poniedziałek, 28 października 2013

O komarach, zmianie czasu i świętach


Ciepło, niczym respirator, ciągle trzyma komary przy życiu,
dlatego ta, piękna skądinąd, aura nie do końca przypada mi do gustu.
Z komarami i ze mną jest tak, że nigdy nie jestem wyczerpana na tyle, by przy nich zasnąć, a one nigdy nie wymęczą się na tyle, by na ścianie choć przez chwilę spocząć. 
oto zbliża się listopad, a my nadal noce całe w łóżku się miotamy.
i taka zmasakrowana dziś jechałam świtem do pracy, a najjaśniejsze jasności przebijały me zamknięte powieki, budząc w głowie nerwowe przypuszczenie, że jestem skandalicznie spóźniona. 
Moje ostatnie spotkanie ze słońcem o brzasku … to było chyba w wakacje?
Z kolei z pracy wracałam z wrażeniem przepracowania paru solidnych nadgodzin, które wydłużyły mój pobyt w biurze do późnego wieczoru.

Obrót wskazówką zegara w kierunku zimy, jest mocno przygnębiający.
Ale już niedługo,
już w przyszłym tygodniu,
lampki bożonarodzeniowe
rozjaśnią nam wszelkie ciemności,
a last christmas w uszach zagości :))))


1 komentarz:

  1. U nas na szczęście nawet latem komarów za dużo nie lata (w tym roku mieliśmy "nawał", bo przez całe wakacje jakby się z 10 uzbierało, to już sporo ;))) A ze zmianą czasu tak to już jest, że wytrąca ludzi z równowagi, a co niektórych zmusza w ostatnią niedzielę października do heroicznego przestawiania sześciu czasomierzy, w tym niektórych wiszących wysoko... Ech, ten Franklin... Że mu też latawcowy piorun tych pomysłów z głowy nie wytłukł... ;)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.