czwartek, 20 grudnia 2012

Kryzys


To dość przygnębiające, że, miast trwonić majątek w wirze rozpustnego życia, ostatnie chwile tego świata spędzam w pracy. Jednakowoż gdy zerkniemy głębiej i przeanalizujemy rzecz szczegółowo - to żal znacznie straci na sile, gdyż UMÓWMY SIĘ: mój dorobek i tak zbyt dużego rozpasania nie gwarantuje. A na pół gwizdka to doprawdy szkoda ostatnich mych oddechów.

Więc siedzę sobie za biurkiem i wspominam trudy, jakie ostatnio napotykam, by do niego dojść.
Po prawdzie śnieg poszedł precz, a PKP już mnie nie hamuje
JEDNAKOWOŻ drogę mą służbową Pani Portierka zastępuje,
I od tygodnia wytrwale wita mnie słowami: i jak tam przygotowania do świąt?
A ja, równie uparcie, od tygodnia się jeżę i rozszerzam asortyment odzywek:
- święta? jakie święta?
- liczę, że jednak będzie koniec świata
- ja się nie przygotowuję.
- w tym roku nie obchodzę.
.
.
.
Ale Pani w ogóle się nie zraża. I jak tam przygotowania do świąt?
A ja chcę tylko zabrać klucz do pokoju, a nie w służbowych podwojach przystępować do spowiedzi. I jak tam przygotowania do świąt?
Jeszcze tylko jutro. I jak tam przygotowania do świąt?
Może jutro będzie Pan Portier.
Tak bardzo tęsknię za zwykłym codziennym prostym
Dzień Dobry.

Podczas gdy, wg obiegowych opinii, na święta człowiek staje się życzliwy i światu przychylny - ja zmieniam się w bazyliszka.

czy w wigilię przemówię ludzkim głosem?

Stay tuned
:)

środa, 19 grudnia 2012

Exodus


Chusteczki higieniczne.
Ciekawa rzecz.
Od jakiegoś czasu mi się zapodziewają. Niczym skarpetki w praniu. Choć to porównanie w pełni nie oddaje mej zgryzoty. Bo mi nie przepadają stopniowo jednostki, tylko od razu całe zastępy. Giną na potęgę. Niczym wojska Napoleona w Moskwie.
A trzeba Wam wiedzieć, że tych celulozowych żołnierzyków wystawiam bez liku i wszędzie. Pełnią warty w kieszeniach spodni, kurtki i swetra. Obsadzam też nimi gęsto torebkę. Słowem: z domu wychodzę z pełną obstawą. Niestety, gdy tylko nadchodzi krytyczny moment, ta cudowna chwila, w której przeczuwam rychły atak nosa - nie mogę znaleźć ni rąbka wsparcia. Nerwowe poszukiwania oręża i gorączkowe wezwania do natarcia wroga pozostają bez odzewu.

Podejrzewam, że te bezczelne dezercje przeszłyby bez echa, gdyby nie to, że UMÓWMY SIĘ, mamy właśnie porę roku, w czasie której nos staje się wielce wymowny. Porę, która budzi w nim takiego oratora, że po prostu człowiek ulicy nie przejdzie, żeby ten nie zechciał wyrazić swego zdania.

Wiedziona ciekawością i zaintrygowana wielce - zaczęłam studiować właśnie nabyte kolejne opakowanie chusteczek higienicznych, które (jak już zaczęłam przypuszczać) być może mają trwałość śniegu i niknięcie w określonych warunkach jest ich cechą naturalną. Ale zamiast uwag: przechowywać w temperaturze powyżej …, albo składować tylko w miejscach chłodnych i suchych  - znalazłam ostrzeżenie:

„Aby uniknąć ryzyka uduszenia – opakowanie przechowuj z dala od dziecka.”

Bo dziecko gdy ledwo ujrzy chusteczkę
To ma ochotę udusić mateczkę
A gdy już będzie po mamusi
To zdusić ojca się pokusi

Przez głowę przeleciał mi tłum nieodpowiedzialnych matek i lekkomyślnych ojców konających u boku swych pociech w stosie beztrosko porzuconych, źle przechowywanych chusteczek. 

Nie mam wprawdzie dzieci, ale mało ich tu czyha wokoło?

Niewykluczone, że zniknięciom chusteczek, które w swym bycie nie zdążyły być nawet jednorazowe
zawdzięczam życie swoje

Zasmarkane co prawda,
ale nie bądźmy drobiazgowi.

poniedziałek, 17 grudnia 2012

W poszukiwaniu nastroju


w sobotę wpadłam na Stary Rynek. 
Niestety, wbrew zachęcającym radiowym zapowiedziom, okazał się on być idealnym zaprzeczeniem tętniącego życiem jarmarku. W siąpiącym deszczu i w zewsząd sączącej się świątecznej pieśni - konały rzeźby lodowe, a garstka zmokłych straganów wydawała ostatnie tchnienie.
Niewesoły był to obrazek. Wręcz przygniatający dla kogoś, kto poleciał tam celem pobudzenia w sobie świątecznego ducha. 
Jeśli była tam wcześniej jakakolwiek bożonarodzeniowa atmosfera to, dalibóg!, roztopiła się wraz ze śniegiem na długo przed moim przyjściem.

A ja teraz przez tę przykrą, pełną trupa, historię nie tylko nadal nie czuję bluesa, ale i wytraciłam cały swój mizerny impet.
Właściwie to nawet sporo się cofnęłam
w klimaty początku listopada…

teraz wydaje mi się, że na planowanie prezentów mam jeszcze prawie dwa miesiące czasu.

środa, 5 grudnia 2012

Czerń


Od jakiegoś czasu czuję się częścią bogatego życia wewnętrznego tej planety.

Za oknem panuje jak nie wieczór, to mroczne popołudnie lub noc.
Poprzez szarówkę czuję wyraźnie, że tworzą się nowe układy planetarne.
Ziemia, krążąc po omacku, daremnie szuka słońca
Pytanie,
co jeśli własna oś nie zaspokoi jej tanecznych ambicji?

W międzyczasie ludzie przepoczwarzają się w ćmy.
Na razie oszczędzono nam drastycznych metamorfoz.
Na razie tylko lep sztucznego światła i dziki pląs wokół żarówek .
ACZKOLWIEK

mały krok za (tanecznym) krokiem,
aż w końcu,
dnia pewnego,
zbudzisz się z odwłokiem.
:))))


PS. Dla zainteresowanych imieniem znajomego czarnego kota: donoszę, iż stworzenie od tygodnia wabi się Nero (Nero wlazł na drzewo! Nero, ty cholero!). Jak można się domyślić z niewybrednych rymów, godność owa nie została wybrana z długiej listy mych prześwietnych  propozycji :)))))

środa, 28 listopada 2012

Pożegnania


Do wykończenia mego swetra, który dziś na granatowo zdobi mój korpus, potrzeba było 6 guzików.
Aby doprowadzić do końca telewizję analogową wystarczył guzik jeden.

W tym miejscu pragnę ogłosić, że (przepraszam co wrażliwszych za swą gruboskórność JEDNAKOWOŻ) śmierć ta, tak głośno odtrąbiona przez media, niewiele mnie obchodzi.

Za to strasznie mi smutno z innego powodu.
Za chwil parę do historii przejdzie Listopad.
Pan Listopad, który w tym roku tak wspaniałomyślnie dwoi się i troi, by zrobić dobre wrażenie; ten który od miesiąca jest wobec mnie tak ujmujący i ciepły; ten który codziennie raczy mnie tajemniczą mgłą, którą po prostu uwielbiam (bo wobec spaceru we mgle - romantyczne kolacje przy świecach mogą się schować); i w końcu – ten, któremu uwieść się dałam i uległam. Naprawdę.
This Girl Is In Love With You
Mój Drogi Panie, jeszcze Pan nie odszedł, a ja już za Panem tęsknię. Nawet dziś, gdy Pan tak nade mną cicho łka. A co mi tam! Dziś - TYM BARDZIEJ. Proszę mi wierzyć, że wiele bym dała za całą taką listopadową zimę. Byłoby cudownie mieć Pana u boku, zamiast Grudnia i tej całej zimowej zgrai, którą za sobą bez wątpienia przyciągnie ten (ponoć wielce czarowny) gość…

Ech…
Serce Ty Moje…Listopadowe :)
:
:
:
I oto, proszę ja Was, są dramaty warte pierwszych stron gazet!
Oto historie tragiczne, które fale radiowe pieszczotliwie nieść winny!
A nie egzekucja telewizji! 
Ta idiotyczna bezkrwawa rozprawa,
LEDWO JEDNEGO GUZIKA WARTA! 

Dziennikarstwo doprawdy na psy schodzi.
:)

piątek, 23 listopada 2012

Odzew: Beckenbauer


Kiedyś miałam się za taką, co to zapamięta każdą twarz, jaka jej się przed oczami przewinie. Byłam tego pewna i w pewności tej momentami bezczelna.
Niestety czasy te, jak się zdaje, bezpowrotnie minęły.

Chyba zapadłam na to samo schorzenie, co górnik z „Vinci”. I albo jest to jakaś odmiana tej samej przypadłości, albo jest to choroby tej etap pierwszy. Mianowicie: rozpoznaję ludzi dopóki ukazują mi się w tej samej postaci i w, powiedzmy, swoim środowisku naturalnym. Mała zmiana ich wyglądu lub / i otoczenia – od razu mnie dezorientuje.

Naprawdę dużo mi nie potrzeba.

