Ciepło, niczym respirator,
ciągle trzyma komary przy życiu,
dlatego ta,
piękna skądinąd, aura nie do końca przypada mi do gustu.
Z komarami i ze
mną jest tak, że nigdy nie jestem wyczerpana na tyle, by przy nich zasnąć, a
one nigdy nie wymęczą się na tyle, by na ścianie choć przez chwilę spocząć.
oto zbliża się
listopad, a my nadal noce całe w łóżku się miotamy.
i taka
zmasakrowana dziś jechałam świtem do pracy, a najjaśniejsze jasności przebijały
me zamknięte powieki, budząc w głowie nerwowe przypuszczenie, że jestem skandalicznie
spóźniona.
Moje ostatnie spotkanie
ze słońcem o brzasku … to było chyba w wakacje?
Z kolei z pracy
wracałam z wrażeniem przepracowania paru solidnych nadgodzin, które wydłużyły
mój pobyt w biurze do późnego wieczoru.
Obrót wskazówką
zegara w kierunku zimy, jest mocno przygnębiający.
Ale już
niedługo,
już w przyszłym
tygodniu,
lampki
bożonarodzeniowe
rozjaśnią nam wszelkie
ciemności,
a last christmas w uszach zagości :))))
U nas na szczęście nawet latem komarów za dużo nie lata (w tym roku mieliśmy "nawał", bo przez całe wakacje jakby się z 10 uzbierało, to już sporo ;))) A ze zmianą czasu tak to już jest, że wytrąca ludzi z równowagi, a co niektórych zmusza w ostatnią niedzielę października do heroicznego przestawiania sześciu czasomierzy, w tym niektórych wiszących wysoko... Ech, ten Franklin... Że mu też latawcowy piorun tych pomysłów z głowy nie wytłukł... ;)
OdpowiedzUsuń