prawej komory serca, a i nerw jego przy okazji fantazyjnie postrzępicie.

HOWGH:)

sobota, 20 listopada 2010

Zwiastun

- o! słonecznik!
- ZOSTAW. To dla ptaków!
- acha…
*
- O! a co to za batonik???
- ZOSTAW. To dla ptaków!
- acha…

Wszystko mi mówi, że
zima tuż, tuż…

ogarnia mnie smutek i żal,
a nos (na kwintę) wełniany szal:)))

piątek, 19 listopada 2010

Znoje

Nie znoszę dymu papierosowego. Nie znoszę przesiąkniętych dymem włosów, ubrań, skóry…
Jaj też nie znoszę:) a jem. Tak. Ale nie jem mięsa, a odkąd nie jem, wędliny śmierdzą mi podobnie, jak nikotyna. Przesadzam, co? :))To trudne zagadnienie, naprawdę się wczujcie;))), gdyż w tej sprawie żaden rząd mi nie pomoże i uczynnie nie zakaże jedzenia po tramwajach, pociągach i przystankach kanapek z szynką tudzież salami. A ludzie, proszę ja Was, jedzą. Jedzą jak najęci. Permanentnie i non stop. Czasem wydaje mi się, że wszyscy wokół trzymają w gębach kabanosy i parówki; że z otaczających mnie ust nieprzerwanie sterczą wędliniarskie cygara, a swąd kiełbasianego oddechu unosi się w powietrzu i ogarnia mnie, owiewa, okadza… że słyszę przeraźliwy jęk zabijanych prosiąt…no dobra. Tu zaczyna się przesada:) A umówmy się - nie jestem fanatykiem.

Być może to delikatna kwestia higieny jamy ustnej, a nie ilości zjadanego mięsa.
Być i to może.
Dość, że czasem odnoszę wrażenie, że wracam do domu woniejąca, jak rzeźnik:)))

czwartek, 18 listopada 2010

Polska kość słoniowa

Po meczu Polski z Wybrzeżem Kości Słoniowej zapytuję dziś koleżankę o wynik.

- wczoraj? … hm… wczoraj to chyba wygrał Lech.
:)

W górę serca, niech zwycięża…:)))
niech zwycięża, niech zwycięża!!!!

środa, 17 listopada 2010

Bywa i tak (tik)

- O. Ale wcześnie przyjechałaś!!!!
- O już jesteś? Co tak wcześnie?!!!

A bo (czas to mój giermek, sługa wierny ziemię, po której stąpam całujący) pociąg wyjechał z Poznania punktualnie, a i na mą stację bez spóźnienia dojechał. To drugie nie zawsze z pierwszego wynika. Raz na pół roku się zdarza.
Mówi się trudno, dojeżdża dalej
weź do kielicha wódki mi nalej
tej
:))))

też się cieszę:)

środa, 10 listopada 2010

Invoice – mój dżos

Postawa roszczeniowa ma donośny głos, który boleśnie wwierca się w brzuch. Postawa roszczeniowa ma czerwoną grdykę, drgającą na czole żyłkę i drżące ręce, ochoczo chwytające się podstępnych metod i sposobów. Postawa roszczeniowa ma (na głowie sfilcowany) tupet, a na końcu języka zawsze kłamstwo i wykręt. Postawa roszczeniowa, z którą dziś miałam do czynienia wywodzi się z wielkopolskiej Murowanej Złośliny i to nie pierwsza postawa roszczeniowa na mojej służbowej drodze z tej miejscowości.
I naprawdę czuję się (wykończona i) usprawiedliwiona stawiając poniższe haiku:)))
I przepraszam pana, panie od retoryki, ale będzie kwantyfikator ogólny,
bo naprawdę,
jeśli spotkacie kiedyś kogoś z Murowanej Złośliny
możecie być pewni, że to spec w podkładaniu świni.
Howgh!

niedziela, 7 listopada 2010

Gigi D'Agostino - La Passion

Dlaczego?
Bo podoba mi się ta teledyskowa sztafeta. Narracja przekazywana spojrzeniami. I lubię historie, które zataczają ładne koła.
Poza tym mam parę fajnych wspomnień związanych z tą piosnką. Poczujcie ten bit:))

wtorek, 2 listopada 2010

Równouprawnienie

Wychodzi kobieta z tramwaju.
Jest bardzo elegancka.
Buciki. Płaszczyk.
Wychodzi.
Stawia swą prawą wyjściową nogę na stopniu.
Potem spuszcza lewą, niemniej galową od pierwszej, na stopień drugi…
Wychodzi. Wychodzi. Wychodzi z tramwaju.
Matko! Zaraz dojdę do clou. Obiecuję. Chcę tylko się upewnić, że wiecie, iż PANI TA JEST BARDZO WYTWORNA, iż wieje, i zieje, i emanuje ELEGANCJĄ!!!
Przypominam. Buciki. Płaszczyk. Fryzura. Torebeczka. Makijaż.
Ok?
Ok.
WYSZŁA
i …
solidnie splunęła na uświęcony jej obecnością chodnik (sic!)

haiku na dziś zatem brzmi:

Nie jesteś wandalem?
Nie jesteś menelem?
Nic nie szkodzi.
Gdy chcesz splunąć - SPLUŃ
niech żyje równouprawnienie!
:)

niedziela, 31 października 2010

Grzegorz Markowski śpiewa każdej nocy

„Gdy patrzę w twoje oczy każdej nocy
Krzyczeć mi się chce
Bo patrząc w twoje oczy
Którejś nocy
Wiem że zabiorą cię”

Do wczoraj myślałam, że to manifest-song świadomego starszego mężczyzny. Byłam przekonana, że to wyznanie mężczyzny, który dopuszcza do siebie myśl o możliwości nadejścia niemocy. Naprawdę byłam pewna, że ten odważny mężczyzna szczerze i otwarcie śpiewa:

Którejś nocy
Wiem że ZAWIODĘ cię:)

środa, 27 października 2010

Rozmówki nieprzytomne

- ja chciałbym rozmawiać z panem XYZ, czy byłaby taka możliwość?
- niestety Pan XYZ nie żyje…
- acha…
- …W ZWIĄZKU Z CZYM już u nas nie pracuje.