Mamy w pracy pana szatniarza. Widuję go za ladą szatni codziennie. Mówimy sobie dzień dobry. Jednakowoż wczoraj na skwerku dzień dobry powiedział tylko on, bo ja go nie rozpoznałam. Mało tego! Trochę czasu mi zajęło nim się zorientowałam, że to jednak był ON, tyle tylko, że tym razem w kurtce, czapce i na tle drzew, a nie wieszaków pełnych zimowych płaszczy.
:)
Pośmiałabym się z Wami - gdyby to był pierwszy raz… ale niestety już parę takich wyśmienitych scenek ostatnio odegrałam. Jeszcze chwila, a  nawet noga założona na nogę – będzie dla mnie zmyłką:)

Dlatego czas chyba przyznać, że ci obcy (?) ludzie, którzy na ulicy tak ochoczo kłaniają mi się (a nawet w me objęcia się rzucają  (sic!)) wcale nie dowodzą istnienia mojego sobowtóra (jak to sobie naiwnie tłumaczyłam), tylko owej dziwacznej dolegliwości.
W najgorszym razie - pierwszego stadium sklerozy,
W najlepszym – zwykłego, acz kompletnego!, gapiostwa.

środa, 21 listopada 2012

Interferencja


Nigdy nie wybierałam imienia dla dziecka, ale jestem w stanie wyobrazić sobie stopień trudności tego zadania: presję otoczenia, poczucie odpowiedzialności i księgę imion szczerząca groźnie swe niezliczone strony.
Wyobrażam to sobie, wiedząc jakie problemy stają człowiekowi na drodze, gdy chce nazwać zwierzę. Zdawać by się mogło, że to dalece prostszy zabieg. A JEDNAK, Proszę Państwa, jest i presja otoczenia, poczucie odpowiedzialności i tryliard pomysłów, których nie ogranicza żadna księga, ni USC. 

Wczoraj zostałam poproszona o zaprojektowanie imienia dla pewnego kota.

Sezon grzewczy w pełni, Barbórka tuż za rogiem, a umaszczenie kota czarne – więc szybko podsunęłam, że może: Koks? Niestety ta genialna propozycja długo życiem się nie cieszyła zbita przez argument, że właściciela tak nazwanego pupila można dlań zgubnie powiązać z rynkiem dopalaczy. Ta błyskawiczna dezaprobata nieco mnie zdziwiła, choć potem a i owszem, przemówiła dość wyraźnie, gdy wyobraziłam sobie, jak
pewnego ciemnego wieczoru
pan będzie szukał zagubionego kotka
gdzieś między blokami
w najgłębszych zakamarkach osiedla Lecha
z konspiracyjnym i wabiącym szeptem na ustach:
koks, koks, koks, koksik…
:))))

Zrobiłam małe badanie.
Wszyscy respondenci (z wielce reprezentatywnej grupy 5osobowej) mieli identyczne dopingujące skojarzenia. 

Doprawdy nie wiem, dokąd zmierza ten świat, skoro nikt już nie pamięta o zwykłym czarnym koksie o dużej wartości opałowej.  

Dalibóg
Narkotyki zabijają
polskie górnictwo

piątek, 16 listopada 2012

The World Is Not Enough


W mijającym tygodniu podczas porannej pobudki towarzyszyła mi radiowa audycja Przewodnik nowoczesnego rolnika. I po prawdzie, tak przyznaję, podczas tych wykładów myłam się, ubierałam, jadłam i się czesałam… ale żeby dopiero po trzech dniach zauważyć, że to wciąż leci powtórka (jednego i niezmiennie, co do słowa!, tego samego) programu, to naprawdę trzeba mieć… solidnie zaimpregnowane uszy.
Choć zdarza się, że niektóre wieści (przez wzmożoną częstotliwość występowania w eterze) jeszcze się na nich osadzają.
Np. oprócz tych porannych, że hodowla alpak jest bardziej opłacalna od hodowli owiec, a uprawa rokitnika – intratną być może. To też i ten news, że 21 grudnia będzie koniec świata.

I znowu się wszyscy tą przepowiednią podniecają.
Nie wiem dlaczego.
Wełniste alpaki są zdecydowanie bardziej ekscytujące.

Ile końców ma świat? W tej materii, jestem pewna, że kija na łeb bije.
W końcu już kilka jego końców przeżyłam. Co nie do końca jest dla mnie powodem do dumy. I czuję się trochę, jak kleszcz, wesz, albo inna pasożytnicza menda, która perfekcyjnie  opanowała trwanie.
Z drugiej zaś strony,  bycie zwiewnym płomieniem świecy, który gaśnie w pierwszym lepszym przeciągu - też nie do końca mi odpowiada.
Ale w końcu…
21ego, mówicie?

Ja ma pewniejszą wróżbę końca wcześniejszego.

Bo zaprawdę do końca zbliża się ta notka,
a końcem jej będzie
mała czarna kropka. 

środa, 14 listopada 2012

EXIT, czyli wyjście po angielsku


Czuję przemożną chęć obgadania sąsiadów. Zwłaszcza, że mam o nich dość mgliste pojęcie, co obmowie wspaniałomyślnie sprzyja.

Sąsiadów rzadko widuję, jednakowoż wiem, że są.
A są niczym prezenterzy radiowi.
Niewidoczni i wyraźnie słyszalni.
Z tym, że 
radio w swej łaskawości daje opcję ustawiania natężenia dźwięku.
Co się zaś tyczy pokrętła do ściszania sąsiedztwa -
poszukiwania wciąż trwają.

Dwoję się i troję w tym śledztwie,
zwłaszcza wówczas, gdy boczną klatkę schodową (która bardzo szczęśliwie sąsiaduje z moją ścianą) pokonuje w dół olbrzymia istota radosnego usposobienia (które wróżę z jej niezwykłej i niegasnącej skoczności). Sadzi ci ona, przez parę dobrych pięter!, gromkie susy długości kilku stopni, zamykając całą tę dudniącą kompozycję dobitnym trzaskiem drzwi. Ten ostatni akcent zawsze stawia na nogi me kruche serce, bo niezmiennie brzmi, jak strzał z pistoletu. I TO TAK WIERNIE, 
że kiedy potem na klatkę schodową wychodzę ja, 
robię to bezszelestnie i tak szybko, jak tylko się da

Zapis nutowy mojego wyjścia
To pusta pięciolinia

Cicho i w mig daję w świeże powietrze nura,
By przypadkiem
w kącie klatki
nie ujrzeć
zabitego kangura.
:)

piątek, 9 listopada 2012

Dzień dobry, czy pan zapłacił już za psa?


Codziennie w drodze do pracy zmuszona jestem przecinać nożycami nóg swoich mały skwer.
Czynię to zawsze z duszą na ramieniu, gdyż i bo każdego ranka spotykam tam hasające dwa wielkie psy, których właściciel jest zbyt leniwy, by o świcie ze smyczą ganiać razem z nimi.
Duży pies w moim słowniku zaczyna się od chihuahua, więc wyobraźcie sobie grozę jaka mnie ogarnia, gdy nadziewam się na dobrze wykarmionego wilczura - guten tag - niemieckiego pędzącego pod ramię z, zaprawdę gargantuicznym!, golden retrieverem. Oba pląsają sobie beztrosko, aż ziemia dudni, a ja na paluszkach niosę swą głowę na tacy szyi z modlitwą, by te potwory się na mnie nie rzuciły:)

Pies jest najlepszym przyjacielem człowieka.
Ja, nie chwaląc się, znam lepszych. 
Nie gryzą, nie opróżniają się na trawniku i nigdy na mnie nie szczekają.   

Nie sądzę, by kiedykolwiek dane mi było zadzierzgnąć tę tak głośno opiewaną więź z tym stworzeniem.

Mówią mi, że nie wiem, co tracę.
Być może.
Ale bardzo dobrze wiem, ile zyskuję.
55 złotych rocznie
A jeśli dołączymy do tego me oszczędności na papierosach
No
To naprawdę
spokojnie mogę w ten weekend pozwolić sobie na zakup świętomarcińskiego rogala:)
A gdyby wprowadzono podwyżkę podatku za psa
to rogali kupiłabym, śmiało!, z kilogramy dwa!!!


środa, 7 listopada 2012

Niekochana


Po krótkim świątecznym czasie, w którym to w drodze do pracy byłam torpedą, rakietą… ŚWIATŁEM!; Po tych kilku chwilach szpanu, przyszedł czas posuchy. Oto nowy rozkład jazdy MPK zasiadł na tronie i w pierwszym królewskim odruchu ośmielił się zdegradować mnie do pozycji refleksyjnego ślimaka. REFLEKSYJNEGO! Jeśli z prawdziwą empatią wspomnicie mą wcześniejszą godność pocisku, to poczujecie wyraźnie z ilu stołków spadłam.
Teraz rącza jazda do pracy przeszła w ciężki chód robotniczy.
W strugach deszczu i pod wiatr, oczywiście!, bo pogoda, podobnie jak nowy rozkład, mi nie sprzyja.

Ponoć, kto kocha, nie będzie kazał ci czekać.
JEDNAKOWOŻ,
współgrając z innym powiedzeniem,
jeśli ty kochasz, to i tak poczekasz

W ciągu minionych dni dowiodłam swej bezgranicznej miłości do komunikacji miejskiej,
niestety równocześnie dowiedziałam się,
że nie mam co liczyć na wzajemność.

