piątek, 21 listopada 2014

Nomen omen

Japoński pociąg osiągnął prędkość 500km na godzinę.
Myślę o tym, jadąc do pracy. Myślę o tym niespiesznie. Właściwie dumam. KONTEMPLUJĘ. Powoli. Mam 36 km przed sobą i czas.  Dużo czasu. Przez najbliższą godzinę nie pokonam nawet połowy drogi.

Pociąg skrzypi i trzeszczy. Kolebie się łagodnie i co chwilę przystaje.  Jakby spacerował po torach w, podobnym do mojego,  refleksyjnym nastroju. Jakby maszynista tkwił za ostatnim wagonem i mozolnie go pchał.

Wszyscy wzdychamy ciężko pod wpływem tego wyobrażenia nie- do- wyobrażenia.

Pośród chrzęstu  starych stalowych kości zda się słyszeć nasze przekleństwa.
Klniemy i narzekamy.
PKP
Ech ta PeKaPe.  
A obelgi nasze trafiają donikąd, bo adresat przecież nie istnieje.
- już dawno nie ma PKP.
- nie?
- nie, teraz są Przewozy Regionalne.

 PR

Pe eR

Choć słuszniejszą wymową tego skrótu byłoby
PRrrrrrrrrrry

doprawdy wydaje się to dźwięczniejsze i, ze wszechmiar!, celniejsze.
Bo też nie zdarzy się wpaść w galop kolejce,
Której w samej nazwie ściąga się już lejce.



Bywajcie!

czwartek, 6 listopada 2014

Ko(sz)mary listopadowej nocy


Pławiąc się w ciepłym powietrzu napływającym z zachodu,
tęsknię za mrozem. Nie, nie za morzem.
Marzy mi się MRÓZ; mróz, który odejmie wreszcie od moich nocy komary
Marzy mi się mróz, bo bez odpowiedniego minusa nigdy nie uzyskam w powyższym równaniu satysfakcjonującego mnie wyniku zerowego.

Wróg czai się wszędzie. W niestandardowych miejscach. Nie zaszczyca obecnością ścian, czy sufitu, jako drzewiej bywało. Zaszywa się wszędzie tam, gdzie zmęczony narząd wzroku mego nie sięga. Brzeg książki, kant szafy lub spodni, kabelek, sznureczek, kąt, rant, margines… to jego, rozproszone po mej sypialni, schrony. Opuszcza je, gdy tylko znużone oko w ciemności przymknę i z daleka anonsuje się nieznośnym bzykiem.
Więź łącząca mnie z tym odgłosem przypomina relację (niejednego z Was) z piskiem styropianu sunącego po szybie. To, żebyśmy się dobrze zrozumieli, mniej więcej ten sam stopień zażyłości. Dlatego całe noce nerwowo czuwam. Jednakże brak zmiany warty sprawia, że i tak z każdej z nich wychodzę poraniona.

Obrażenia są dotkliwe. Naprawdę. Komar nie tnie delikatnie, jak dawniej.  Ostatnie ślady, jakie raczył na mnie zostawić, zdają się dowodzić, że należy wprowadzić zmiany w nomenklaturze zoologicznej. Komarom dziś bliżej do gadów niż do owadów.  

Ten drapieżnik, nie brudząc się krwią, pod osłoną mroku zapełnia sobie nią żołądek i zapełniać będzie, póki nie wyssie mnie do dna, albo wcześniej wykończy, zagarniając swą aktywnością mój życiodajny sen. Drugi scenariusz nie jest mu w smak. Dlatego tak bez opamiętania drinkuje noc w noc, ile wlezie!, pókim żywa.  Martwa jestem mu dokładnie po nic, gdyż w zimnych trunkach ten pasożyt nie gustuje.

