poniedziałek, 28 października 2013

O komarach, zmianie czasu i świętach


Ciepło, niczym respirator, ciągle trzyma komary przy życiu,
dlatego ta, piękna skądinąd, aura nie do końca przypada mi do gustu.
Z komarami i ze mną jest tak, że nigdy nie jestem wyczerpana na tyle, by przy nich zasnąć, a one nigdy nie wymęczą się na tyle, by na ścianie choć przez chwilę spocząć. 
oto zbliża się listopad, a my nadal noce całe w łóżku się miotamy.
i taka zmasakrowana dziś jechałam świtem do pracy, a najjaśniejsze jasności przebijały me zamknięte powieki, budząc w głowie nerwowe przypuszczenie, że jestem skandalicznie spóźniona. 
Moje ostatnie spotkanie ze słońcem o brzasku … to było chyba w wakacje?
Z kolei z pracy wracałam z wrażeniem przepracowania paru solidnych nadgodzin, które wydłużyły mój pobyt w biurze do późnego wieczoru.

Obrót wskazówką zegara w kierunku zimy, jest mocno przygnębiający.
Ale już niedługo,
już w przyszłym tygodniu,
lampki bożonarodzeniowe
rozjaśnią nam wszelkie ciemności,
a last christmas w uszach zagości :))))


czwartek, 24 października 2013

ocalona z urojenia



Młoda kobieta w niewidocznej jeszcze gołym okiem ciąży miota się, czy powiedzieć swemu jednonocnemu kochankowi, że niedługo będzie ojcem. Przy okazji owa przyszła matka (ponieważ dziwnym zbiegiem okoliczności ojciec dziecka jest lekarzem, a ona sama studiuje medycynę) robi staż na ginekologii u siostry ojca swego dziecka. Co w rodzinie to nie zginie. Ciocia, mistrz w swej specjalizacji, od razu zgaduje, że jej nowa stażystka jest w ciąży. I niewykluczone, że na pierwszy rzut oka ustala też ojcostwo, gdyż i bo od razu chętnie mianuje się lekarzem prowadzącym ciążę ową. 

nie wiem, czy nadążacie?

Do tego towarzystwa spada, prosto z drabiny, kobieta z ciążą urojoną (w tej roli Pani Aldona Orman, której zjawiskowa twarz (jakby od środka wypchana pyszną kremówką) od pierwszej chwili pojawienia się na ekranie przykuwa wzrok widza i wzmaga apetyt (ba!) na ciąg dalszy:))))
Pacjentka jest traktowana bardzo delikatnie. Nie mówi jej się od razu, że ma urojenia, tylko toczy się z nią spokojne, przyjemne rozmowy podczas spacerów po, otaczającym szpital, parku. Lekarka, a za nią i ciężarna stażystka, chuchają i dmuchają na pacjentkę, po to by w końcu powiedzieć jej całą prawdę, czyli że
- nie jest pani w ciąży, nigdy w niej nie była; w bonusie do diagnozy proponujemy wizytę u psychiatry w gabinecie obok.

KOBIETA JEST W SZOKU… to znaczy, ku ścisłości: szoku i wewnętrznej emocjonalnej burzy się tylko domyślamy, bo jednak słodkie krągłości oblicza aktorki ani drgną nawet w owym newralgicznym kadrze. Wprawdzie oczy jej robią co mogą, jednakowoż koniec końców rozpoznanie fantazji o brzemienności twarz pacjentki znosi ze stoickim spokojem. 

I teraz jeszcze tylko przyjacielski, pełen wdzięczności uścisk obu Pań: Lekarki – Cioci i Pani Ocalonej z Urojenia i naprawdę trudno się dziwić stażystce, że nagle teraz ona doznaje szoku i na wariackiej fali postanawia jednak zdradzić swemu kochankowi kod poczto… to jest kod DNA mieszkańca swego brzucha.

Niestety
Słowa, które przygotowała sobie idąc do niego szpitalnym korytarzem, więzną jej w gardle,
gdy on - ojciec nienarodzonego dziecka, który wciąż nie wie, że jest już ojcem tegoż, 
obwieszcza, iż zamierza wyjechać do Afryki
pomagać dzieciom, z których poczęciem nic wspólnego nie miał. Oczywiście tylko przypuszczalnie!, gdyż i bo, biorąc pod uwagę to, co się ostatnio dzieje w tym serialu niewykluczone, że, jak wyjedzie, na Czarnym Lądzie znajdzie swą zagubioną, poczętą niegdyś (czyżby podczas stażu?) latorośl.