Więc leżę teraz ledwo żywa
Taka odrzucona,
bezlitośnie mentalnie skopana
I nic mnie nie obchodzi,
że wygrywa Barack Obama

:P

wtorek, 6 listopada 2012

z(NIC)z


W drzwiach przedziału stanął Pan Konduktor.
Na jego służbowej ścieżce, niczym liście, grubą warstwą ścieliły się bagaże, a zaraz przy nich bujnie kwitły cierniste krzewy ich właścicieli. Widząc przed sobą tę groźną dżunglę, Pan zrezygnował z kontroli i krzyknął tylko w progu, by ci, którzy się właśnie dosiedli okazali mu swe bilety. Ziółkiem, które jako jedyne z całego najeżonego tłumu odpowiedziało na ten tchórzliwy apel, byłam ja. Już nie pierwszy raz okazałam się najsłabszym ogniwem w ziejącym agresją wagonie. Ale tym razem wszystko to BO: wyrosłam na samym brzegu gęstego buszu, a jako, że właśnie dopiero co zajęłam swe ekskluzywne miejsce stojące z kilkukilogramową torbą na stopie – nie zdążyłam nasrożyć swych kolców. Więc potulnie pokazałam bilet, chociaż do tej pory wcale nie uważam się za tę, co się dosiadła. Bo, powiedzmy sobie szczerze: nie można mówić, że się dosiadło, skoro w ogóle się nie usiadło:)))

Ale zostawmy tę, utrzymaną w jakże kwiecistym stylu, historię:)))) Chciałam tylko poinformować Was, o nieświadomi!, że podczas, gdy policja szumnie organizuje na polskich drogach  akcję ZNICZ - PKP skromnie i po cichu, aczkolwiek do rymu:), urządza na torach akcję WIELKIE NIC.
I oto w niedzielę akcja owa - kolejowa zakończyła się wielkim sukcesem. Bo oto przedwczoraj, wykorzystując minimalną przestrzeń trzech nieco zdewastowanych wagonów, PKP dostarczyła do Poznania całe hordy niegroźnie zgniecionych pasażerów i ich długoweekendowych waliz. I ośmielam się uważać ten niesamowity osiąg za wart rozgłaszania:)

Jak donoszą portale internetowe w miniony weekend drapieżny asfalt dróg polskich pochłonął życie 36 osób.

W tym samym czasie droga pokryta torami,
choć wcale nie usłana różami,
nie spłynęła krwią ni jednej ofiary.

I myślę, że to jest klucz.

Inwestowanie w obwodnice i autostrady to wyrok śmierci dla tego kraju pełnego chojraków.
Czas najwyższy wypruć z krajobrazu tej ziemi nitki udające szosy.
Łatwo pójdzie, bo to w końcu zaledwie flejtuchowata fastryga.
Zaprawdę powiadam, usuńmy ją!
I zostawmy tylko chodniki,
I trasy rowerowe
A kasą z Europejskiej Unii,
Wyładujmy polską kolej!!!

Howgh :)

środa, 31 października 2012

Halloween


Bliskość pierwszego dnia listopada gwarantuje mi ekspresowy dojazd do pracy, gdyż i bo na mojej służbowej trasie, której ostatnim przystankiem jest cmentarz, pojawia się mnóstwo dodatkowych połączeń. 
Od wyboru, do koloru.  
Żyć - nie umierać! 
że tak stanę w progu świątecznego nastroju:)

ps. dla zainteresowanych
– nie, nie jestem grabarzem.

piątek, 26 października 2012

Za oknem


liście butwieją, a ja piszę dzień dobry, coby nie wyglądało, że zmarło mi się na katar. Chociaż w sumie to nie zauważyłam żadnych oznak niepokoju z Waszej strony, wielkie dzięki!;)

A ja nie dość, że ozdrowiałam, to po długiej przerwie powróciłam na blokowisko. I oto znów z obcymi ludźmi dzielę drzwi, klatkę schodową, ściany i sufit.
Poza wsłuchiwaniem się w odgłosy wieżowca, który wzdycha, gra na fortepianie, gada, szczeka, szumi i trzaska drzwiami…  sprawdzam, czy można wkupić się w łaski czasu. Czy można nałapać go, napchać nim po brzegi kabzę i zyskać co nieco rezygnując z dojazdów i zamieszkując w mieście, w którym się pracuje.
Wg wstępnych obliczeń zysk winien być spory i nie do przecenienia. Choć na razie, po dwutygodniowej obserwacji, żyły czasu nie odkryłam, ale cierpliwości! Mój eksperyment trwać będzie całą zimę. A potem zrobi się tabele, zestawienia i wykresy, podda się całość wnikliwej analizie i wyciągnie wnioski.
Najważniejszą, i już zauważalną!, korzyścią jest przyjemność niekorzystania ze zubożałej ostatnio oferty PKP.

A poza tym…
idzie zima.
Idzie!
Czyli, że się jej nie spieszy
I jest nadzieja, że się spóźni.

piątek, 5 października 2012

Kat(ar)


Mój nos utracił licencję na oddychanie i wąchanie, ale za to w zamian zyskał darmowy, i zdaje mi się nieograniczony, karnet na kichanie. Oczywiście dostęp do powietrza odcięto mi nagle, bez najmniejszego ostrzeżenia, ni jednego choć monitu o nieopłaconym abonamencie.

Przeziębienie jest fascynującą dolegliwością. Znajomą. Prostą. Zwykłą. Uleczalną. W porównaniu z innymi przypadłościami jest banałem, jednakowoż mistrzowsko potrafi uprzykrzyć człowiekowi życie.

Więc jest mi przykro:) Mój świat od tygodnia leży u podnóża masywu z chusteczek higienicznych i widoki mam dość ubogie. A na to, by się wspinać po tym zasmarkanym wzgórzu jeszcze wciąż za słaba jestem…
A co tam u Was?
Zdrowiście?

czwartek, 27 września 2012

Sprawunki


Zniechęcona porażką w sklepie obuwniczym postanowiłam wejść tam, gdzie o klęskę trudno, MIANOWICIE do sklepu odzieżowego.
I tak oto, w przededniu trzydziestostopniowych upałów zapowiadanych w poniedziałek przez giętkiego (słowem i ciałem:) Pana Kreta, nabyłam:
rękawiczki,
nauszniki
i czapkę.

I, voilà! proszę Pana,
jestem gotowa świętować jutro Pańskie kolejne niepowodzenie.

czwartek, 20 września 2012

Zabawa w chowanego


Po urlopie człowiek w pracy musi się odnaleźć.

Ja wróciłam tydzień temu
I ciągle jeszcze szukam:)))
I ciągle nie mogę się zaklepać.

Co ciekawe - inni nie mają najmniejszych problemów, by mnie namierzyć.
Niestety. 

piątek, 14 września 2012

Alien


jeśli nagle Twoi służbowi koledzy zaczynają mówić nieznanym narzeczem i nie jesteś w stanie zrozumieć ni jednego słowa

jeśli ich zaangażowanie w pracę wydaje Ci się śmieszne, absurdalne, a momentami po prostu idiotyczne

jeśli czujesz się wyobcowany
całe kilometry oddalony od biurka, przy którym właśnie Cię usadzono
a każdy papier, który wpada w Twe ręce, zdaje się być po brzegi wypełniony chińskim pismem tradycyjnym

to niezawodny znak, żeś mój Ty Nieszczęśniku, jako i ja, dopiero co wrócił z urlopu :)

ale nie martw się

za chwilę znajdzie się ktoś, kto tak silnie pacnie w tę bańkę mydlaną, w której ciągle siedzisz, że nawet jeśli nadal żyjesz wakacjami spędzonymi na Marsie, raz dwa znajdziesz się na ziemi,
i zaprawdę powiadam Ci będziesz mógł mówić o szczęściu,
jeśli pryskające mydło, nie wpadnie Ci do oka.

:)

środa, 12 września 2012

(A)front atmosferyczny


W niedzielę prognoza pogody z uśmiechem zaanonsowała nam bieżący właśnie tydzień jako ciepły, by nie rzec wręcz upalny. Lato nie daje za wygraną – słodziutko szczebiotała. We wtorek rano ta sama urocza pani z tym samym uśmiechem oznajmiła, że to ostatni tak pogodny dzień i w środę z rana odebrano nam od ust co najmniej dziesięć stopni Celsjusza i, ażebyśmy otrzeźwieli i nie mieli już żadnych złudzeń co do wrześniowej aury, oblano nas kubłem deszczówki.

Zaprawdę nie byłabym sobą, gdybym nie kopnęła tego pudła, tej ułomnej meteorologicznej rachuby! Żeby chociaż ta ślepa kura cichutko i ostrożnie sunęła boczkiem. Ale nie!!! Idzie środkiem drogi i majta swą białą laską na wszystkie świata strony. Naprawdę trzeba mieć szczęście, by się na nią nie nadziać.
Media tak gęsto sadzą w ramówkach prognozy, że jeśli nie lubisz slalomów i obca Ci wykwintna ekwilibrystyka ucha, to zostaje Ci tylko off. Prognozy są głównym tematem porannych programów. Pojawiają się częściej niż informacja o godzinie. Prognozy to danie główne, podstawowe pożywienie, chleb nasz powszedni. Idealne na pierwsze śniadanie służbowe. I optymalne na ostatni kęs przed snem.

myślałam, że jestem już odporna na ten ciężkostrawny wątek.
Ale niestety, jak widać,
wciąż mam zbyt delikatny żołądek
I jest mi niedobrze
i przewiduję sensacje,

bo mnie korci, zwłaszcza jak słyszę te prognozy na wspak,
by instytut meteorologii roznieść w drobny mak!

wtorek, 4 września 2012

Wakacyjny ślad na piasku


czas zostawić.

bo tu już wrzesień.

Idąc po sznurku ze śliwek i jabłek niebezpiecznie zbliżam się do kłębka jesieni.

Każdy jeden gryz nieubłaganie skraca dzielący nas dystans. A ponieważ nie potrafię zrezygnować z konsumpcji owoców, to zdaje się, że ta trzecia z kolei pora roku, jak co roku, jest już gwarantowana. I nic się z tym zrobić nie da. Mój apetyt jest nie-do–po-wstrzy-ma-nia.

Skupiona na wyżerce - o świecie wiem niewiele i, prawdę mówiąc, gdyby jeszcze chwilę temu ktoś zapytał mnie, dajmy na to, o Amber Gold – odpowiedziałabym bez wahania, że to odmiana jabłka. Zresztą, jak patrzę na tych wszystkich klientów z połamanymi zębami, nie tylko ja jedna miałam takie skojarzenia.

Amber Gold

- cokolwiek by mówić
kolorystycznie wspaniale wpisuje się w złotą polską jesień.