Tak jak mój pokój od komarów, świat cały od nieszczęść się roi, JEDNAKOWOŻ poprzez zapuchnięte powieki nie znajduję wśród nich tragedii potężniejszej od mojej.
Umówmy się. Dramat mój niepokoi, najciemniejszym z ciemnych!, odcieniem czerni  (pod oczami)
W konkursie KTO MA NAJGORZEJ jury przyznaje mi I miejsce przez aklamację. Za co ja dziękuję i w nagrodę poproszę

Małe kije samobije
Na zaklęcie:
tłucz komara
Niech nie żyje!



A tak w ogóle to
cześć!

piątek, 25 lipca 2014

Deszcze niespokojne


Kiedyś może i deszcze sadem targały, tarmosiły żartobliwie jego gałęzi czuprynę, ale teraz mają ochotę na więcej. Oćwiczyć! Wysmagać! Zalać! Po pas. Po szyję. 

Zrobiły się zachłanne i brutalne.
Już nie łaszą się grzecznie, nie padają nam do nóg delikatnymi kropel pocałunkami, ale obficie opluwają, w mgnieniu oka znaczą teren kałużami i bajorami, które łapczywie połykają nasze stopy.

Parasole jeszcze nigdy nie czuły się tak niedołężne i chrome. Można spotkać tych porzuconych nieszczęśników ot na ulicy, gdzie toną w śmieciach i we wspomnieniach o pieszczących ich niegdyś regularnie spokojnym siąpieniu, subtelnym kapuśniaczku, zwiewnej mżawce… o minionym czasie ich świetności. Niestety. Nie trzeba być zoologiem, by wiedzieć, że od słonia łapką na muchy człowiek się nie opędzi.
Ale, dalibóg!, jak to się stało, że z muchy zrobił się słoń?

Mam jedno podejrzenie. Tam, hen, wysoko, Pani Chmura, niczym zazdrosna o Ziemię kochanka, trzyma Deszcz krzepko w swych objęciach, nie pozwalając mu na skok w bok, tj. w dół… - och nie kochany, nie opuszczaj (się)!!!  A przecież jemu nie po to dali na chrzcie Opad, by teraz przez kaprys kobiety imię to splamił i wbrew naturze swej nie opadł. Żołnierz na wojnę! Marynarz na morza! Deszcz na ziemię! Musi runąć. Czując w sobie ten zew, ten obowiązek wobec minionych deszczowych pokoleń,  zakładnik – ten dwóch pań kochanek -  pieni się i burzy, gromadzi moc, rośnie w siłę i nieustająco napiera. Tak że, gdy w końcu wyrywa się z pancernego uścisku, spada z taką energią i intensywnością w ramiona Ziemi, że ta biedaczka, mimo że z tęsknoty za nim na wiór wysuszona - nie wie co począć, gdy ten tak nagle oddaje się jej całkowicie, na raz.

Trójkąt miłosny, jak wiemy z geometrii życia, nie jest usłany różami a cierpieniem i ofiarami. W tym wypadku także śmiertelnymi.  

Bo gdzie dwie jednego miłują
- tam niezawodnie się mordują

Chmura ma złamane serce. Parasole zgnębioną duszę.
Ale głęboka i pełna zadumy minuta ciszy należy się tym, którzy z tego gwałtownego romansu żywymi nie wyjdą, a ciałami ich niejeden śmietnik się posili. 

Utopione, rozklejone, pozbawione formy. Podobne do niczego i niczemu służyć już nie mogące.
W mijającym miesiącu osierociły wiele stóp.

Buty. Botki. Pantofelki.

A pokrzywdzonych może być jeszcze więcej. Spójrzcie za okno.

Przeżyją tylko te,
których ja nie noszę.
Na deszcze lubieżne
- najlepsze kalosze

:)


poniedziałek, 7 lipca 2014

Żaru czar


 Buch - jak gorąco!
Uch - jak gorąco!
Puff - jak gorąco!
Uff - jak gorąco!

