poniedziałek, 17 grudnia 2012

W poszukiwaniu nastroju


w sobotę wpadłam na Stary Rynek. 
Niestety, wbrew zachęcającym radiowym zapowiedziom, okazał się on być idealnym zaprzeczeniem tętniącego życiem jarmarku. W siąpiącym deszczu i w zewsząd sączącej się świątecznej pieśni - konały rzeźby lodowe, a garstka zmokłych straganów wydawała ostatnie tchnienie.
Niewesoły był to obrazek. Wręcz przygniatający dla kogoś, kto poleciał tam celem pobudzenia w sobie świątecznego ducha. 
Jeśli była tam wcześniej jakakolwiek bożonarodzeniowa atmosfera to, dalibóg!, roztopiła się wraz ze śniegiem na długo przed moim przyjściem.

A ja teraz przez tę przykrą, pełną trupa, historię nie tylko nadal nie czuję bluesa, ale i wytraciłam cały swój mizerny impet.
Właściwie to nawet sporo się cofnęłam
w klimaty początku listopada…

teraz wydaje mi się, że na planowanie prezentów mam jeszcze prawie dwa miesiące czasu.

2 komentarze:

  1. To nie czas na planowanie, ale na ewentualne ostatnie zakupy :D

    OdpowiedzUsuń
  2. hahaha no
    jakby to powiedzieć...ekhm...
    tym wpisem chciałam Was przygotować na ewentulanie najgorszą ewentualność:)))))

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.