środa, 15 sierpnia 2012

Eureka


jutro nie będzie niedzieli
bo dziś nie ma soboty

święto w środku tygodnia jest naprawdę wspaniałym wynalazkiem,
który zgrabnie skraca tydzień pracy
JEDNAKOWOŻ
Przypomina mi coraz częściej małą przeszkodę na bieżni
Spowalnia mnie... zatrzymuje
a gdy łapię oddech, 
samo zaczyna usuwać się na pobocze
i tym manewrem tak zaprząta moją uwagę, 
że potem,
gdy trasa nagle czysta,
dalibóg! nie pamiętam już, w którym kierunku biegłam.

Za plecami wtorek
kolejny metr to czwartek
Co daje mi dzisiejszy świąteczny pępek

środę


piątek, 10 sierpnia 2012

Himalaje


W tym roku postawiłam przed sobą nie lada zadanie.
Otóż
w tym roku
AD2012
wakacje zainauguruję dopiero w bladym świetle zachodzącego sierpnia. Po raz pierwszy w mym życiu tak późno zaznam letniej beztroski.

Plan urlopowy kreślony w czerwcu zdawał mi się wielce przemyślny, wymyślny i wyrachowany. Tworząc go byłam pełna inicjatywy i przedsiębiorczości, i śmiałam się w twarz każdej owcy i każdemu innemu służbowemu zwierzęciu dającemu się bezwolnie nieść wakacyjnym prądom. Prosto w nos, wszystkim tym, którzy postawili na korzystanie z samego centrum, z żółtka lipca i serca sierpnia, słałam swe obrazoburcze buahahahahaha. A wszelkie niedowierzające spojrzenia, pytania i powątpiewania, czemuż tak późno, czy wytrzymam i czy aby na pewno jestem pewna – utwierdzały mnie tylko w słuszności sporządzanego projektu, który dziś (nie ma się co krygować) okazuje się być wyzwaniem zbyt dla mnie śmiałym i kompletnie zwariowanym. 

Dziś okazuje się, że w akcie tworzenia byłam i głucha i kompletnie ślepa (bezapelacyjnej niepoczytalności nie zarzucam sobie tylko dlatego, że jednak na wspaniałomyślności wobec siebie oszczędzać nie należy).
Jak można było mi (mi krótkowzrocznej!!!) powierzyć inicjatywę w tak ważnej sprawie jak mój wypoczynek? – zapytuję się, brnąc po wytyczonym przez siebie szlaku; szlaku pełnego stromizn, wybojów i zaskakujących dołów (by nie rzec: ziejących czernią otchłani)   

Wprawdzie cel poprzez chmury już prześwituje, jednakowoż,  im doń bliżej, tym chętniej omdlałe dłonie ze skał się ześlizgują, a grunt spod stóp się osuwa. A i powietrze coraz rzadsze (w przeciwieństwie do lawiny kamieni, która, co i rusz, mnie pieści) zadania mi nie ułatwia.
Doprawdy nie wiem, czy w tych ekstremalnych warunkach zdołam pokonać wijącą się przede mną fantazyjną serpentyną odległość 2 tygodni. Zwłaszcza, że (jak już ustaliliśmy dwie notki niżej) jestem wyprana z pilności i wytrwałości, a na mym ramieniu przysiadła właśnie pokusa, by odetchnąć i w przyszłym tygodniu osłodzić sobie życie dwoma dodatkowymi dniami wolnego. Ciężar tej przynęty, USTALMY TO WYRAŹNIE i ponad wszelką wątpliwość, to nie waga motylka czy koliberka, lecz strusia. Co najmniej.

Czy ktoś kiedyś, do kroćset fur beczek!!!!, próbował zdobyć Mount Everest ze strusiem na ramieniu?

WATCH OUT!!!

wtorek, 7 sierpnia 2012

Gorzki mus


Kiedyś dzieci były nieznośne. Dziś mają ADHD
Dawny nieuk, obecnie legitymuje się dysleksją.
A na tapczanie, miast lenia, teraz gości prokrastynator.
Zaprawdę Pan Jan Brzechwa miałby twardy orzech do zrymowania:)
Zwłaszcza, że i to,
Drogi Panie Janie, ja już wcale nie kłamię!
Ot, tylko i po prostu!, bywam mitomanem.

Trzeci wers wpisu tego niechybnie dotyczy mnie.
Prawdę mówiąc (ponad wszelką wątpliwość!) dotyczył mnie zawsze, ale ostatnio objawy dręczącej mnie dolegliwości niepokojąco się nasiliły. Aczkolwiek nie do tego stopnia bym konsumpcję śniadania i splunięcie uważała za ciężką orkę. O wypraszam to sobie! Ale powoli, powoli. Do tego za chwilę dojdzie. Jak to ja nic nie robię?
Rokowania są złe. Odległość między moimi wpisami mierzy się już w miesiącach. A służba zdrowia załamuje ręce. Jak zwykle. Jeśli nie może przepisać leków przeciwbólowych – jest bezradna. 
Choć nie będę udawać. Brak środków farmakologicznych jest mi na rękę. Zawsze byłam zwolennikiem terapii naturalnych. To raz. A dwa: dobra kuracja winna być gorzka, gdyż i bo wtedy choroba z grymasem niesmaku sama pcha się do wyjścia. Dlatego teraz poszukuję rehabilitanta z nahajem. 
Terapeutę, co mnie kopnie, do muru przydusi i do czynów przymusi. 

Pytanie tylko, czy w świecie pełnym eufemizmów uda mi się takiego draba znaleźć?
 :)

piątek, 13 lipca 2012

(r)Ewolucja


ja tu gadu gadu o burzach i deszczu
a tymczasem na poznańskim dworcu wykonano wyrok śmierci na panu anonsującym pociągi.
Nie wiem, kto pierwszy rzucił kamieniem, jakie niepodważalne argumenty padły do stóp wysokiego sądu i w końcu jak wprowadzono w czyn ostateczną karę?
Ale wiem, że skazany był jednym z najlepszych konferansjerów  jakich miałam okazję słyszeć i niejeden lektor winien mu ( językiem!) buty czyścić.
Pociąg mógł być opóźniony, peron zmieniony, a skład źle podstawiony... ale głos był zawsze dokładny i wyraźny. I oto ta jedyna rzetelna rzecz w tym grymaśnym przybytku właśnie poszła pod mur.

Nie byłam na to przygotowana. Jeszcze przedwczoraj go słyszałam, odprowadzał mnie na właściwy peron, jak gdyby nigdy nic, a dziś taka tragedia... niczego nie zauważyłam. Nie prze-czu-wa-łam. Głos nawet mu nie zadrżał. Profesjonalista do samego końca...

A teraz z dworcowej ambony – będziemy słuchać Ivony.

Wyobrażam sobie mały rozstrój wśród feministek.
Część świętuje! Opór w Poznaniu złamany! Nareszcie kobieta przy mikrofonie! Reszta zaś podniecona zwiera szyki. Kobieta ma przecież więcej do powiedzenia, niźli tylko (z góry podyktowany!!!)  czas odjazdu pociągu.

Ale zostawmy Poznań,
bo podejrzewam, że sęk tkwi w drzewie w Wielkiej Brytanii,
w której to
Badacze z Królewskiego Towarzystwa Ogrodniczego stwierdzili niezbicie, iż
sadzonki pomidorów rosną szybciej, gdy przemawiają do nich kobiety, a nie mężczyźni".
Warto tu dodać, że niektórzy z dżentelmenów, biorących udział w doświadczeniu  KTO, byli tak bardzo kiepskimi lektorami, że rośliny, które zostały skazane na towarzystwo ich głosów, czuły się gorzej od tych wzrastających w ciszy (sic!):)

Czy Ivona dorówna praprawnuczce Karola Darwina, której roślina
była o 5 cm wyższa od sadzonki najlepszego ogrodnika płci męskiej?

Podróżujące PKP flance z niecierpliwością czekają czasu zbiorów. 
Ja również.

Stay tuned:)

piątek, 6 lipca 2012

Życzenie


Nie marzy mi się bukiet róż
Tylko przepiękna noc bez burz
Nocka jasna i gwiaździsta
Bez skowytu psiego pyska
Bez opadu
Deszczu
Gradu

taka noc w głębokim zen,
co pozwoli mi na sen

bo mam dość już tej wariatki,
co złym okiem na mnie błyska,
co to szumi i się sroży,
piorunami mnie batoży

Przez furiatkę tę, do diaska!,
wciąż coś praska, wciąż coś trzaska
i by na śnie móc się skupić
trzeba oko se wyłupić,
a za okiem zaraz ucho,
żeby także było głucho

okaleczać tak się boję
to już rękę oddać wolę,
(co tam rękę!) dam dwie ręce!,
temu kto dźgnie burzę w serce,
kto mi rzuci wprost do stóp
burzy pierś
a w niej zaś nóż.

środa, 4 lipca 2012

Przeprowadzka


Stary dworzec powoli pakuje manatki. Na razie zamknął połowę kas i całą ścianę szczelnie przesłonił czarną kurtyną. 

Oto kolejne, tym razem na piśmie, zaproszenie na NOWY DWORZEC POZNAŃ GŁÓWNY.
PKP niezmiennie od maja zachwala, nagabuje i kusi. Zapraszamy na NOWY DWORZEC POZNAŃ GŁÓWNY; bilety można również nabyć na NOWYM DWORCU POZNAŃ GŁÓWNY; NOWY DWORZEC POZNAŃ GŁÓWNY (to jest gość naprawdę równy:) ...  rozlegało się ostatnio w szarej sieni dworca starego. Rozlegało się, rozlegało i rozlegało, ale jednak kłębiących się tam tłumów nie rozrzedzało. Bo ludzie kurczowo starych murów się trzymają. A przecież nie po to stworzono ów zacny budynek NOWEGO DWORCA GŁÓWNEGO, by teraz stał pusty, bez pasażera jednego. Więc. Teraz zamknięto stare kasy. Nie chcieliście po dobroci, to was elegancko wykurzymy. Teraz się nauczycie, robaczki!