Loko loko lokomotywa
ze wszystkich ciał obficie spływa 
pot

i tylko jedno stworzenie boże
nie jęczy słabo, że już nie może
kot

a tam – gdzieś w kącie - ktoś wielce  zazdrosny,
co, mimo upału, nie płonie - oschły
knot

rymowanka ta łebską być miała, no!...
lecz w tym skwarze do cna wyparował po -
lot

Dzień dobry
Trochę mnie nie było,
Bo byłam w pracy.
Teraz też jestem, ale, że się tak metaforycznie wyrażę,
udało mi się w końcu rozpędzone służbowe alfa romeo zamienić na rower.

Obecnie osiągana prędkość ani nie urywa mi głowy, ani nie rozciera mijanego krajobrazu na miazgę,
więc postanowiłam
brawurowo!
Oderwać na sekundę dłoń od kierownicy i Wam pomachać:))))


I to wszystko
ot

środa, 21 maja 2014

inauguracyjny atak



wczoraj w dusznym tramwaju
ostra woń potu
wbiła się w mój czuły narząd powonienia

więc nos mój bogato krwawi
co znaczy,
że lato już w mieście bawi
:)

Jak zwykle przyszło ni stąd ni zowąd. Po chłodach na miarę późnego listopada BUM od razu upał.
Zatem oczywiście czas na banał:
- czy jest pani zaskoczona?
- tak. jestem zaskoczona i nie mam się w co ubrać.
Choć paradoksalnie wczoraj na otwarciu gorąca bram ubrana byłam aż za bardzo.
Dlatego też, smutki na bok!, nadszedł czas się obnażania, a nie ubierania.
Czas wielkich oszczędności.

Ha, ha! 

środa, 7 maja 2014

Pobudka wstać – koniom wody dać


Mamo. Tato.
Wyszłam na ludzi.
I to na wielu.
Z twarzy zdaję się znajoma
Prawie każdemu.


To, odkąd pamiętam, się zdarza. Ale ostatnio częstotliwość tego zjawiska niepokojąco wzrosła.
Rzecz zazwyczaj dzieje się w drodze powrotnej do domu.
Namierzają mnie pasażerowie z miejscowości znajdujących się przed moją stacją. Rozpoznanie z ich strony jest nieomylne i murowane. Niech nikomu się nie zdaje, że im się zdaje. O nie. Oni są pewni. Są pewni i się nie mylą.  Są saperami i chcą mnie wysadzić.  
Dlatego w momencie, gdy widzą, że drzemię zamiast zbierać się z nimi do wyjścia z pociągu - przechodzą do rękoczynów, czyli do bezpardonowego wyrywania mnie ze snu.  Trącają me ramię, szturchają kolana, klepią me dłonie…

- halo, proszę panią! To już stacja P. !
- boże, ale mnie pan wystraszył…. co się stało?!
- nie wysiada pani?
- a gdzie jesteśmy?
- w P.
- a, to nie!
- NIE?!
- nie. To nie moja stacja…
- to pani tu nie mieszka?
- nie…

Fundują mi niepotrzebną pobudkę. Przez nich już w dalszej trasie nie usnę. Po gwałtownym obudzeniu trudno ot tak sobie wrócić do napoczętej drzemki. Raz przerwaną trudno na szybko odszykować i wpaść w nią z takim samym smakiem na nowo. Oczywiście można spróbować związać ją ponownie, niczym zerwane sznurowadło. Ale to już prowizorka. Jakość daleko poniżej normy. Przyjemność porównywalna z piciem zwietrzałego wina; ze spaniem w zatęchłej pościeli; z wieczornym dojadaniem kanapki, którą przygotowaliśmy sobie o świcie, ale zapomnieliśmy wziąć do pracy. Wiecie w czym rzecz. Te błędne diagnozy współpasażerów bezpowrotnie zabierają mi wypoczynek, który, jako zasłużony, wycenie nie podlega. Ale mimo wszystko doceniam ten odruch.

Dostrzegam w tej niedźwiedziej łapie gest pełen sympatii i opiekuńczości. Choć nie do końca wyraża on troskę o mnie, a jedynie o tę osobę do mnie podobną, która nigdy się nie dowie, że są w jej miejscowości ludzie, którzy martwią się, by nie przespała swojego przystanku, by zdążyła na obiad i by nie zapłaciła mandatu za jazdę na gapę w dalszej trasie.   