Naprawdę to powiedziałam:) rany.
Bo kurna w naszej firmie pracują tylko żywi!
Weźcie kopnijcie mnie i poślijcie do bramki, może być na rzecz Lecha, przynajmniej jakiś pożytek ze mnie będzie…
:)

niedziela, 24 października 2010

Back It Up

Moja ostatnia fascynacja:)



królestwo dla twardziela, który nie machnie nawet palcem w bucie podczas tej piosenki:)))

piątek, 22 października 2010

Bezsen

Z głębokiego snu, choć było jeszcze przed północą, obudził mnie podejrzany szmer. Szuranie. Koszmarne szuranie dobiegające z sufitu.
Kuna. Oczywiście od razu ją postawiłam przed sądem. Tym razem przegięła. Nie biegała i nie tupotała, jak to ma w znanym mi niestety zwyczaju, nawet pazurkiem nie drapała. Po prostu ubrana w mundur obity dżetami i innymi metalowymi guzikami (widziałam to na własne uszy!!!) czołgała się po poszewce sufitu. Mozolnie, powoli i cholernie rytmicznie. Kulała się w tę i z powrotem, po to, by po tych harcach zacząć odgarniać szuflą śnieg… nie wiem skąd śnieg, nie wiem skąd szufla. Wiem, że odgarniała. Regularnie szu i do rymu szu.
Szurgotania do rana nie zatamowała Tracy Chapman, ani zgłośnione, jak na nocną porę radio pełne (b)z(d)et, ani nawet kołdra, którą prawie w całości wepchnęłam sobie do ucha.

Ledwo żyję.

czwartek, 21 października 2010

Dziewczyna przodem *

No i się stało.
Szłam sobie wczoraj na dworzec. Beztrosko. Słońce świeciło, liście opadały, jak gdyby nigdy nic, a ptaki śpiewały i nawet jednym marnym świergotem się nie zająknęły o tym, co za chwilę nastąpić miało (oby im wszystkie, nie tylko z dupy!, pióra powyrywało!!!!:)).
Z podziemnego przejścia wychynęłam na peron i podniosłam głowę. Tylko ja i on. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Nie wiem, co on miał w spojrzeniu, ale moje źrenice kipiały zniechęceniem i rozdrażnieniem. Stanęłam w rozkroku. Niebo i moje czoło zasnuły chmury. Gołębie z głośnym furkotem poderwały się do lotu. Wiatr przegonił po torach kilka suchych krzaków pustynnych i zatrzepotał groźnie połami naszych płaszczy. Zapadła cisza i klamka, bo WTEDY (sięgnęłam do kabury:)) moja pięta dokonała zwrotu, bezwstydnie okręciła się, pociągając za sobą całe ciało, które posłuszne, bez gestu sprzeciwu, nadany piętą ruch kontynuowało.
Uciekłam. TAK. Powiało tchórzostwem i teraz Pan nie ma wątpliwości.
Wprawdzie mógł sobie głupio pomyśleć, że w pracy zostawiłam włączone żelazko i pobiegłam wyciągnąć kabel z gniazda. Ale mam nadzieję, że wysnuł to, co winien, czyli, że nie chce mi się z nim gawędzić.
No way.
No i tyle.
Kije i badyle.
:)

piątek, 15 października 2010

Sanepid

- dzień dobry, moje nazwisko Inspekcja Sanitarna, wpadłam na kontrolę.
- Ach… dzień dobry Waszmość Pani, proszę spocząć między nami. My w zgodzie z prawem stoimy …
- tjaaaa. Pozwoli pani, że my TO zbadamy i ostatecznie ustalimy.
- tak czy inaczej, my się kontroli nie boimy, choć teraz trochę chojraka stroimy. Warunki higieniczne mamy na poziomie, badania epidemiologiczne cyklicznie prowadzone. Bardzo proszę oto zestawienia, nie ma w nich ani jednego uchybienia…
- och, to świetnie proszę pani, zatem zajmę się protokołami.
- .. ależ oczywiście, proszę pisać. Byle dobrze.
- hahahahah... Będzie zgodnie z prawdą, nie ma bata.
- hahahahah (tam-do kata!)

Pani siedzi, meldunki płodzi,
gdy nagle do biura koleżanka wchodzi
wchodzi i rzecze
- w sali obok leży chyba zdechła mysz… (sic!)
-?
- to co robimy?

Nie wiem. A kysz?!!!!!
:)

czwartek, 14 października 2010

Bą tą za siódmą górą i rzeką

W ostatnich dniach sporo ludzi mnie odwiedza.
Poniżej mała antologia powitań, którymi jestem raczona na służbie:

- Nareszcie panią znalazłem!...
- błądziłem w okolicy chyba dobre półtorej godziny zanim do pani trafiłem…
- można powiedzieć, że pani się ukrywa. Uf.. wreszcie!
- dostać się do pani to prawdziwy wyczyn…
- to cud, że panią odnalazłem…

Bo ja jestem wiatrem w polu
W stogu siana igłą
Trzeba znoju i mozołu
By się ze mną spiknąć :)))

Cuda się zdarzają.
Ale na „dzień dobry”, dalibóg!, nie mam co liczyć.

środa, 13 października 2010

Przestroga

Ten - kto wymyślił, by w Starym Browarze od Półwiejskiej zainstalować drzwi obrotowe -
trochę się pomylił.

Drzwi, co i rusz!, biorą zakładników między swoje skrzydła.
Jeśli cierpicie na klaustrofobię - do Browaru od tej zdradliwej strony raczej nie zachodźcie.

:)

wtorek, 12 października 2010

Scenka,

w której panienka rzewnie płacze,
gdyż została otwieraczem
- żeby chociaż korkociągiem! – głośno kwili -
jest z fantazją zakręcony i wnikliwy…

(źródłem jej łez morza
jest nagła promocja na noża)

- dzień dobry
- dzień dobry
- jest coś do mnie?
- tak, tutaj proszę – podaję mu przez biurko wypchaną kopertę (biała, format C5, bez zaszyfrowanego zamka) – właśnie dostarczono.
- O! ach, to TO. Tak wiem – ogląda, wącha, maca, bada, prawie językiem smakuje – dzwonili, że prześlą. Tak. Hm… Czy mogę prosić o ładne otwarcie? – i wręcza mi przesyłkę z powrotem.
- ?!