To byłaby piękna klamra.
klamra
zapięcie
koniec
a to wszystko moi drodzy w naszej rodzimej produkcji „na dobre i na złe”
FASCYNUJĄCE!
Doprawdy nie wiem, co was powstrzymuje przed włączeniem telewizora w środowy wieczór? Gapy!
:)

poniedziałek, 21 października 2013

Mus Musculus, czyli wpis z długim ogonem


Zwyrodnialca z Renault przesłonił mi ostatnio inny osobnik. Mniejszy, bez porównania!, jednakowoż fakt, że bezczelnie wkradł się on do domu, i po kryjomu w nim przez chwilę mieszkał, powoduje, że ten niepozorny opryszek prezentuje się okazalej i groźniej. Jego zwinność i wszystkożerność sprawia, że boję się już nie tylko poranka na ciemnej ulicy.   

Mury domu niby grube, a jednak dopuściły do osmozy, do wyrównania stężeń grozy :)

Osobnik rozpoczął nieśmiało. Wpierw niewinnie zasiedział się w ogrodzie. Jesień szybko obrzydziła mu piknikowanie, więc przeniósł się do skrytki przygarażowej, w której z kolei został znaleziony i z niej dalej przepędzony. I gdy już spokojnie odetchnęliśmy, pewni, że poszedł precz; kiedy już nawet byliśmy mu życzliwi, momentami aż do wyrzutów sumienia; gdy snuliśmy wizje tego biedaka, jak wiedzie w zimnie smutny los uchodźcy... NAGLE. Cios łopatą między oczy! Okazało się, że ta wstrętna leniwa małpa daleko za azylem nie wywędrowała.  

Po paru dniach od ucieczki z naszego podwórka pomyliła nieuwagę robotników (dokonujących w naszym domu pewnych renowacji przy drzwiach otwartych) z naszą gościnnością. Zatrudnieni przy remoncie panowie, niech ich kule biją!, albo brzydzili się dotykiem klamki, albo lękali zamkniętych pomieszczeń (diagnozuję zaprawdę ciężki przypadek mani i klaustrofobii), bo oścież, przy której pracowali, była tak wielka, że nie tylko mysz by się przecisnęła, ale może i nawet krowa cała. 

Bo czy ja wspomniałam, że chodzi o mysz? O mysz właśnie. Żywą mysz.

Myszy w moim życiu było sporo. Nie powiem. Myszka Miki, myszy z Brygady RR, Pixie i Dixie, Jerry od Toma i bezimienne myszy kota Filemona, a i gumka myszka i mysz komputerowa …z tymi ostatnimi utrzymuję bliski kontakt po dziś dzień i bardzo go sobie chwalę, ale. Ale żywa mysz. Taka w skali 1:1. Tego jeszcze w mym życiu nie było. I, dalibóg!, byłabym rada, gdyby ta znajomość została mi oszczędzona.

Niestety. Opatrzność mało, że mi nie poskąpiła tego spotkania, to i o wszystkie jego szczegóły zadbała. Worek, na który wpadła mysz, był nie tylko bez kota, ale i foliowy. I tak ją usłyszałam. Zaraz potem, wybiegając z szelestu z szybkością światła, przemknęła przed moimi oczami, wywołując dreszcze i obrzydzenie; coś jakby wcale nie przebiegła po podłodze, a po moich plecach; Czy wiecie co się wtedy dzieje? Człowiek wpada w konwulsje, jakby chciał z siebie gryzonia strącić, a potem… potem to się boi wejść do pokoju, otworzyć szufladę, założyć buta. Potem to mysz czai się już wszędzie, rośnie i pleni się na potęgę; i w każdym zakamarku widać gniazda pełne kwilących, dopiero co powitych, nagich młodych… a zewsząd dochodzi szemranie, drapanie, szuranie…, które ucho interpretuje jednoznacznie, raczej.  I wciąż się zdaje, że z każdej szczeliny wąsaty pysk na ciebie nastaje. A i zamknięcie oczu na nic, bo i pod powiekami legną się mysie roje całe…

No bo ty się boisz myszy, nie wie o tym nikt. Tak, nie wie nikt!

Akurat z zachowaniem tajemnicy, jest trudno. Bo widok myszy jest doprawdy poruszający… a porusza ci on zwłaszcza struny głosowe. Naprawdę trudno nad tym zapanować. Krzyk ucieka z  gardła, jakby chciał doścignąć tę mysz gnającą z jednego kąta do drugiego.

taka mysz,
taka mała,
nie ma nawet kilograma…

To, że ty się boisz myszy
Czy nie śmieszne to? Tak, śmieszne to!