To ich serdeczne zachowanie wzrusza mnie nawet nieco za bardzo. Że aż się boję, że za n-tym razem podziękuję, bezmyślnie wysiądę wraz z nimi i zacznę poić cudze konie:).  
Przed tym odruchem, jak na razie, powstrzymuje mnie wizja kolejnej godziny czekania na pociąg. I to na obcej mi stacji. I może jeszcze w majowym mrozie…brrr  DLATEGO:    

- proszę się obudzić jesteśmy już w M.
- co takiego?
- proszę się obudzić.
- ale ja jadę dalej.
- to pani nie jest z M.
- nie
- głowę bym dała, że znam panią z przystanku…


Nie bądźcie tak rozrzutni
Nie szastajcie głowami, jakbyście byli, najmniej!, trójgłowymi smokami.

środa, 30 kwietnia 2014

Glejt


 z serii przychodzi osiołek i …

- czy pani może opieczętować ten druk?
- tak, o ile ma pan wszystkie podpisy …
- proszę

I w tym momencie na moje ręce złożony zostaje papier przypominający szmatę. Znać po jego zmasakrowanym ciele, że biedak po drodze przygód miał wiele; że przeszedł nieszczęśnik w życiu niemało, że nieźle mu się od osła dostało… Jest brudny i niemiłosiernie wymięty, przez kubek herbaty wyraźnie kopnięty…

Chwytam wymownie w dwa palce ten świstek,
ten dokumentu wrak,
ten niezbity dowód,
że osłu taktu brak: 

- ten druk wygląda, jakby szedł do mnie kilka lat, wzdłuż i wszerz, przez cały świat.
- tak. Wiem, że termin minął, ale nie mogłem być wcześniej.

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Bezwstydna



Źródłosłów: tutajtutaj


To wyróżnienie  ją zaskoczyło
 - JA MIANOWANA MAKABR()Ą ?!
Ja -  taka potężna, MO NU MEN TAL NA?
Dla mnie ta nagroda ze wszech miar koszmarna?

- Jak tak można? Kobiecie?! Co z tego, żem z betonu?!
– łkała Pani Galeria cichutko, po kryjomu
i silnymi strumieniami lała się z niej woda,
aż sufit się zawalił!
Lecz szkody tej nie szkoda.

Choć zniesławionej serce się złamało,
To tutaj - Nikomu nic się nie stało
oświadczył kapitan straży pożarnej,
nie widząc Galerii rozpaczy czarnej.

A i żałoby nikt nie ogłasza, tylko pretensje,
bo dlaczego zniszczenia  JEDYNIE na drugim piętrze?
bo dlaczego nie zapadła się pod ziemię cała?
Wstydu nie ma!
Ta nie warta Poznania zakała!

piątek, 25 kwietnia 2014

Pospolite ruszenie


Dokument
Fabuła
Ku pamięci kamienie  
Pielgrzymki
obrazki
Uroczyste  apele
Podniosłe wernisaże
Koncerty
Pomniki
Znaczki pocztowe
Monety
Guziki

Wkładki do gazet
Albumy i książki
Pamiątkowe krzyże
Tablice, wstążki
Ulice  i skwery
Aleje i place
Gdzie okiem nie sięgnąć
Papież, papież, papież

A do tego jeszcze Jan Paweł II z kielichem
białym i smukłym
Ze złocistym dnem
Jest to, jak informuje dostawca: tulipan – piękny kwiat
„Walor dekoracyjny traci dopiero po 7 dniach”

Lekko licząc
nie na więcej, bo na tyle samo,
Wyceniam wszechobecnej admiracji trwałość.

środa, 23 kwietnia 2014

Święta, święta, a po…


Jest i zielono, i świergocąco, i cieplutko. Kraj opanowała wiosna.  Zwrot na meteorologicznym froncie  nastąpił tak nagle i jest tak pełny, że niektórzy już nawet nie pamiętają, że jeszcze tydzień temu warunki dyktowały nam przymrozki.