Trudna to będzie nauka.

Problem nowego dworca nie polega na tym, że tablica odjazdów jest nieco nieczytelna (kwestia przyzwyczajenia), że trudno usłyszeć panią kasjerkę (kwestia nagłośnienia), a nieruchome schody są za wąskie (kwestia gustu lub i diety). To doprawdy drobiazgi. Niedogodności, które nikną za plecami kiepskiej lokalizacji nowego dworca.Bo nowy dworzec znajduje się na dworcowym uboczu. Jest jak zbyt długi przypis ukryty na końcu książki. Można w nim utknąć i, dalibóg!,na dobre stracić wątek.

Na pierwszy rzut oka nowe mieści się blisko starego. Ot, lekki rzut beretem. Wprawdzie. Ale w praktyce niestety to dworcowe opłotki. Jest dość nieporęcznie. I absolutnie nie po drodze. Zwłaszcza jeśli przybywamy z dołu (a już zwłaszcza jeśli z zachodu). Wówczas dokonać należy szeregu operacji wymagających od nas zapasu czasu, tężyzny fizycznej i rozeznania w terenie. Trzeba co nieco nadłożyć drogi, wjechać/wejść, a po wszystkim zejść (tymi wąskimi schodami, of course). Choć można jeszcze skorzystać z windy (bo jednak pomyślano o windach! nie bądźmy tacy surowi w ocenie i przykróćmy nieco wrodzony malkontentyzm). No dobra!  
I to tyle z pogody ducha.
Zwłaszcza, że wind nie darzę wielką sympatią. 
W ogóle do wind to ja mam za mało cierpliwości. 
Do skorzystania z windy może mnie zmusić tylko odległość kilkunastu pięter lub/i gigantyczny bagaż 
a do regularnego korzystania z nowego dworca - kompletna ruina starego.
Niestety. Taka ze mnie, mój Staruszku, beznadziejnie wierna Julia. Po tylu latach tak łatwo Ci się spławić nie dam.
I tylko po trupie Twoim
Ma noga zagości na nowym

:)

poniedziałek, 2 lipca 2012

Sahara


wyjść z pracy
w połowie drogi skusić się piękną pogodą i wysiąść z tramwaju
iść pieszo w pełnym słońcu
tracić siły i hektolitry płynów (i trochę żałować pochopnej decyzji o spacerze)
dojść na stację, zakupić wodę i pognać na margines dworca PKP– het, na peron 4a
wsiąść do pociągu, sapnąć, westchnąć, otrzeć pot z czoła
odkręcić butelkę celem ugaszenia pragnienia…
odkręcić butelkę…
OdkRRRRRRRRRRęęęęęęcić buuu
ODKRĘĘĘĘĘCĘĘĘĘĘĘĘĘ
O jacie kręcę!

Zawołać na ratunek współpasażera swego
Zobaczyć jego bezsilność
Stracić resztkę nadziei
Poczuć piach pod stopami, w ustach i oczach 
Zobaczyć skorpiona na horyzoncie…
...
Tak oto w upał można się przekręcić
Chcąc zwykłą butelkę wody odkręcić
:))))

czwartek, 28 czerwca 2012

Península Ibérica


Przeczuwałam taki koniec. Ha! Ja wiedziałam, że tak będzie. I wcale nie wywróżyłam tego, jak szanowna większość dzisiejszych internetowych pyskaczy,  z ciężkiej od żelu głowy Ronaldo.

Kiedy Pan, Panie Sprawozdawco, powiedział (bodajże w trzydziestej minucie gry, gdy sfaulowany piłkarz Portugalii leżał na murawie w asyście pielęgniarzy), że oto teraz jest chwila przerwy, by coś wypić. Na ekranie zobaczyliśmy wtedy Iniestę, który polewał twarz wodą i wysłuchiwał uwag trenera. Wówczas Pan dodał, że to dobry czas na wzięcie oddechu i kilku wskazówek. Zaraz potem pokazano nam trenera Portugalii, który beztrosko siedział na ławie z drużyną rezerwowych. Natenczas Pan lekko dorzucił, że trener Portugalii nie podchodzi do linii boiska, gdyż gra Portugalii jest na bardzo wysokim poziomie i przebiega właściwie bez zarzutu.
I TO BYŁ WŁAŚNIE TEN MOMENT,
w którym zrozumiałam, że nie jest dobrze.
Że to się posypie.
Że będzie dogrywka, a potem rzuty karne.
I że Portugalia przegra.

I wtedy poszłam spać.
:)

środa, 27 czerwca 2012

Biuro rzeczy zapomnianych


- Dzień dobry, czy ja mogę zostawić u pani liść? Listek właściwie… no może małą liści kiść?
Niechże pani będzie taka kochana i przetrzyma ją do rana. Jutro, o świcie!, ktoś się zjawi i tejże kiści pani pozbawi. Więc jakże będzie? o pani złota! – pyta osiołek z oczami kota.
I gnie się, i kręci, i miauczy straszliwie
kopytkiem skrzypiąc, wnętrzności me wije
w gniazdko tak ciasne i pełne boleści,
że to się w pale po prostu nie mieści
więc, koniec końców, ulegam - słaba
I koniec końców przyjmuję tę kiść
lecz kiść się do kiści stale dokłada
że czasem aż trudno spod kiści mi wyjść

gdzieś ktoś tam pewnie w liściach debet ma
a u mnie hossa niestety wciąż trwa:))))

grzeczność uczynność usłużność - stale powracają na listę moich służbowych grzechów głównych.


czwartek, 21 czerwca 2012

Niewygodny absztyfikant

Wydaje mi się, że czegoś bardzo chce.

do okien usilnie się dobija.
stuka, puka, kołacze,
łomota i tarabani,
gromko w szyby bębni
i w parapety wali...

- Czy to ułan jaki przybył panienko?
- Nie, to tylko deszcz
- A to zamknij szczelniej okienko.

wtorek, 12 czerwca 2012

Zagadka


Rosja rozgromiła Czechy,
które właśnie duszkiem rozbrajają Grecję,
z którą Polska ledwo zremisowała.

jaki będzie wynik meczu Polska : Rosja?

czwartek, 31 maja 2012

Poznań - Proud Host City - poczuj jego moc*

Poznań obsiadły chmary robotników. Jest pomarańczowo. A i czerwonego nie braknie, bo miasto zasnuwa pajęczyna krwistych wstążek i chodników. Co krok uroczyste otwarcie. Co i rusz podniosłe oddanie. I porywające przemowy przy akompaniamencie szczęku nożyczek.

Za nami parapetówa na dworcowych salonach. Jeszcze tam nie zajrzałam, ale zapewne pachnie nowością. Przyjemne tchnie i z kas, i z toalet, i z koszy na śmieci. A tuż tuż przy przeszkolonej ścianie, unosi się smużka woni zacnej wody kolońskiej Pana Prezydenta.

Diabeł tkwi w szczegółach.
A zapach, podobnie jak muzyka, sprzyja pamięci. Niestety.

Niestety, gdyż i bo kibice, którzy przybędą do Poznania pociągiem, wcześniej czy później, świeży dworzec jednak opuszczą. I, wcześniej czy później, wyjdą z zasięgu jego miętowego oddechu.
Większość z nich na swych nogach ruszy do centrum.
Większość z tej większości pokusi się (to niewykluczone) o przejście ulicą dworcową.
A tam pod mostem…Tam, moi mili, grasuje para nieuchwytnych rabusiów. Bonnie i Clyde. Nikt, kto zapuści się w ich rewir, nie ocaleje. Nie ma się cackania. Gość, czy domownik? Never mind. Niezależnie od pory dnia. Nie zdąży uciec. Nie zdąży nawet dojść do dworca letniego, a już go dopadną.
Ciężkim uderzeniem prosto w nos.
Cios ostry z dołu jej – uryny
I smrodliwy sierpowy – moczu.

Nokaut do przeżycia. Jednakowoż.
Wspomnienie po nim, tak dalekie od ambrozji – nigdy nie ulegnie erozji.

Poznań - know how
poleca się łaskawej pamięci.
:))))
we always answer the call of nature

środa, 16 maja 2012

Wczoraj były imieniny Nadziei

A dziś
Dziś do euro zostało 22 dni 22 godziny 59 minut
I nikt. Nawet największy ignorant piłki nożnej nie ucieknie przed donośnym tykaniem tego zegara.
22 dni 22 godziny 59 minut
Ale próbują.
Ci, którym uszy spuchły od samego tylko odliczania – już tworzą strefy wolne od euro.
22 dni 22 godziny 59 minut
Pewnych rzeczy już się nie wyprostuje.
Okrąglak po remoncie nadal jest okrągły:)), a dworzec PKP mały, szary i brzydki (choć z nowym architektonicznym wykwitem u boku zdaje mi się być brzydszy, bardziej szary i jeszcze mniejszy).
22 dni 22 godziny 59 minut
Dlaczego by nie spróbować jeszcze czegoś poprawić?
- Czy poznańscy kontrolerzy biletów władają jakimś językiem obcym? – prowadzi śledztwo reporterka.
- Tak. – odpowiada spokojnie przedstawiciel ZTM - Co trzeci z nich zna język obcy.
22 dni 22 godziny 59 minut
To przyzwoity czas na intensywny kurs.
I aż nadto na naukę frazy: can I see your ticket, please?
22 dni 22 godziny 58 minut
Może i niewiele da się już zrobić.
Ale na pewno można przestać narzekać i krakać.
C'est la vie! I do przodu!
Gospodarz nie może wzdrygać się na widok trunków, które sam stawia na stole. No doprawdy!
Dlatego za 22 dni 22 godziny 58 minut proponuję śmiało przechylić kieliszek. Co ma być niech będzie! Do dna i z radosną miną!
Za to dają order uśmiechu.
Może chociaż tyle nam się skapnie:)

piątek, 20 kwietnia 2012

po lekturze nowego regulaminu pracy


Podchodząc do zagadnienia statystycznie
Mój pracodawca ma więcej obowiązków niż pracownik, ale za to
pracownikowi więcej się zabrania (dobra nasza!:)
w szczególności
parkowania samochodów w miejscach do tego niewyznaczonych

Nagrody i wyróżnienia zasłużyły sobie ledwo na jeden paragraf
Natomiast kary osiągnęły zatrważające gabaryty paragrafów czterech.
Co ciekawe
Na wieść o rychłej karze pracownik może wnieść sprzeciw. Jeśli jednak
spadnie na niego brzemię nagrody - o proteście nie ma mowy.