Szable w dłoń i na koń,
ciąć, szarpać i rżnąć
psubrata!!!!!
tam do kata!

piątek, 8 października 2010

Dziewczyna przodem *

Wpadam biegiem na przystanek tramwajowy, chowam się pod wiatę, wciskam głęboko i cała przyklejam do szyby. Czekam aż przysypie mnie idący tu z dworca tłum, aż otuli i otoczy murem grubym i mocnym. I gdy ściana rośnie w siłę, i gdy wydaje mi się, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane, i gdy już oddycham z ulgą, świętując swój spryt, kątem oka dostrzegam rysę; Początkowo udaję, że jej nie widzę, ale mała szczelina w mgnieniu oka, pod naporem znajomego „PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM”, staje się wielką dziurą, a potem mur zdradliwie się rozstępuje i pan mnie definitywnie wyłuskuje.
- DZIEŃ DOBRY DZIEWCZYNIE
- dzień dobry
- COŚ TRUDNO SIĘ DZIŚ DO DZIEWCZYNY DOSTAĆ

ech…ale jednak wciąż za łatwo:)

(straciłam rachubę w gwiazdkach!:)))

wtorek, 5 października 2010

Ślub, ślump, ślump, ślump…

- JAK JA DAWNO PANI NIE WIDZIAŁEM!!! – powitał mnie głośno portier z budynku, o który byłam zmuszona wyjątkowo zahaczyć.
- tak?
- OSTATNI RAZ CHYBA W CZERWCU!!! – krzyczy dalej.
- no widzi pan.
- NO WIDZĘ. A ŻE TAK ZAPYTAM. STAN PANI JESZCZE WOLNY, CZY JUŻ NIE WOLNY?
- ?
o-borze-tucholski-daj-mi-świeżego-powietrza-łyk-bo-padnę

To, że moja babcia liczy mi czas, że robią to rodzice, no i, o mój jeżuniu, ciocie moje – jestem w stanie przyjąć na swą wątłą klatę, ale troska portiera o mój stan to dla mnie za dużo. Jego tkliwa dbałość rzuciła mną o ziemię, a potem całym swym ciężarem (w tony lekko idącym:) zwaliła się na mnie, wbijając w posadzkę cementową.

wpis ten zawdzięczacie prostemu faktowi, że w owej, dzisiejszej porannej żałosnej, chwili nie miałam w kieszeni ciężkiego kamienia, w ręku sznurka, a po drodze żadnego głębokiego zbiornika wodnego.
:))))

niedziela, 3 października 2010

„i tak się trudno rozstać, i tak się trudno rozstać..”

czyli słowo z ambony:

„… i módlmy się za zmarłych księży pracujących w naszej parafii”

Oto jaką mamy parafię!!!
:)
nie wiem tylko,
czy ta wierna praca warta jest glorii i chwały
czy też, jako zwykła robota na czarno, ciężkiej kary?

środa, 29 września 2010

Schody ruchome

Poznajcie dziewczynę do wynajęcia
Dzień dobry. To ja.
Nie mam różowego boa, ani słodkiej mini, ale od tygodnia jestem panią na godziny i mam drobny debet wolnych chwili. Bywam to tu, to tam. Krążę między działami. Bo kto ma problemy kadrowe, Agnieszkę wyrywa na moment. Bo ja zrobię dobrze wszędzie, a mej robocie służbowej nic nie ubędzie. Ha! Dam radę. Razem damy. Głowę mam nie od parady. A do tego i dwie ręce (towar deficytowy wielce), więc powodzenie w firmie mam, zlecenia się sypią tu i tam, i chadzam w te i z powrotem, swą pracę rzucając na wieczne potem. Bo tak już jest, że są tu tacy, co mają elastyczny czas pracy, a inni zaś, o-ja-cię-chromolę!!!, stanowiska jak schody ruchome.

czwartek, 23 września 2010

Dziewczyna przodem*****

Przodem i z prądem:)
Bo prąd już jest. Szparę blogową, jam sama, nie chwaląc się, uczyniła :) paluszkiem wywierciłam i paznokietkiem wydłubałam:))
Z rzeczy godnych odnotowania - rozpoczął się u mnie w pracy ….- kocioł! Tak to też, ale głownie chodzi mi o - OKRES GRZEWCZY. Alleluja.
Ale nie można mieć wszystkiego. Na przystanku tramwajowym rano jest zimno. Więc stoję ci ja pod wiatą tęsknie wpatrzona w zasłany torami horyzont, oczekując środka transportu, gdy nagle…

- A CO DZIEWCZYNA TAK W DAL PATRZY? CO TAM WIDZI?
- ano nic właśnie…
- TRAMWAJ ZAMÓWIONY?
- tak
- A WAKACJE BYŁY UDANE?
- bardzo. Pogoda sprzyjała, więc nie narzekam.
- NO, A PRZECHODZĄC NA BARDZIEJ NIEDYSKRETNE TEMATY….TO RANDKA ROZBIERANA NA URLOPIE BYŁA?
- ?!
- HEHE… BO PONOĆ BEZ TEGO TRUDNO WAKACJE ZALICZYĆ DO UDANYCH.
- ?!
- NO… (rzecze dalej Pan, ważąc uważnie moją minę) ALE W SUMIE RANDKI TAKIE BYWAJĄ NIEBEZPIECZNE. LEPIEJ UWAŻAĆ.

Słabooooooooooo?
To ja może wsiądę do tramwaju.
Alleluja. Dzyń, dzyń, i do przodu:)

środa, 15 września 2010

Szpara

Jutro nie będę mieć prądu, jak informuje uprzejma enea: od ósmej do czternastej. W zamian dostanę dwie godziny na pracę (dwie godziny!!!, proszę nie robić smutnej miny!:), a sześć na czytanie książek (statut, zarządzenia i ustawy, OCZYWIŚCIE:), układanie pasjansa z segregatorów, odkurzanie biurka, porządkowanie szuflad, zapatrzenie się w okno, zaplanowanie zakupów, zrobienie spinaczy z drutu i zadumę nad życiem: co warto, co trzeba, a co w ogóle i wcale, że nie…

I to wszystko zapowiada się doprawdy pięknie,
gdyby nie jeden mały, tyci zgrzyt
No, umówmy się: STYROPIAN PO SZYBIE!!!, gdyż
cała akcja dziać się będzie w okolicznościach cokolwiek zbyt rześkich, by nie rzec mroźnych, bez towarzystwa gorącej, pysznej, dłonie parzącej i mą lichą postać (regularnie co godzinę) rozgrzewającej - herbaty…

to dla mnie wyzwanie potężne:
w mrozie suszę zdzierżyć mężnie:))

jakby co
jutro każdy termos może do mnie wejść
bez kolejki :)

poniedziałek, 13 września 2010

Szloch

Dziś po raz kolejny... no dobra… nie desperujmy. Bez dramatu, tak? Po co te łzy? To przecież zdarzyło się dopiero drugi raz. Jakiś licealista ustąpił mi miejsca w pociągu. PO RAZ DRUGI! O mamo! (jakby powiedział Johnny Bravo). A wokół mej osoby nie było ani jednej starszej ode mnie staruszki w pozycji stojącej, na którą mogłabym zwalić ciężar jego uprzejmości. Zatem (na odlew walnęłam wzrokiem tego ziejącego sympatią wyrostka) bąknęłam dziękuję i usiadłam, a na mą biedną głowę poczęły spadać pierwsze garście piachu.
Jestem zmasakrowana.
Don’t touch me!!!