Lecz zapewne niejeden upadku zimy żałuje i gorzko za nią po kątach płacze;
Niejeden patrząc na panoszącą się wokół wiosnę dostaje drgawek i mina mu kwaśnieje
i zżera go tęsknota za chłodem
i marzy, by raz jeszcze ucałować lodowatą zimy dłoń,
i wpaść w jej ramiona  białe…

dla tych wszystkich biedaków, którym wiosna serce złamała
mam dobre wieści:
Zapraszam Was do mojego biura,
w którym do woli można kosztować rozkoszy, o których (o ironio!) tak ciepło myślicie.

Bezczelnie wykorzystawszy mą świąteczną nieobecność, wyparte z dworu wszystko zimno tu właśnie się zagnieździło i teraz, jak co roku, mści się na mnie za swą przegraną.  
Ogrzewanie wyłączone,  słońce zawsze nieobecne, a mur tęgi - idealna dlań kryjówka.

Teraz wypędzić je stąd może już tylko pełnia lata.

Siedząc przy nieodżałowanej nieboszczce
instalacji grzewczej
czekam tej chwili z utęsknieniem.

piątek, 21 marca 2014

Pod jabłonią


- czyli że nie dostanę jabłka?

- nie

- ALE DLACZEGO?!

- znał pan zasady

- no i naprawdę nie ma dla mnie ratunku?

- nie. Boś nie spełnił najmniejszego warunku!

- Toż ja bez błonnika zginę w agonii! Na kolana padam i o szansę błagam!

- niech pan z klęczek wstanie! Jabłka pan i tak nie dostanie. Szansę pan tu już niejedną miałeś i co do jednej nie skorzystałeś. Ja podsadzałem pana, podawałem drabinę - a pan żeś jedynie robił durną minę. Koledzy pańscy na drzewo się wdrapali, po jabłku sobie bez pośpiechu zerwali. Ambitniejsi nawet z samego czubka! A pan niezmiennie strugasz z siebie głupka i nie sięgasz ni najniższych gałęzi, jakby ci ktoś nogę w sidłach uwięził; ani, co gorsza!, nie schylasz się pan po spady. Co tam schylać! Pan nawet nie patrzysz pod nogi! I nie łudź się, że owoc sam spadnie ci na głowę, bo mimo, że to jabłoń -pan nie jesteś Newtonem.

- gdybyś pan tylko, tak jak nie chcesz,  chciał, to byś pan jabłko mi po prostu dał! Wąż z drzewa poznania nie robił Ewie problemów…

- …i doprowadził nieszczęsną do eksmisji z Edenu!

- bym wszedł do sadu, ojciec słono zapłacił! A teraz PRZEZ PANA całą kasę traci…

- wszakże, a nawet przecie!, my za cenę wejściówki - nie gwarantowaliśmy nikomu papierówki

- … tyle pieniędzy pójdzie prosto w błoto…

- Sam żeś je tam wrzucił, leniwa niecnoto.

No i tak dalej,
i et cetera

Takie oto właśnie ciekawe rozmowy
Toczą się w cieniu mej służbowej jabłoni


wtorek, 18 marca 2014

Geografia


- w czwartek muszę jechać do Szczecina.
- fajnie! Zobaczy pani morze.
- Tam nie ma morza.
- jak to?
- Szczecin leży na zalewem.
- tylko nad zalewem… ?
   no nie wiem…
:)

Nie wiem w czym tkwi ten myk. Może w nazwie, która w ustach tak kusicielsko szeleści i szumi…  ? 
Bo nie tylko ja tak mam, że to miasto widzę w bliskim sąsiedztwie Świnoujścia. 

Szczecin? To tam, gdzie Międzyzdroje  
– nie tylko ja tak sobie roję:) 

piątek, 14 marca 2014

tytuł posta - rzecz nie prosta!