Tematem przewodnim regulaminu pozostaje jednak zakaz spożywania alkoholu. To bez wątpienia motyw wiodący; trzon, który osnuto całą resztą praw i powinności. 
Niczym mantra, przewija się przez wszystkie strony, by w końcu tryumfalnie przejąć kilkanaście punktów w paragrafie przedostatnim.
Po uważnym przestudiowaniu tego wątku stwierdzam, że najważniejszą działką pracownika jest obowiązek trzeźwości

Przez chwilę nawet miałam dylemat,
czy byłaby to wielka bezczelność
żądać premię za skrupulatną trzeźwość? 

Do wczoraj.
Wczoraj maszynista Edward Pryczek dostrzegłszy zepsuty semafor, przytomnie zatrzymał pociąg.
Teraz dostanie nagrodę.
Pan Edward mówi, że to był jego obowiązek. Nie jest pewny, czy należy mu się nagroda.
Wahają się również pasażerowie zatrzymanych w polu pociągów (jedni - tak, czujemy się ocaleni, drudzy - jesteśmy skandalicznie spóźnieni!!!). Spierają się eksperci. I do oczu skaczą sobie internauci.   

Klarownymi odczuciami w powyższej sprawie dysponuje minister transportu
"Należy promować postawy zgodne z regulaminem i instrukcją."

  

piątek, 13 kwietnia 2012

Dobra robota!

i
Trawa jest najważniejsza, powiedział wczoraj Pan Michel Platini
Choć ukraińscy hotelarze, od zieleni boiska, wyżej cenią noclegi w swych apartamentach
prezydent UEFA pozostaje nieprzejednany. Będzie walczył o zachowanie rozsądku
i wymianę muraw.

Trawa to podstawa – wie to nawet cielę.
A ten mały, okrągły przedmiot potrzebuje się wykulać.
A obfita ślina piłkarzy żąda miejsca, by mieć gdzie spektakularnie upaść.
Zatem - NAJWAŻNIEJSZA JEST DARŃ! - wpaja nam
były francuski piłkarz,
bezpardonowo usuwając grunt spod naszych stóp, że
najważniejsze to dobrze oblać dobrą robotę.
:))

wtorek, 10 kwietnia 2012

Wielkanocny zgrzyt

Jak pogodzić świąteczne rozpasanie i komunii świętej przyjmowanie?
Jak, jawnie grzesząc nieumiarkowaniem, spełnić to kościelne przykazanie?
czy to aby w porządku ukrywać obfity stół w żołądku?

Opłatek, czy niestrawność?
Sakrament, czy też zgaga?
Czy wzdęcie przy ołtarzu,
to do wykrycia blaga?
I czy jest dużym zakłamaniem,
zjadać, prócz komunii,
kilka innych dań na śniadanie?

Jedna siódma to mniej niż połowa.
Aj!
Od ułamków z grzechów głównych,
prócz brzucha, zaczyna boleć i głowa.

To trudna łamigłówka.
To kwadratura koła!

Czy z tyłu książki jest odpowiedź?

Tak.
Kluczem jest silna wola.
:))))


Przejedzonym nie współczuję.
(szczerze mówiąc, mam ich trochę dość)
Aczkolwiek miętę i imbir polecam.
:))))))

sobota, 7 kwietnia 2012

A niechby

spełniło się w końcu życzenie wesołych świąt

żeby ludzie nie z przejedzenia
tylko ze śmiechu
umierali

żeby mieli przechichrane!
:)

środa, 4 kwietnia 2012

O pięknym szczęściu

Ponoć osoby, które od czasu do czasu (?) sięgają po alkohol są szczęśliwsze. Właśnie to zbadano. Kto? W tym temacie media informacjami już nie zaszastały. Tylko tyle, że ludzie z procentem we krwi czują się atrakcyjniejsi.

No to ci nowina.
No, wina.
Wina, wina, wina dajcie.
Chcecie być piękni, to się upijajcie.

Oczywiście mam parę pytań. (Post bez pytania - jak bez mleka kania)

Przekazując tę nowinę przemilczano koszt badań (a koszty frazesowych analiz zawsze mnie bardzo zajmują;) ORAZ, czy badani otrzymali zagryzkę? jeśli tak, czy okazała się ona być istotnym szczeblem w drabinie do szczęścia? czy grzybki zwiększały atrakcyjność bardziej, czy jednak raczej ogórki (i co na to wszystko śledź?). Poza tym, czy poziom poczucia własnej atrakcyjności zależy również od rodzaju trunku? A dokładniej - jego mocy? Czy pacjentów podzielono przed badaniem na obiektywnie brzydkich i obiektywnie pięknych? I jak dobrano komisję, która podjęła się tego karkołomnego zadania? Kto w niej zasiadł (piękni, brzydcy, nijacy)? A dalej, czy wyłonieni obiektywnie piękni pili delikatnie, tylko piwo, wino i sherry, a obiektywnie brzydkim od razu z grubej rury zaserwowano wódkę, bimber i spirytus? Czy i jedni i drudzy byli świadomi do jakiej grupy trafili? I czy odnotowano wpływ tej informacji na ilość spożywanych ku chwale nauki napojów?
ORAZ dalej,
Czy badani pili do lustra?
czy z przeprowadzonych doświadczeń wydestylowano brzydotę odporną na działanie wysokich procentów? I, dalibóg, co z abstynentami? są skazani na wieczne niepowodzenie i ciągły dramat?
I w końcu, czy zostaną wydane tablice, w których każdy odnajdzie (stosowną do swej urody) dawkę stężenia alkoholu we krwi, która to zapewni mu zadowalający poziom krasy na każdy dzień?

Poza tym w świetle w/w informacji powiedzenia: krętymi ścieżkami szczęście chadza oraz i pijany ze szczęścia - zyskały nowy wymiar.

Ponadto zdaje się, iż zarzucenie określenia płeć brzydka – mogłoby znacząco zmniejszyć spożycie alkoholu wśród chłopców.

Natomiast nie do końca jest jasne,
czy po takiej codziennej kuracji
dla otoczenia (tak jak i dla zawianej siebie)
będę równie piękna i wspaniała,
czy też li tylko w sztok pijana?

Jest to dość istotne.

konieczność upijania i siebie i przyległej okolicy
może niektórych wynieść drożej niż operacja plastyczna.

piątek, 30 marca 2012

Na bank

Mogłabym przekładać oszczędnościami wykrochmalone pościele, comiesięczną wypłatą szpikować tajne skrytki, nadziewać kasą skarpety, zaprawiać pieniądze w puszkach po herbacie, albo sadzić gotówkę w ogrodzie...

Jest mnóstwo możliwości (bez zbędnych formalności) i całe mrowie kryjówek (w których mamona będzie goszczona a nie łupiona).
Zatem GDYBYM-CI-JA
to naprawdę nie wiem, co mogłoby mnie zniechęcić do kultywowania tych romantycznych zwyczajów; co dałoby mi dość silny impuls do przeprowadzenia żniw w domowych zakamarkach i złożenia zebranych plonów w banku.
ALE JEDNEGO JESTEM PEWNA.
Ani Chuck Norris , ani wiewiórki nie dostarczają ku temu wystarczającej inspiracji.
Będę bezlitosna:)
Te filmy są dla mnie dość krzepką podnietą do likwidacji konta.
taki fak
t.

poniedziałek, 26 marca 2012

Kamerdyner dla królowej

Etat w pałacu Buckingham.
15 tysięcy funtów rocznie.
I, jak donoszą media,
obowiązek
„… podawanie na tacy herbaty, ciasteczek i gazet”

Your Highness
Your Majesty
Here you are
YOUR TEA


Jestem dobrze ułożona
I zorganizowana
O nienagannych manierach
(acz nie zmanierowana!)

Aparycję mam miłą
I jestem dyskretna.
Herbatę parzę pyszną
I znam się na ciasteczkach.

Gazety serwowałabym
Z niewysłowioną gracją.
I służyłabym zawsze
Słodyczy słuszną racją.

I nasza, Wasza Wysokość,
współpraca byłaby cacy,
gdyby nie smutny fakt ten,
iż nie przystaję do tacy.

Gdy chwytam tacę w ręce,
zaczyna drżeć ziemia
I mi się ten dygot po prostu udziela.
To idzie od stóp, przez tułów do dłoni,
w mig osiąga tacę i czarkami dzwoni.

Na sygnał porcelany herbata przybiera
I do brzegów filiżanek rychło się dobiera
A dalej jak lawa, i jak potok rwący
Zalewa gazetę (to zupełnie niechcący!)
i ciastka i, o zgrozo!, garsonkę królewską…
(I’m terribly sorry… ależ jestem niezręczną!)

I tak to pod falami
Urojonej herbaty
Spoczywa w pokoju
Kariera fajtłapy :)))))

piątek, 23 marca 2012

Bo to, co nas podnieca

to się nazywa czas

Temat zawsze aktualny na wiosnę.

Czy przesuwanie czasu ma sens? Wybija z rytmu i nadwątla nasze zdrowie? Czy daje wyraźne profity? Amerykańscy naukowcy mówią, że się opłaca. Japonia jednak widzi to zgoła inaczej. Uczeni z University of Alabama twierdzą, że zmiana czasu na letni może zwiększać ryzyko zawału nawet o 10 procent. Zaś psycholodzy (których pochodzenia skwapliwie nie podano), mówią, że bardziej depresyjnie (niż zmiana czasu) mogą na nas wpływać niektóre święta. Szczególnie te sprzyjające głębszej refleksji i zastanowieniu się nad hierarchią własnych potrzeb. (Zaprawdę powiadam Wam, strzeżcie się pobliskiej Wielkanocy!!!)