piątek, 10 września 2010

ta blaga – wpisu wymaga

Czasy stania w kolejce dawno już minęły.
Ha! Zadaję temu kłam! Bo my w kolejce od dwóch tygodni stoimy:)). I, jak na razie, nie widać, by ktoś poczuwał się do winy. Pewnie dlatego, gdyż jeszcze wszyscy w banie się mieścimy. A zgniecieni i wymięci nie mamy na PKP siły i już nawet za jej plecami nie grymasimy.
:)
Dziś jednak w tym naszym pasażerskim dramacie trafił mi się mały rarytas. Mały, gdyż i bo smak tego specjału psuła mi jego temperatura. Poparzyłam (podniebienie, ha!;)) się, kosztując wolne, do czerwoności rozżarzone, siedzenie plastikowe:)
Za łut szczęścia poczytuję sobie fakt, iż na dworcu w Poznaniu nie rzucono się na mnie z tasakiem, celem wykrojenia gotowej do spożycia szynki. Tak. Cóż robić?!
Nieapetyczni ludzie – żyją na świecie dłużej:)

czwartek, 9 września 2010

Czasem polityka mnie dotyka

I to często zły dotyk jest:) i czuję się obmacana, sponiewierana i nieczysta. Ale czasem polityka otwiera mi oczy na pewne ważkie sprawy. Czasem - tak jak wczoraj. A co wczoraj?

Są paski, które kolorem niebieskim komunikują kobiecie, że jest w ciąży, ale są też takie telewizyjne, które skwapliwie doniosą jej, że oto właśnie została zawieszona w prawach członka PiS.
I wczoraj ja - beztroski motylek, który z polityki jest kompletną nogą (motylą, jako się rzekło:) i nie do końca odróżnia prawo od lewa - przysiadłam na poręczy fotela i zastygłam, słuchając wywiadu z ową niespodzianie wyklętą Panią. Wywiad był kompletnie o niczym, gdyż Pani nie miała pojęcia po co? na co? w jakim celu? to, co się stało, się stało, i czy to, co się ponoć stało, stało się na pewno. Twardo jednak siedziałam, obserwując, jak ta potępiona kobieta z gracją omija wnyki, z uśmiechem przeskakuje wilcze doły i toczy po blacie do Pani Moniki Olejnik odpowiedzi krągłe, gładkie i bez żadnej skazy.
Ale przejdźmy do meritum.
Po pół godzinie seansu ja już wiem. TAK. WIEM. Pewna jestem,
że Monika Olejnik swoje buty (wczoraj - krwista czerwień zamontowana na 20 centymetrach srebrzącego się pręta) zakłada tylko na czas rozmowy celem ekspozycji. Zaprawdę na takiej konstrukcji daleko zajść nie można, powiem więcej – powątpiewam w możliwość przyjęcia w niej postawy stojącej. Dlatego niniejszym pragnę zdemaskować Kropkę nad i.
To żaden program publicystyczny. To tylko takie małe, fetyszystyczne biennale.
Howgh!
;)

środa, 8 września 2010

Sting

zbliża się na Bułgarską. Jest już coraz bliżej. Leci, Proszę Państwa!, jest tuż, tuż. Już słychać jego (skrzydełek;) orkiestry tusz!!!
W ZWIĄZKU Z POWYŻSZYM PRZYPOMINAMY IŻ:
szczęśliwi posiadacze biletów (z ostatniej puli, rzuconej właśnie przed chwilą na pożarcie fanom) o równowartości 80 złotych, winni przybyć na koncert Stinga z jego zdjęciem, plakatem lub wyraźnym wizerunkiem w sercu, gdyż wejściówki w w/w cenie nie gwarantują widoku sceny. A jeśli nawet, jakimś fuksem, rąbek estrady będzie widoczny, to na owym skrawku dojrzeć będzie można (co najwyżej!!!) ogon fraka członka orkiestry symfonicznej Royal Philharmonic Concert Orchestra:)
Bo jak głosi staropolskie przysłowie:
kto refleksem ni groszem nie grzeszy
ten tylko ucho Stingiem nacieszy
:)

piątek, 3 września 2010

„Płonie stodoła, alarm trwa, jesteśmy na dnie

Dlaczego właśnie ja miałbym brać w dudy miech?”

PKP szachrajkę nudzi pasjans z rozkładu jazdy. Bywa, że potrzeba jej bodźca cięższego kalibru. PKP ziewa, przeciąga się i czuje, że jej stalowe ramiona podołałyby większemu zadaniu. A choćby żonglerce wagonami! Tak. O mój żelazny geniuszu! To wyśmienita myśl!
I oto nagle z rana zamiast zaprosić ludzi do zwyczajowych sześciu wagonów, PKP ściska ich i kopem w dupę ładuje do trzech. Obyci konduktorzy kaprysy swej pani przeczekują za służbowym przepierzeniem i nie wsadzają nosa w gniewny tłum. Jest jednak w zaprzęgu jeden taki odważny chłopiec na posyłki, który zbulwersowanym podróżnym się nie kłania i właśnie wchodzi do mojego przedziału i bardzo niskim (acz podniesionym;) głosem rzecze:
- DZIEŃ DOBRY PAŃSTWU. BILETY DO KONTROLI PROSZĘ
- a czy może nam pan powiedzieć dlaczego od tygodnia jeździ tylko jeden skład?
- SŁUCHAM?
- czy może nam pan powiedzieć dlaczego od tygodnia jeździ tylko jeden skład?!!
- DLACZEGO? BO DRUGA JEDNOSTKA PALI SIĘ W LESZNIE.
- jak to się pali? od tygodnia?
- PROSZĘ PANA, CO JA MAM PANU POWIEDZIEĆ? NA PEWNO, PROSZĘ MI WIERZYĆ, BYŁY DWA SKŁADY.
- no to my wiemy, że były. Tydzień temu.
- BILETY DO KONTROLI

nie mam biletu, się kurde mi spalił.

czwartek, 2 września 2010

Jaskółka

Czyli rzecz o tym, skąd wiem, że nastała jesień.
A bo prąd mroźnego powietrza wartko przez moje biuro przepływa. Od poniedziałku z sukcesem forsuje wszystkie otwory wentylacyjne i po szyje topi cały mój sprzęt, ale, pal licho sprzęt!, chodzi o mnie. Pławienie się w powietrzu wycenionym na 18 stopni nie daje żadnej rozkoszy. Praca to nie eden (paniusiu), wiem, ale trudno funkcjonować, gdy człowiek już od rana staje się szczęśliwym właścicielem lodowatych stóp, zimnego nosa i romantycznego wiatru. Tak. Wiatr. Błąka się tu i targa mą (o mą dieu!) fryzurą. I choć uczciwie przyznam, że użycie słowa fryzura jest nadużyciem;), to umówmy się, że miejsce wiatru jest po drugiej stronie (lustra), a nie w moich włosach. Jak będę chciała dostać w twarz świeżą porcją powiewu, to sama się po nią zgłoszę, wystawiając łakomą głowę z nory.
Wakacje mnie rozpieściły. Naprawdę zapomniałam, jak tu potrafi być zimno.