………………………………………..
(tytuł posta)


Często jestem zmuszana zalewać służbowy zespół ankietami.
Ślę te pliki nieustannie z żądaniem ich wypełnienia na czas. Wszystko pod szyldem prośby;  prośby tak uprzejmej, że odpowiedzią nań zazwyczaj jest milczenie. 

Długie i sążniste milczenie.

I gdy już mi się zdaje, że utopię się w tej ciszy
nagle i naraz
dzwoni telefon
jeden, drugi, trzeci …
a każdy rozbija się wciąż o to samo
Nie chce mi się, nie umiem
Zrób to za mnie
….mamo?


- dzień dobry okrutna Modigliani, dostałem ten formularz od pani. Bardzo serdecznie dziękuję, właśnie nad nim lamentuję. A czując w głowie silną blokadę, dzwonię, by spytać o twoją radę.  Powiedz mi pani, wszak jam nie twój wróg, jak inni koledzy wypełniają ten druk?

- ?

- bo kropki zajmują tu wszystkie luki; Roją się tak, aż poczułem się głupi. Na tekst mój przez te kropki jest miejsca za mało! Już biedronki na grzbiecie więcej luzu mają! 

- jeśli pan się zmieści na skrzydłach owada, to ja bardzo proszę. Wielce będę rada.

- … pani się śmieje, a to nie do pojęcia! Jak mam tu wyliczyć swoje osiągnięcia? Czy każdy szczegół trzeba mi wprowadzić, czy może tylko ogólniki sadzić? No i czy od A do Zet być to ma? Czy też może jednak od Zet do A? Zresztą… to i tak się tutaj mi nie zmieści….zdaje się, że będę musiał całość streścić…. 
Ech, no przyznaj! To wszystko jest do bani!

- bani?! …To taka miska z mydlinami?

- z mydlinami to jest balia! (ależ trudna ta batalia!)  A tu czasu jest tak mało. Przyznasz, więcej by się zdało!

- … (gdyby nie te farmazony, druk już miałbyś wypełniony)

- moja pani, co za bieda! 

- … (ten telefon nic ci nie da)

- halo. Jest tam pani?

- …

- Pani Modigliani?

- tak?

- co pani radzi?

- ZJEŚĆ MIÓD ZE SPADZI!!!..................................
.................................................................................
..…..…………………………………………………………………
…………………………………………………………
…………………………………………………………
(treść notki)



Pani Modigliani
…………………………….
(autor)


czwartek, 13 marca 2014

Zawód

- mam przesyłkę dla pana.
- a fajną chociaż? na przykład z czekoladkami?
- niestety to książka.
Tylko z literkami.


wtorek, 11 marca 2014

Wyziębnięty za(ro)dek


Wczoraj ujrzałam Pana w krótkim rękawku i spodenkach również niedługich. Stał sobie na przystanku taki roznegliżowany i wyglądał, jakby ciepły wiatr owiewał mu ciało, a słońce promieniami swymi ściśle go otulało.

Stałam obok niego w ciążącej mi na grzbiecie, od południa mocno przeterminowanej, kurtce zimowej.
Wyglądałam malowniczo, niczym kosmonauta szykujący się do wizyty u Pana Twardowskiego. I czułam się obco - ja w swoim skafandrze kosmicznym - w  tłumie tak beztrosko oddającym swe ciała działaniu czynników zewnętrznych .

Dlatego dziś, w celach integracyjnych, postanowiłam na własnej skórze przetestować smak tej przedwczesnej wiosny. Najpierw delikatnie ją wzięłam na czubek języka. Rano, wyszłam w lżejszej kurtce do ogrodu (napaść kury:), i było chłodno… prawdę mówiąc było mroźno, ale znacie siłę (ludzkiej głupoty;) ciekawości badacza. To jest moc, której nie można się oprzeć, to kula tocząca się ze szczytu, woda zrywająca tamy, rozpędzony samochód bez hamulców, górski potok…  
Dzięki tej potędze koniec końców oparłam się swemu rozsądkowi i wyszłam w wiosennej kurtce do pracy.