Bo ponoć to ona boi się bardziej niż ja i w życiu nie zrobi mi krzywdy.
- ONA NIE ZROBI CI KRZYWDY!
- Jak to nie? Może mnie ugryźć!
To oczywiście teza-kamień. Zwala na mnie lawinę śmiechu.
Jasne!  Śmiejcie się! A ta rajfurka? Ta stara mysz polna z Calineczki? Stręczycielka, która napotkawszy opór dziewczynki przed ślubem z kretem, rzekła (cytuję!): „nie upieraj się, bo cię ugryzę moimi białymi zębami”. To dowodzi mysiej łagodności i serca płochego?
A Popiel? No ja przepraszam bardzo, ale i ten miałby tu coś do powiedzenia. Czyż nie poznał na swej skórze zajadłości i siły mysiej szczęki? A jeszcze są te przysłowiowe słodkie mysie pysie, co to pożerają każdego, kto się ośmieli kaprysu ciężarnej nie spełnić.


Moje oczy są zbyt duże ze strachu, by zamydlić się dały!
Mysz. Takie niby nic.
a jednak, nawet jak już zostanie upolowana, dom już nie jest ten sam. Kładzie się na nim długi i ziejący czernią mysi cień. Odtąd nerwowy trzepot serca każdemu uchyleniu drzwi pokoju, skrzydeł szafy, szuflady... - towarzyszyć będzie.

Wiem co mówię.
Bo w mym domu myszy już niby nie ma.
Złapała się w pułapkę z lepu na muchy (sic!)
Lecz nijak nie dodaje mi to otuchy. 

środa, 16 października 2013

zagadkowe wrota

dobra.
powiesiłam już wszystkie okoliczne psy na tym centrum handlowym tudzież dworcu,
ale
dalibóg! 


do czego służy wejście główne ozdobione takim oto pięknym transparentem?





I co, jeśli delikwent jednak
nie będzie chciał skakać z mostu?

I gdy miast w prawo, lub w lewo
da nura na wprost, tak po prostu?
:)

wtorek, 15 października 2013

Renault Megan


Na ulicy poczucie zagrożenia  rodzi się we mnie w czarny wieczór. Dlatego wtedy czułam się bezpiecznie. Było ciemno, owszem, ale i symultanicznie – rano, a świt ubrany w ciemność to dla mnie żaden upiór. W tej konfiguracji czuję się wręcz pewnie. Bo i cóż stać mi się może, o tak bardzo wczesnej porze? :) 

więc byłam spokojna, gdy mrocznym rankiem na drodze do dworca od tyłu podjechał do mnie Renault Megan. Nie drżałam ze strachu, gdy się zatrzymał i grzecznie zapytał, czy tą drogą przez X i Y dojedzie do Poznania. I nie zlękłam się, gdy po tym, jak mu przytaknęłam i ruszyłam dalej, znów do mnie podjechał, naciskając bym raz jeszcze zapewniła, że wskazana trasa dowiedzie go do celu. A i, gdy w końcu zapytał, czy jadę do Poznania i zaproponował podwiezienie -  nie zadygotało serce moje.

Nie wsiadłabym do samochodu tego, kto pyta o drogę, mając przed sobą elegancką nawigację migającą niczym pulpit ze statku kosmicznego. Nie wsiadłabym do samochodu tego, kto, nie znając (ponoć!) bocznych dróżek, odrzuca  moją racjonalną propozycję, by zawrócić parę metrów i jechać drogą główną, która jest tak prosta, że nawet ja bym się nie zgubiła. 

No i nigdy przenigdy nie zdradziłabym starej poczciwej bany z nieznanym kierowcą.

Zatem nic się nie stało. I to krótkie przydrożne zdarzenie pewnie wyszłoby po angielsku z mej głowy, gdyby nie drobny fakt, że w podobnej sytuacji znalazły się również dwie inne panie. Pech chciał (choć pech to nie do końca jeszcze usankcjonowany), że wszystkie się znamy. I nasze, podobne jak krople wody, historie przypadkiem na głos wypowiedziane - na dworcu się spotkały.

Dziś mijają dwa tygodnie od kiedy wiemy, że Pan Renault, idealnie zsynchronizowany z rozkładem jazdy pociągów do Poznania, krąży ponurym świtem po okolicy, szukając towarzyszek podróży. Dwa tygodnie - odkąd znamy rejestrację samochodu i odkąd rejestrację ową zna i policja, którą dziwi nasz niepokój; która doprawdy nie rozumie, dlaczego nie dość, że nie skorzystałyśmy z okazji wygodnego transportu, to panikę siejemy. Przecież drogie panie! i o mój Boże!, O drogę grzecznie zapytać każdy może.