A bo, po drugie!, w pociągach zaczęli grzać. Oj i to ostro!

Zatem wiadomo. Jesień.
I znów oczywiście
często będzie mgliście
będą spadać liście
i winogron kiście:)

PS. o zimie też zamelduję w stosownym momencie. Będę mieć informacje z pierwszej ręki, gdyż i bo, jak nastanie zima:
w biurze grzejniki będą parzyć
zaś o ogrzewaniu w pociągach
będzie można słodko marzyć:)

środa, 1 września 2010

„łatwiej tak i całkiem słusznie, może czasem coś wybuchnie”

W dziale nieopodal spiętrzenie pracy następuje we wrześniu i październiku. Jesienią papierowe drapacze rosną tam, chyżo prześcigając grzyby po deszczu, a pracownikom rąk, ni koszyków nie starcza.
I teraz spójrzmy w kalendarz.
Mamy początek września.
Oto już niejedna sprawa piętrzyć się ponad normę zaczyna. Siła robocza drży i, pod batem naglących terminów i nerwowego kierownictwa, nadgryza (paznokcie i, co i rusz!) kopy nie-cierpiących-zwłoki spraw. Efekt jest taki, że kąty (i nie tylko) rzeczonego działu wyściełają kulawe, garbate, nie do końca strawione dokumenty, które - o ile ktoś się o nie przypadkiem nie potknie - często w ferworze walki popadają w zapomnienie. I oto teraz na tę kupę napoczętych, podgniłych i zapajęczonych formalności, wskakują liczne nowe, świeżutkie i pachnące nadzieją (o jakże płonną!!!) rychłego rozwiązania. A na to wszystko, bo to przecież jeszcze nie wszystko;), na ten stos śmierdzący i dech zapierający (choć nowością szczelnie zakamuflowany), na ten czubaty ciągle nie odhaczony śmietnik papierów i na leżących obok w sztok zalanych pracowników – Przewielebne Zwierzchnictwo Działu (zaprawdę imię jego złotymi głoskami kute będzie!!!)z niezwykłą gracją i uśmiechem kładzie remont. Taki remoncik. Ot. Zburzenie ściany i malowanie.

Azali torcik wielowarstwowy bez wisienki na szczycie byłby nieważny, prawda?
:)

wtorek, 31 sierpnia 2010

na koniec wakacji kilka wariacji:)

Rozmowa z koleżanką:
- spotkałam w końcu mężczyznę, którego nie interesuje moje ciało, tylko moja głowa
- o! a kto to?
- mój fryzjer.
*
Rozmowa z Czerwonym Kapturkiem:
- spotkałam w końcu mężczyznę, którego nie interesuje moje ciało, tylko moja głowa
- i …?
- obciął mi włosy.
- żeby ją lepiej widzieć?
*
Rozmowa koleżanką konkretną:
- spotkałam w końcu mężczyznę, którego nie interesuje moje ciało, tylko moja głowa
- W końcu? A gdzie to?
*
Rozmowa z koleżanką cyniczną:
- spotkałam w końcu mężczyznę, którego nie interesuje moje ciało…
- tylko pieniądze?
*
Rozmowa z koleżanką, która wie:
- spotkałam w końcu mężczyznę, którego nie interesuje moje ciało…
- Znam to. Piłka nożna, czy żużel?
*
Rozmowa z koleżanką wyrobioną:
- spotkałam w końcu mężczyznę, którego nie interesuje moje ciało…
- nie martw się! Życie dalej się toczy, wierz mi, że niejeden ci się jeszcze napatoczy.
:)

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Słowo na poniedziałek

Dziś rano przed moimi oczami stanął napis – CABLOFIL – wydziergany na plecach kurtki pewnego pana - kapusia pasjonata, jak mniemam, albo li też
- sadomasochisty, ewentualnie
- pracownika firmy cablofil

:)

piątek, 27 sierpnia 2010

reach for the stars

Zawsze chciałam, by coś takiego mi się przytrafiło, że oto raptem na zakupach muzyka mocno obejmuje mnie w pasie i bierze do tańca. Mało tego. Rytmem wyrywa też tego gościa łysego - w browarze szperającego i, bez pytania i w wesołych tonach, łapie kibić pani nurkującej w makaronach, a i ochroniarz zostaje porwany w żwawe i jakże energiczne tany… Wszyscy w jednej chwili, zaskakująco zgodnie!, czujemy ten sam zew i dryg; nuty z marketowych głośników kręcą nami (jak kolorowymi bąkami:) i zaczynamy hasać lub, jakby to zapewne powiedziała pani prof. Wycichowska, wyrażać siebie w tańcu. I nikt się nie opiera. Wyrażamy się wszyscy:))) Żadnego wstydu, krygu, czy się migania. Pląs króluje w każdym korytarzu. Hołubce rządzą przy kasach, przytupy w mięsnym, a podskoki w monopolowym…

Spontaniczna taneczno-muzyczna solidarność, taki krótki amatorski musical wyrwany z gardła szarej rzeczywistości - nie zdarza się, CHOĆ muzyka dudni we wszystkich marketach lub PONIEWAŻ muzyka dudni we wszystkich marketach, zalewając nas donośnie i kisząc hucznie, tak że wychodzimy stamtąd z(a)mar(y)nowani, a nie radośnie rozhasani. 

A może to po prostu, ciągle i jeszcze, nie TA muzyka? 

Po obejrzeniu tego teledysku zastanawiam się, czy byłby możliwy taki flash mob, by np.: na dworcu głównym w Poznaniu pojawił się jakiś zbiorowy obertas, czy mazurek, czy też cokolwiek innego tradycyjnego, równie miłego i ożywczego, jak salsa, która zdarzyła się korytarzom barcelońskiego metra? Zali byśmy podołali?

? :)

Pasażerowie, prośmy się

do tańca:)

czwartek, 26 sierpnia 2010

Pierwszy dzień w pracy po urlopie

A po długim urlopie praca kopie

Jak prąd przechodzi przez całe ciało

Lub po prostu butem się zamierza

I w dupę Twą bez pardonu uderza 

 

Ale ja nie dam jej tej satysfakcji:) apage, satana!

Obiecałam sobie, że to będzie dobry dzień.

Żadnego pośpiechu i chaosu. Tylko łagodne ruchy, serdeczny uśmiech i spokój.

 

I w tym roku nie zatrzasnę się w toalecie. O nie.