Ogólne zalecenie NIE ZAMARTWIAĆ SIĘ.

W końcu nic nie poradzimy na to, że większość ludzi wstaje późno i późno kładzie się spać. Większości trzeba dogadzać. Większość ma rację! Nie wiem, kto to powiedział, ale, dalibóg!, Pan M. Kopernik się z tą frazą nie zgadza, a ja zaraz za nim. No, ale co robić?!
Większość - to słowo klucz.
A kto rano wstaje temu Pan Bóg daje - to powiedzenie, które nigdy mnie nie przekonywało. Zbyt mętne. I ohydnie śliskie. Bo co konkretnie? i kiedy dokładnie? Ile świtów trzeba zaliczyć? W ilu brzaskach się skąpać, by sobie na tego kota w worku zasłużyć? I czy dostaje się go od razu całego, czy też w ratach regularnie? Wąs, włos, pazur... ? Do samodzielnego montażu?
Doprawdy szemrany zwrot. Zwłaszcza w obliczu tego, co nastąpi za chwilę, gdy oto, jak każdej wiosny, śpiochy po raz kolejny dostaną fory, a ranne ptaszki znów będą tułać się w ciemnościach mamione darami, które On trzyma za plecami z przekornym uśmiechem, który (coś tak czuję!) wróży finałową grę
ence pence, w której ręce
tak więc,
lucky me,
spodziewam się niewiele ponad symboliczny uścisk dłoni

:)

środa, 21 marca 2012

Wybiła godzina - w pół do komina

W Poznaniu niemożliwym jest wytypować dobrą godzinę na spotkanie. Nie ma dobrej godziny na narady, konferencje, zebrania, konsylia, kolegia, randki, schadzki… konkret tutaj? Nonsens. Godziny rozmyły się i tracą resztki konturów. Zegary nie wytrzymują napięcia. Ich tarcze omdlewają na każdym rogu. Nic nie jest na swoim miejscu. Señor Salvador Dali byłby zachwycony.

Zawsze mi mówiono, że Poznań to miasto ludzi bardzo akuratnych. Czy przed powołaniem 621 realizacji budowlanych NA RAZ ktoś choć przez chwilę o nich pomyślał? O tych solidnych i porządnych autochtonach? O tym, czy uda im się odnaleźć w nowej zagruzowanej rzeczywistości? I czy dysponują odpowiednią tężyzną fizyczną, by przyjąć na klatę niemożność utrzymania chwalebnej zalety punktualności?
Zastanawia mnie, czy ci ludzie odzyskają kiedyś nadwątlony robotami drogowymi szacunek? Czy po Euro2012 miasto ma zamiar ich zrehabilitować? Czy Pan Prezydent trzyma za pazuchą jakiś fundusz na rozwiązanie tej delikatnej sprawy?
:)
A tymczasem
Obok zegarów topnieje też i kultura.
Ludzie przestali sobie mówić dzień dobry
Powitaniem (tych szczęśliwców, którym uda się nie minąć) stają się naszpikowane przekleństwami historie drogowe
Życie toczy się w samochodach, z których kierowcy i pasażerowie wytrwale transmitują swoje aktualne położenie.
Dużo rozmawiają
Zawsze podniesionymi głosami
niestety nadal wątpliwe jest, czy się słyszą.

Ponoć operatorzy telefonii komórkowych w minionych miesiącach odnotowali spore zyski na swoich kontach
i nadal zacierają ręce.
Myślę, że miasto ich nie zawiedzie.
W końcu to solidna wielkopolska firma.
:)))))

wtorek, 20 marca 2012

Imieniny Eufemii

Pierwszy ciepły wiatr zdmuchnął czapki z głów i teraz wiosna ma używanie, dmąc zimnem w nagie łepetyny. Myślę, że ją to bawi. Jest jak kot. Pewna naszego uczucia. Pewna, że, cokolwiek zrobi, wszystko ujdzie jej na sucho. I niech mnie kule biją, jeśli nie ma racji:)
Dziś jej pierwszy dzień.
Jest astronomiczna, zadziorna, lekko zmrożona.
Ale jest.

Ściskam, o Wiosno!, Twą zimną dłoń (notabene to też i moja wizytówka:)

piątek, 16 marca 2012

Stopniowanie

Czy pizzeria, która entuzjastycznie głosi:
DRUGA PIZZA GRATIS
za zjedzenie trzeciej dopłaca?

Czy to już nadinterpretacja reklamy?
:)

środa, 14 marca 2012

O jednym herosie i jego trudnym losie

Rzadko ktoś ze służbowego koleżeństwa decyduje się umyć wykorzystywane przez siebie w ciągu dnia naczynia. Wprawdzie każdy, kto pił kawę/herbatę/wodę/sok, dociera z brudnym kubkiem do kuchni ALE tam, w kulminacyjnym momencie, gdy już, już, już osiąga zlewozmywak, dopada go okrutna słabość. Jakieś siły, nomen omen!, nieczyste biorą go we władanie:))) I ręce nagle mdleją, i podłoga spod stóp umyka, a droga do zmywania na zawsze się zamyka…
I tylko ja (nie chwaląc:) się nie daję. Ha! Potrafię zdominować tę potęgę obezwładniającą prawie cały zespół. I co rano owoce ich koszmarnej niemocy - zaschnięte, mimo że blisko wodopoju i brudne, choć tak blisko kranu - bezwzględnie niszczę. Gąbka w dłoń i na koń!:)
I choć blask chwały jest ciepły i uwielbiam się w nim wygrzewać, to jednak doskwiera mi samotność. Rada bym była pławić się w glorii wraz z dzielnymi towarzyszami broni u boku. Niestety nie wiem jeszcze, jak ich wszystkich wyzwolić, jak zdjąć zły urok i tchnąć w nich ducha walki, by zapomnieli o walkowerze i by, jako i ja i przy mym boku, zakosztowali w końcu zwycięstwa nad niechlujstwem.

Kiedyś miałam koncepcję:
niech stoi, niech pleśnieje, niech sczeźnie
– może kogoś to w końcu weźmie,
ale niestety
brało zazwyczaj tylko mnie.

Wyeksploatowane,
raz odłożone naczynia stają się po prostu niewidzialne.

piątek, 2 marca 2012

Pt 02-03-2012

Kalendarz, klepsydra, zegarek…
Miałam straszny poranek.
Obudziłam się z przekonaniem,
że dziś jest poniedziałek.
Naprawdę! Pewność ta z powrotem pchnęła mą biedą głowę na poduszkę. I nie wiem czybym podniosła się po tym nokaucie, gdyby nie komórka. Dopiero ona wyprowadziła mnie z błędu. Gdyby nie ona…co ja bym bez niej…? bez niej siedziałabym tu warcząc i szczekając. A tak. To ja siedzę w pokoju z widokiem na weekend, który po prawdzie nie jest zielony, rozłożysty, ani nawet ciepły. Bynajmniej. Ale nawet taki szary i wiatrem szarpany pozostaje mi nadal delicją nad delicjami:)))

środa, 29 lutego 2012

Dzień dobry

Chyba powinnam zapukać przed wejściem:) Tak dawno mnie tu nie było, że czuję się nieco onieśmielona. Nie bardzo pamiętam, co się wydarzyło w minionym, niezaksięgowanym tu, czasie. Wiem tylko, że jeździło po mnie coś wielkiego, zimnego i ciemnego. Tam i z powrotem. W- te- i- na- zad. Z zawrotną prędkością. Nie byłam w stanie nawet na chwilę podnieść głowy, bo już wracało, napierało, przygważdżało i bezlitośnie walcowało (co doprawdy nic nie szkodzi, bo zawsze byłam płaska jak deska;))). No ale, voilà!, teraz jest ze mnie jeszcze równiejsza babka:)

A tymczasem, bardzo proszę, w kalendarzu luty już finiszuje. I nie trzeba być Indianinem tropicielem, by wyniuchać wiosnę; bez wytężania słuchu można wyłowić jej pierwsze eteryczne kroki. W każdym razie po mnie - zrównanej z ziemią, gładkiej, wyglansowanej… dźwięk ten toczy się lekko i bez fałszu:)))
Słyszycie?
Nie? No to co tam u Was?
Brzmi chrząszcz w trzcinie?
:)

piątek, 20 stycznia 2012

Zakusy

- NO NIE!!! Znowu nic nie wygrałem.
- a w co grałeś?
- w lotto.
. . .
- eeej, a jakbyś tak wygrał, to coś byś mi odpalił?
- …ekhm… no…
- tak? A CO?
- PAPIEROSA.

sobota, 14 stycznia 2012

Poznań Główny

Długo nie działo się nic. Po czym nagle. Iskry spod kopyta i u steru stanęło ono. Wielkie. Olbrzymie. Gargantuiczne. Z łapami krwią splamionymi. Tempo budowy dworca poznańskiego.

Rozwinięta prędkość zapiera dech w piersiach. I poniższy film ogląda się. I jest się pod wrażeniem. No ale. W mojej głowie już grzechocą przeróżne śrubki, śrubeczki, nakrętki i pręty…drzemiące pod ogonem rozanielonego diabła. Taka śrubka ma wysokie poczucie własnej wartości. Jest harda i wie, że jej udział w budowie jest niebagatelny, i że, choć nie gra ona roli tytułowej, sztuka bez jej udziału okaże się szmirą, a najbardziej misternie wyglądająca konstrukcja - nic nie wartym truchłem.