Tymczasem  moje poranne poczucie bezpieczeństwa w posadach się mocno zachwiało, gdy wczoraj znów ujrzałam Pana Renault, jak dystyngowanie przemierza naszą ulicę. Tam i z powrotem. Powoli obijał się o krańce wsi. Szukając kolejnej drogi do Poznania? Ach! To te ewidentne problemy z orientacją w terenie i gigantyczne luki w pamięci! - wzięłam na uspokojenie policyjną diagnozę, bo - O drogę grzecznie zapytać każdy może.

no i, mój drogi panie doktorze, NIE PODZIAŁAŁO. 

Ile razy incydent musi być powielony, by wyjść poza policyjną definicję przypadku? Czy kropką nad „I”, puszczającą funkcjonariusza w ruch jest, zawsze i tylko, konkretniejsza wieść? Bezsprzeczny, mięsisty czyn karalny? Użycie siły i krew (ciekły, a jednak dowód twardy)?
 
Niespieszno mi osobiście dostarczać tak niezbitych materiałów na policyjne biurko.

Zatem w ciemnościach poranka me losy nadal się ważą.
Szalę na swoją korzyść desperacko przechylam, pokonując biegiem (że o mało dusza z ramienia nie spadnie!) drogę na dworzec.

choć od wczoraj nadzieję jeszcze mi daje myśl, że  

na Hannę Gronkiewicz Waltz czyhała cała Warszawa,
a ta jednak i mimo wszystko
OCALAŁA.

tak…tylko, że ...
wtedy to była słoneczna niedziela….

O CHOLERA!

środa, 2 października 2013

Wymysł*


Nim się obejrzeliśmy
lista terytoriów niesamodzielnych ONZ powiększyła się o jedną pozycję.

25 października przejścia graniczne otwiera Poznań City Center. Malutka, brytyjska (jak wnioskuję) kolonia położona na terenach dworca kolejowego w Poznaniu.

Powierzchnia całkowita handlowo – usługowa: około 60 tysięcy metrów kw.
Powierzchnia wód śródlądowych zamknięta w kilkunastu toaletach.
Klimat sztucznie regulowany, umiarkowany ciepły, bez opadów.
Religia dominująca: konsumpcjonizm

Do przekroczenia granicy wystarczy  portfel. Jego zasobność wyznaczać będzie turystom na bieżąco indywidualne trasy pomiędzy wiodącymi na pokuszenie mini -dzielnicami. 

Waluta: euro lub/i złoty.

Język urzędowy obowiązujący: angielski.

Wprawdzie plakaty nawołują do odwiedzania centrum po polsku, ale jest to ukłon wyrachowany i co do centymetra zimno wymierzony. Ewidentna przynęta na tych, co to w gębie mają tylko język ojczysty. 
A’PROPOS
Długo trwały dyskusje nad miękką spółgłoską uparcie tkwiącą w mianowniku pierwszego członu nazwy tego państwa w państwie. WTF?! – powtarzali uparcie imperialiści, żądając zniesienia nie dającego się im okiełznać dziwnego przecinka. Koniec końców, po burzliwych debatach, umieszczono nad eN ekstrawagancki myślnik. Kreskę stabilną. Poziomą i prostą. Kompromis ten to świetne zagranie marketingowe. Takiej litery nie ma w alfabecie. Wnosi więc ona do nazwy słodki element egzotyki. Bardzo kuszący. Wobec takiego detalu Polak nie pozostanie obojętnym, gdyż i bo od wieków bez umiaru chwali wszystko to - co cudze i w tym - co obce - wysoce się lubuje. 

Na uroczystą galę otwarcia granic tyciego kraju o wysokim PKB szykuje się też jego najbliższy sąsiad (albo sublokator – do końca to jasne dla mnie nie jest) mianowicie: PKP, która już zapowiada na ten dzień opóźnienia wyjazdów pociągów z miasta. Zrobimy wszystko, by  umożliwić pasażerom spokojne zwiedzanie tego pięknego centrum. A ponieważ wielkość obiektu urodzie jego ogromnej nie ustępuje  - na godzinnym poślizgu w rozkładach jazdy się nie skończy. Tak mniemam.



*)Wpis zawiera dość dużo elementów z wyobraźni  autora
ACZKOLWIEK, nie wiadomo, czy fantazja ta naprawdę jest chora
:)