Rzekłam!

wtorek, 24 sierpnia 2010

Skręt

Zachwycają mnie książkowi tudzież filmowi palacze. Wzdycham, gdy dewocyjnie zaciągają się do płuc dna; pociąga mnie ta lubość, ta, wyraźnie ciążąca na ich powiekach, rozkosz, ta zróżnicowana choreografia dłoni, ten układ ust i te delikatnie wciągnięte brzuchy policzków; fascynuje niewiarygodny spokój opadający na nich wraz z pierwszym zachłannym się sztachnięciem. 

Oglądając i czytając takie obrazy mam ochotę sięgnąć po papierosa. Tracę dla niego głowę, bo oto ogarnia mnie przeczucie, że przed mym wstrzemięźliwym nosem umyka nie tylko nieznana błogość, ale i jakieś niewiarygodne myśli, genialne rozwiązania i kapitalne pomysły, które palacz bez wysiłku wciąga sobie (w siebie:) wraz nikotynowym dymem. Ezoteryczny to dym. Pociąga mnie i kusi, acz pociąg ten ma stację końcową w ostatnim kadrze filmu i ostatniej stronie książki. Dym z peta, póki tkwi zamknięty na papierze i ekranie, przyprawia mnie o prawdziwe szaleństwo, które jednak łatwo gubię na przystankach i dworcach. Trawiące mnie pożądanie lekko opuszcza mnie na ulicy i szybko topi się we mgle puszczonej spod gęstego wąsa, zza pożółconych zębów, dłoni i paznokci napotkanych przydrożnych palaczy. Libido me w podróży leci na łeb i szyję i po przybyciu do pracy, lub po gładkim lądowaniu w domu - papieros jest dla mnie już tylko chorobotwórczą, postarzającą, koszmarnie śmierdzącą… mieszanką tytoniową, do której czuję jedynie wstręt. 

Dlatego martwi mnie nowelizacja ustawy antynikotynowej, która ma wejść w życie 15 listopada, gdyż i albowiem brak w miejscach publicznych palaczy, tak skutecznie zohydzających ten nałóg, wróży mi nieprzepartą i bez mety chuć, a dalej upadek wprost w ramiona tego - tchnącego nikotyną, a nade wszystko zaś tajemnicą - uzależnienia. 

Wówczas w sprawie o moje-się-stoczenie na ławie oskarżonych zasiąść winni, m.in.: 



 

czwartek, 19 sierpnia 2010

Przywitanie

po tak długich miesiącach, po tak strasznej rozłące, jakie oczy masz modre, jakże usta gorące”

Czasem trzeba tupnąć. Trzeba udowodnić sobie i światu. Sobie. Światu. Sobie:) Że jest się wolnym człowiekiem. Niezależnym. Niezawisłym. Człowiekiem, który przenigdy wnętrza obcych pantofli nie wącha, nie łamie się i pokusie nie ulega. Czasem dowodem w powyższej sprawie jest szeroko uśmiechnięta głowa złożona ufnie na pieńku pod śmigłe ostrza. To – nic. to tak naprawdę nic. choć, nie oszukujmy się. to tak naprawdę - sprawa życia i śmierci. 

Długie włosy. Długie. Nie te leniwe, spoczywające słabo na karku lub ledwie, ledwie na ramionach. DŁUGIE – ambitnie w pół plecy człowieka przecinające. W pół plecy człowieka poddańczo schylające. Włosy, które - choć związane, skute w warkocz, ujarzmione w ogonie – biorą człowieka we władanie; nie wiedzieć kiedy czynią z niego wiernego wasala, zasłaniając mu sobą cały świat. Ten moment usidlenia to doprawdy kwestia milimetrów. Trzeba być czujnym, zwłaszcza, jeśli włosy pokonują już dystans drugiej części grzbietu i spływać zaczynają na niżej położone tereny. Wiedz, że wówczas niebezpieczeństwo jest blisko, a chwila zniewolenia dyskretna i tuż, tuż. Ot po prostu, nagle każdy włos pocznie Ci się zdawać szyją, salon fryzjerski szafotem a nożyce siekierą. Centymetr włosa urośnie bez mała do kilometra, z którego utratą, dalibóg!, nie można się pogodzić. Niewinne podcięcie końcówek czarno wróżyć będzie ból, ba!, krwawą egzekucję i niechybną śmierć. A jeśli wtedy, nawet wtedy i pomimo wszystko, poczujesz zew zmiany wizerunku, uważaj desperacie!, bo czeka Cię ciężka walka nie tylko z zatrutymi myślami, ale i z osobami trzecimi - długich włosów poplecznikami – z całym sztabem znajomych i przyjaciół, brygadą wyposażoną w natrętne wersy o pięknie i krasie długich włosów i o żalu, jaki Cię niechybnie ogarnie po wyswobodzeniu się spod tego, jakże przecież słodkiego i kobiecego, jarzma.   

Nie składaj jednak broni!

Im dłuższe włosy, tym więzy silniejsze. Im bardziej z nimi czujesz się bezpiecznie i pewnie, tym trudniej o rozstanie. Ale rozstanie jest konieczne, bo nie można wieszać swego życia na włosku. Choćby nie wiem, jak bardzo był długi, mocny i błyszczący - trzeba stanowczo tupnąć i przeciąć to chomąto z keratyny;)…

…i po powrocie z wakacji mieć oczy bardziej modre i usta bardziej gorące i włosy o 15 centymetrów krótsze…

Czekam na sowitą nagrodę za mą odważnie ściętą głowę

:)

czwartek, 5 sierpnia 2010

urlop czas zacząć

koniec szczodrości. Już możecie schować łapczywe ręce. Precz! Gest zdecydowanie zawężam:))) i teraz wydaję czas ostrożnie i na palcach i przez palce (ściśnięte skąpstwem:) Większa część bogactwa mego wyciecze w górach, w które za chwilę wybywam. Tam wytarzam się na łonie natury; obtoczę spokojem, piachem, listowiem, beztroską, darnią i pogodą ducha…

choć Wam w głowie się nie mieści, o ludzie małej wiary!,

bym się w warunkach spartańskich szlajała pod krzakami:)))

Będzie się działo!

A jak wrócę, dam ciała giętkości dowód

i lekko swym czołem dotknę palców u nóg;)))

HOWGH!

 

Do miłego!

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

O tym, jak o mały włos

Zadanie było proste. Wydrukować adres na kopercie.

- Och, panienko, bardzo proszę, do jednego z dyrektorów PGNiS.

- Dobrze, panie szefie, koperta, i to tylko jedna, nie ma sprawy, koperty drukuję, nie wyszłam jeszcze z wprawy, mogę jednym palcem, mogę nawet nogą, będzie śliczna koperta, daję moje słowo.