Poprzez zawrotne tempo panujące na dworcu widzę niejedną taką zapomnianą śrubkę. Widzę ich całe kopce. Hałdy! Choć oczywiście mam nadzieję, że się mylę, że to tylko wyobraźnia, albo wzrok mnie oszukuje. To bardzo możliwe. Bardzo, ale niestety tak samo, jak i to, że w tym szalonym galopie łatwo stracić z oczu nie tylko śrubkę, ale nawet zagajnik słupów. Obrazy umykają i rozmywają się, jak te za oknem pędzącego samochodu.
No ale obym się myliła.
Oby nigdy żadna zagubiona śrubka nie musiała dowodzić swej istotności, wytaczając bezsporne argumenty wprost na głowy pasażerów.

piątek, 6 stycznia 2012

Na wokandzie

Wysoki sądzie, czy oskarżony jest winny? Odpowiedź na to pytanie jest tylko jedna i brzmi: TAK, jest winny zarzucanego mu czynu.
W dniu wczorajszym ów łotr napadł moją klientkę, wielce szanowną, obecną tu, panią Modigliani. Zewsząd otoczył i zaatakował pod osłoną ciemności, próbując brutalnie wyrwać jej z ręki parasol. A gdy poniósł klęskę, postanowił swą przestępczą nieudolność pomścić, łamiąc wszystkie szprychy niedoszłego łupu. Po wprowadzeniu tego bestialskiego zamysłu w życie, przekraczając wszelkie dopuszczalne prędkości, zwiał z miejsca przestępstwa, wystawiając mą, półżywą wówczas!, klientkę na pastwę niewyczerpanych strug deszczu.

Wysoki sądzie, zgładzony parasol, był nad wyraz ceniony przez mą klientkę. Piórkowa waga jego i niewielka objętość w stanie spoczynku, pozwalały mu być nieustannie obecnym w jej torbie, czyniąc go wysoce przydatnym i dyspozycyjnym. Że nie wspomnę tutaj o jego zielonym kolorze, który podczas długich słot miał niebagatelnie pozytywny wpływ na nastrój mej klientki. Strata jest tym większa, iż przestępstwa dokonano w czasie, w którym cicha obecność parasola w torbie każdego szanującego się obywatela tego kraju jest po prostu NIEODZOWNA.

Oczywiście możemy uznać, że bez parasola da się żyć, albo że w dzisiejszych czasach można nabyć go w każdym sklepie i to nawet za niewielkie pieniądze JEDNAKOWOŻ, wysoki sądzie, nie możemy pominąć kwestii uczuć, nie możemy pominąć bezdusznym milczeniem więzi przerwanej tak brutalnie. Tu naprawdę nie chodzi tylko o straty materialne, o bezpowrotnie zniszczone mienie, ale... ach… jednym słowem, pragnę, by wysoki sąd miał też na uwadze poniesione straty moralne.

Na zakończenie mowy, niechaj mi będzie wolno wyrazić ogromną radość z faktu, iż służby porządkowe stanęły na wysokości niewykonalnego, zdawać by się mogło, zadania i odnalazły w polu obecnego tu rzezimieszka, dzięki czemu, mogę się teraz domagać, I DOMAGAM SIĘ!, najwyższego wymiaru kary dla zatrzymanego i zapytuję go, czy ma pan coś na swą obronę Panie Wietrze?!!! Ohydny morderco niewinnych parasoli.

wtorek, 3 stycznia 2012

Historia jednej znajomości

Morza szum, ptaków śpiew
Złota plaża pośród drzew


A tu w międzyczasie
do mnie, stojącej na światłach, odezwał się nieznajomy chłopak. Wstęp naszego spotkania trochę mi umknął, gdyż i bo uszy miałam szczelnie zatkane muzyką. I nie wiedziałam, czy po prostu zagaił, czy rozpoznał we mnie koleżankę. Zorientowałam się, że „rozmawiamy” w chwili, gdy on wygodnie rozgaszczał się pod moim parasolem.

- A ty już do domu?
- mhm…
- ech…ty to masz dobrze. Ja dopiero do szkoły.

Potem opowiedział mi historię o zepsutym tramwaju, rzucił kilka uwag o kierowcy, który właśnie łamał jakiś przepis prawa drogowego… Aż w końcu, wróżąc nam rychłą rozłąkę, rozbłysło zielone światło. Ramię w ramię zdobyliśmy grzbiet zebry i oto rozstać musieliśmy się, rozstać musieliśmy się … W zamyśle miałam już przygotowane zdawkowe cześć, ale okazało się, że z tym kolegą łączy mnie bardziej zażyła relacja. Chłopak wyciągnął do mnie dłoń, którą ja (posłuszna wszelkim grzecznościowym gestom) z uśmiechem uścisnęłam, a on, mając mnie już w swoim ręku, przyciągnął do siebie i mocno przytulił, klepiąc po plecach obietnicą kolejnego szybkiego spotkania. (SIC!)

Doprawdy, lada chwila osiągnę plastyczność „Człowieka, którego brano za kogoś innego” J.Egloffa.
:)
To było niesamowite.

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Będzie długo. Będę truć.

Tak. Owszem. To przeciągające się zimowe ciepło jest nieco zadziwiające.
Nie tak dawno zresztą, bo DZIŚ (gdy, po tygodniu kamiennej obecności w domu, obowiązki służbowe wyciągnęły mnie na świeże powietrze) poranna temperatura zaskoczyła mnie, że ojej. Ojej! Jak ciepło!

Tak. I owszem. To ciepło może zastanawiać. Hm. JEDNAKOWOŻ wysoki, jak na te miesiące, słupek rtęci nie spędza mi snu z powiek. Zaprząta wprawdzie głowę codziennie, ale tylko chwilę niezbędną do wymyślenia kreacji adekwatnej do panującej aury.

Tak. Jest styczeń, a mimo to wciąż jest ciepło. Rozumiem. Można sobie czasem podumać nad tą obserwacją, ale, dalibóg, irytuje mnie NIEMOŻEBNIE całodobowe roztrząsanie tego tematu w mediach, i nie tylko. Czy już naprawdę nie można podać prognozy pogody treściwie i konkretnie? Będzie tak, siak i owak. Do widzenia. Bez kwękania o aberracjach, anomaliach i wynaturzeniach, a zwłaszcza bez regularnego skomlenia o mróz i śnieg. Te ostatnie jęki uderzają w najczulszą strunę mego nerwu. A najgorsze jest to, że niełatwo przed tym umknąć. Bo jeśli nie pan synoptyk, to pan dziennikarz, jeśli nie pan dziennikarz, to sąsiadka, jeśli nie sąsiadka, to kolega z pracy, jeśli nie kolega z pracy, to siedzący obok podróżny…

Wszystkich dręczy okrutna tęsknica za prawdziwą zimą, taką z krwi (ściętej mrozem) i kości (z lodu).

Tymczasem dla mnie to, co za oknem, jest inne, ale zdecydowanie lepsze. Każdy kolejny ciepły dzień daje mi w prezencie w-miarę-sprawną komunikację, która w tym pięknym kraju jest darem nie do przecenienia. Dlatego jestem wdzięczna tegorocznej zimie za egzotyczne oblicze i raduje mnie wielce jej ekstrawagancja. I uważam, TERAZ BĘDZIE APEL, że jeśli kogoś naprawdę uwiera i do krwi rani ta poczciwa pogoda, to niech jedzie odwiedzić śnieg w miejscu jego zamieszkania, miast wysyłać doń rozliczne błagania i zaproszenia. Bo za chwilę on rzeczywiście zdecyduje się łaskawie zstąpić do nas z wizytą. A przecież znamy go nie od dziś i wiemy, że jak już się zwali tu ze swymi tobołami, to gościć się będzie bez umiaru, jak to ma w swym niegrzecznym zwyczaju… Tak. A wtedy to ja zacznę dokuczliwie marudzić i biadolić:)))). Tak. Wiem.

Na razie jednak, zaprawdę powiadam Wam, to Wy się miarkujcie i przestańcie w końcu miauczeć o ten parszywy opad.
Nie bądźcie dziećmi:)
Teraz jest mój czas i mi go nie psujcie.
A jak w końcu spadnie Wasz ukochany,
to obiecuję:
postaram się hamować z inwektywami.

niedziela, 1 stycznia 2012

Dwa zero jeden dwa zgłoś się!

Skończyła się doroczna zabawa w wojnę i nastała cisza. Wyczerpani żołnierze jeszcze śpią, a nad nimi unosi się zapach prochu i muzyka Straussa:)))) Jak miło.

Nowy rok to dobry czas, by odkryć, że się nigdy nie widziało „Supermana”, i że całą swoją wiedzę o nim czerpało się tylko z drugiej części tego filmu. Pierwsza zaś cierpliwie czekała na mnie do dziś. Albo. Z moją pamięcią naprawdę jest słabo.
Ciekawe, czy taki Superman umiałby pokonać mój katar? Czy dałby radę udrożnić mój nos, gdzieś pomiędzy schwytaniem rakiety, wstrzymaniem trzęsienia ziemi, a uratowaniem kotka uwięzionego na drzewie? Czy też wykonanie tego zadania jest poza jego zasięgiem? Bo, że moje ku temu zdolności są zbyt liche, to i owszem, wiadomo już prawie-że-na-pewno. Niestety. Trochę podupadam na duchu. W przeciwieństwie do infekcji, która zdaje się wykorzystała wczorajsze zamieszanie, przeszeregowała swe oddziały i teraz atakuje mnie ze zdwojoną siłą. Czuję wyraźnie, że niedługo miast po raz 354657 unieść chusteczkę do nosa, zamacham nią w geście poddania. Kto wie? Być może polegnę zaraz, już za chwilę, nad pięknym modrym Dunajem…? Ponieść klęskę w tak malowniczych okolicznościach to doprawdy zaszczyt… do kroćset fur beczek!!!! kicham na takie zaszczyty!

- cześć smarkaczu!
- i nawzajem - odparł nowonarodzony rok.
- obyś był dla mnie łaskawszy przez resztę swoich dni, Ty Mały Bezczelny Draniu!