I zasiadła panienka do pracy, adres napisała, kopertę wysmyczyła, rutynowo - raz jeszcze adres obaczyła, i się zmiarkowała, zdębiała, roześmiała, ze śmiechu trochę sobie popłakała. Potem przekleństwo w ustach zmełła, autokorektę w dupę kopnęła, adres szybko poprawiła, drukarkę raz jeszcze wydoiła, błędną kopertę raz dwa spaliła, kosz jej prochami uświęciła i w ciszy się zastanowiła: 

co - by – było – gdyby TEN PAN,

ten jakiś tam PA-RA-RAM-PAM-PAM,

dostał zaadresowany list

na, CYTUJĘ: „Dyrektor Penis”?

sic!

:)

PS.: Ale i tak źle było, i tak gazem do poprawki koperta iść musiała

- bo panienko kochana, (się potem okazało, że) to PGNiG być miało.

sobota, 31 lipca 2010

Z piekła rodem

Onegdaj idę sobie ja - niewinna lilija, nie wadząc nikomu, korytarzem gwarnego centrum handlowego, gdy nagle zza rogu wyskakuje na mnie agresywny biustonosz. Oślepia mackami miseczek, krępuje ramiączkami i na siłę wciąga do sklepu, w którym podczas wyswobadzania się z pęt nachalnej bielizny - na bezecnym macaniu koronek napastnika - przyłapuje mnie ekspedientka. Tak miła, uśmiechnięta i serdeczna, że naprawdę chcę się z nią od razu zaprzyjaźnić. Taktownie służy radą i pomocą, kieruje do przymierzalni, zza zasłonki dopytuje się czy wszystko dobrze. Ależ, czy dobrze? Po prostu świetnie i idealnie. Gdy wychodzę z kabiny, w drodze do kasy, spotykam trzy inne ekspedientki. Każda z nich troskliwie zapytuje czy wszystko dobrze, czy pasuje, i jak tam tak w ogóle. A ja odpowiadam cierpliwie i z uśmiechem, że fajnie, dzięki, i że biorę od ręki. W ujmującej atmosferze nie dostrzegam ani grama sztucznego barwnika, żadnego wysiłku, czy musu i urzeczona tym faktem docieram do lady, przy której oczekuję szybkiej i równie słodkiej finalizacji transakcji. Niestety - choć mam wystarczające środki na koncie, a w razie problemów z terminalem, jestem gotowa rozporządzić gotówką - pani upiornie ociąga się z obciążeniem mojego rachunku. Zza różu przemiłych ust pada niewinne pytanie. Kapu. Kap. Może do tego biustonosza dobierzemy podkoszulkę w tym samym kolorze? Podkoszulkę? A nie, dziękuje. Ach, to może majtki? tu mamy cudowne zielone majtki, proszę zobaczyć. I przed moimi oczami przepływa ławica morskich i turkusowych fig. Nie odznaczają się pod ubraniem. Nie dziękuję. Ach, czyli nie ten fason, zgaduje cierpliwie pani, tutaj mamy takie bardziej zabudowane, a tu bardziej skąpe, bezszwowe i lekko oddychające. Nie, TEŻ dziękuję, czy ja mogę już?, bo trochę, w przeciwieństwie do majtek, ledwo dyszę już…  NIE TAK SZYBKO KOCHANIUTKA, nie tak szybko, hahaha, myślałaś, że się wykpisz jednym marnym biustonoszem z przeceny?, hahahah, naiwna dziewuszko, sardoniczny śmiech wypełnia salę, oczy ekspedientki błyskają czerwonym złowrogim blaskiem, a z ust dobywa się (żar piekielny i dym duszący) kolejne pytanie, a może koszulkę nocną? tutaj mamy urodziwą tiulową, na otulenie pani ciała gotową… NIE, NAPRAWDĘ DZIĘKUJĘ, mówiąc to z naciskiem i pewnie, PRECZ SIŁO NIECZYSTA!, tupię i powoli odzyskuję nadzieję na ocalenie mej biednej duszy, czuję już świeże powietrze na twarzy, czuję, że szczęśliwie wypływam na brzeg, i że za chwilę, już za moment wezmę głęboki, ożywczy oddech.cholera.ale.NIE.NIE.PO TRZYKROĆ NIE, choć wypływam, owszem, ale na kolejne szatańskie mielizny, bo: to może dobierzemy coś z męskiej bielizny?

:)

piątek, 30 lipca 2010

Dziewczyna przodem ****

- goniłem dziewczynę, aż się zasapałem… uf. dzień dobry. - Tym razem Pan przyłapuje mnie przytuloną mocno i mocniej do przegubu tramwaju. Ciekawe, że niewidzialność, którą udaje mi się osiągnąć (czasem nawet wobec kanarów!) na niego w ogóle nie działa. I gdy tylko pojawia się na horyzoncie, ja wytrącam się z otoczenia prosto w jego oczy. Pan odczynnik. Zawsze. Gdziekolwiek. Niezależnie od uzyskanego przez mnie stopnia wtopienia się w tłum. 

- dzień dobry

- pada dziś.

- tak

- już miesiąc wakacji za nami. Ranki już ciemne.

- tak.

- Już dziś musiałem zapalać światła.

- mhm…

- tak to jest. O mój przystanek się zbliża, więc tak: życzę dziewczynie miłego dnia pracy, a dalej spełnienia marzeń i by dziewczyna z powrotem na pociąg zdążyła.

- dziękuję.

Fantastyczna zwięzłość mych wypowiedzi, lapidarność ocierająca się o złoto milczenia (przyznajcie, proszę:), nadal nie jest dość wymowna. Pan się uparł albo po prostu lubi oszczędne w słowach dziewczyny. Ale i ja potrafię się zaprzeć. O-cho-ho! Uciekłam mu z dworca. Umknęłam z pociągu. To i z tramwaju zbiegnę! Nie takich odwrotów w życiu się dokonywało. Rzekłam. 

czwartek, 29 lipca 2010

Dziewczyna przodem ***

- dzień dobry. A co dziewczyna dziś taka smutna?

- o (cholera!) dzień dobry. Trochę niewyspana jestem. - Złapana w pułapkę przystanku wyjmuję z ucha muzykę, co Pan natychmiast wykorzystuje, moszcząc się wygodnie w zwolnionej przestrzeni.

- jak to? Taki piękny poranek, ciepły i słoneczny, a dziewczyna niewyspana i smutna?

- tak bywa.

- czyżby ktoś w nocy dziewczynie przeszkadzał?

- (?!) – Pytanie ma wyraźne, po uszach bijące, zabarwienie. Kawalarz z Pana , proszę Pana.

- …wtedy wszystko byłoby jasne.

- acha…

- tramwaj zamówiony?

- tak. O (gloria i chwała!) właśnie podjeżdża. -  Jak to człowiekowi czasem szczęście sprzyja!

- hm… to nie mój. Szkoda… Ale w sumie, co tam! PODJADĘ  Z DZIEWCZYNĄ!

Jak to czasem człowiekowi szczęście od ust odejmują!

- dziewczyna pierwsza, bo jedzie dalej. - Pan z galanterią przepuszcza mnie w otwierających się drzwiach.

A dziewczyna, jak to dziewczyna,

wstępując na drogę męki,

mówi cicho,

że serdeczne dzięki.

:)

Notka fizjologiczna, chyba

W nie klimatyzowanej pracy posłusznie spełniam toasty wodą, nieustająco i szklankami, na pohybel skwarowi i ku pokrzepieniu, strudzonego brakiem przepływu powietrza, serca. A po suto zakrapianej robocie, po ośmiogodzinnej libacji, maszeruję dzielnie Dworcową do domu.

Zdążam na pociąg krokiem, którego zwykłą pewność i naturalną (a właśnie, że tak!) dziarskość tamuje po brzegi wypełniony pęcherz moczowy. Idąc delikatnym krokiem tancerki, ostrożnie przebierając nogami, by nie uronić ani kropli (bo nie wszystko złoto, co.), sunąc menuetem, żeby honorowo i godnie, przesuwam nerwowo na mp-trójce wszystkie, co bardziej temperamentne kawałki, bojkotuję je bezlitośnie, żeby przypadkiem automatycznie nie wpaść w szybszy krok z, dalibóg o nie!, pląsem i przytupem. I kiedy już "wicked games" zdają mi się być zbyt dynamiczne, szczęśliwie docieram do oazy publicznej toalety na peronie 4a. Tam walę pięścią w blat i natychmiast nabywam rozkosz siódmego nieba za jedyne dwa złote. Nie zraża mnie gburliwa pani w fartuchu, ani obskurna, rozryta (remont, proszę pani) kabina. Wchodzę. A gdy, uczuciem niezmierzonej ulgi, świętuję to drobne zwycięstwo nad ciałem, dochodzi mnie skoczna muzyczka. O! no proszę, przez chwilę dumam sobie, publiczna paździerzowa toaleta, a dysponuje akompaniamentem i to jeszcze pod klienta, nazwijmy to, gust. Shaggy. Tak. Słucham go, zwłaszcza jak maszeruję. Bo kocim ponętnym krokiem chadza kobieta, w której głowie brzmi "hey sexy lady". Zatem cicho! Shaggy... Shaggy w damskiej toalecie na dworcu w Poznaniu. Upita nabytym za bezcen błogostanem, przechodzę nad tym fenomenem do porządku dziennego i, gdy wychodzę ukontentowana z kabiny, wtóruję ukrytym zmyślnie głośniczkom i naprawdę, i na serio!, zastanawiam się nad tajemniczym miejscem ich instalacji. Myję ręce i do rytmu opuszczam toaletę.

A na peronie automatycznie sięgam do kieszeni spodni, skąd

moje słuchawki witają mnie,

z pełnej piersi gromkim rykiem,

"hey sexy lady".

No hej! I wszystko wiem.

Jestem nierozgarnięta.

Będę głucha.


"Your body's bangin, out of controoooooool!!!

Only you can make me, screaming back for moooooore!!!"

Pfffffffff;)

środa, 28 lipca 2010

At first sight

czyli wpis damsko – męski aka fryzjerski:)

Drzwi tramwaju otwierają się i oto wchodzi. MIŁOŚĆ ŻYCIA MEGO.

Od pierwszego stopnia idzie do mnie, pewny siebie, nie zważając na kobietę, z którą wsiadł, i która szarpie go teraz nerwowo i woła, żeby przy niej został. Zdeterminowany raptownym uczuciem zostawia ją przy kasowniku i, nie oglądając się ani razu, hardo podchodzi do mnie. Fala pasażerów, rozstępując się z szumem zdziwienia, patrzy zaciekawiona, gdy on, w me oczy wtopiony, wieńczy swą drogę teatralnym upadkiem u mych stóp. Stamtąd dalej niemo spogląda na mnie z tkliwością i, nie spuszczając wzroku, zuchwale zaczyna lizać moje nagie kolano. Zahipnotyzowana pozwalam na to i nie ruszam się, choć trochę zaczynam się go bać. Zachwycona bezpośredniością, ale i też nią nieco zażenowana, stoję, nie wiedząc, co zrobić z tak nagle i hojnie podarowanym mi szorstkim, acz czułym dotykiem. Niedługo się waham. Nie zdążę nawet podjąć decyzji, czy mam się odwzajemnić, czy raczej odsunąć. I nie zdołam rozsądzić, czy nagłym demonstracyjnym odebraniem nogi nie urażę jego uczuć. Trudny wybór zaprząta mi głowę tylko przez chwilę. Zbędne dylematy zdmuchuje ona, stając nagle między nami, z odbitymi biletami i pretensjami, że tak nie można. Maks, chodź! - mówi stanowczo i, szarpiąc mocno smycz, odkleja ode mnie język i smutny ciemny wzrok rasowego spaniela, a ja nie zrobię nic, nie zawalczę o niego i, wzięta z zaskoczenia, nie stanę na drodze do szczęścia tej pani, majtającej mi groźnie przed oczami wychuchanymi zmiotkami pod pachami.

po przyjeździe do domu, 

na brzegu krótkich spodenek,

znajduję zasępiony, miedziany włos

:)

Ech…

wtorek, 27 lipca 2010

komu, komu, bo idę ...

Przed urlopem w pracy trwonię czas. Bez opanowania. Przepuszczam go w necie, topię w kolejnych kubkach wody, rozwieszam rozmarzonym wzrokiem na lipie za oknem oraz rozdaję sowicie znajomym przez maile i służbowe telefony.

Ostatni tydzień pracy przed urlopem to skarbiec po sufit pełen sztabek rozwlekłych południ i przydługich poranków. Jestem obrzydliwą milionerką bez hamulców. Śpię na czasie, a w kieszeniach (płaszcza z szynszyli;) brzęczą mi i ciążą minuty. O ma rozrzutności! Tik. Wypatrosz mi je. Tak. O ubodzy w czas, tylu przecie Was, pójdźcie za mną. Dam Wam ile chcecie. Powiedzcie tylko. Jestem szczodra i bez granic. Nie zamierzam ścibolić. Równanie jest proste:   

Im szybciej rozdam – tym szybciej pójdę

tam, gdzie tykają świerszcze 

i rytm wybija spokojne serce.    

Rozgrabcie mnie (niczym na wiosnę) bez ogródek:)