I pozwólcie, że wyniki swych badań zawrę w lakonicznym raporcie:
DO-KROĆSET-FUR-BECZEK!
 
Jest cholernie zimno.
To nie jest wiosna.
To zaledwie jej zarodek.

Ona w ogóle nie dojrzała,
by ujrzeć rąbek mego ciała!:)

w związku z powyższym
negliż odkładam do szafy i czasu,
gdy na ulicy, zamiast nagiego pana,
ujrzę kobietę w japonkach,
I TO Z RANA!

Rzekłam

piątek, 7 marca 2014

statystyka


ilu ludzi długowłosych
a ilu łysych twą firmę zaszczyca
ilu leworęcznych pracuje
u ilu zaś działa ino prawica

ilu  na stojąco haruje
a ilu zaś tylko siedzi
ilu przy taśmie w fartuchu
a ilu za biurkiem się biedzi

ilu ma pełne uzębienie
ilu sztuczne szczęki
ilu na etacie brzydkich
a ilu jak wiosna pięknych

kto, jako kto, i za ile
kto, jako kto, i co zrobił
kto wziął manele i odszedł
a kto się awansu dorobił

ilu klientów tutejszych
a ilu zza granicy
czy bardzo dobrze ci płacą
czy może bida aż kwiczy

?

A wszystkie dane ogółem
A potem z podziałem na wiek
no i też nic nie zaszkodzi
W rozdziale uwzględnić i płeć. 

I nie ma zmiłuj, mój bracie drogi,
bo w pokoju szefa, każdy tu to wie
GUS sobie siedzi, cygaro pali,
na biurku trzymając
święte  nogi swe.

:)))))

NIE RYCZ!
tylko licz, mała licz!

Bo oto nadszedł post.
Czas rachunków
Nie tylko sumienia.

wtorek, 4 marca 2014

Resuscytacja


Moje dłonie, które od wczoraj teoretycznie życie ratować już potrafią, dziś chętnie z kilkoma służbowymi żywotami krwawo by się rozprawiły.
Te same dłonie, które wczoraj z oddaniem udrażniały drogi oddechowe, uciskały klatkę piersiową, układały poszkodowanych w pozycji bezpiecznej, dawały otuchę i nadzieję - dziś z rozkoszą zacisnęłyby się na paru szyjach.
Te same dłonie, które wczoraj walczyły z nagłym zatrzymaniem krążenia, dziś z przyjemnością kilka krążeń, by wstrzymały.

Stop, gdzie Ty lecisz, o słodka krwi gorliwa!
Są przecie takie głowy, którym nie Twój tlen
A młota uderzenie bardziej się przyda

I choć, jak widzę, ludzie wprost proszą się o uduszenie,
Polecam Wam gorąco z RKO szkolenie

Idźcie
Ćwiczcie
I, gdy czas przyjdzie – ducha nie straćcie  
czego i sobie życzę.

środa, 26 lutego 2014

Tej chorej pani na imię Edukacja

Leczenie jej trwać będzie długimi latami,
czy NFZ włada dostatecznymi środkami?


Być może wszystko zaczęło się wtedy, gdy wprowadzono nową maturę? Albo wtedy, gdy liceum rzucono pod gilotynę, skrócono o klasę, a z podstawówki wyłuskano gimnazjum? Albo może wtedy, gdy zrezygnowano z egzaminów na wyższe uczelnie? Albo wtedy, gdy z jednego solidnego stopnia studiów wyciosano dwa chybotliwe, upadkiem grożące, szczeble?

A może to wszystko wina elektronicznych gadżetów, które zwolniły rodziców z trudnej i męczącej roli wychowawcy?

A może, skoro już tak wszystko rozważamy, edukacja jest zdrowa. Może to tylko wina tego pokolenia. Rozwydrzonego i leniwego, aczkolwiek wcale ambicji nie pozbawionego. Buzującego od ciągłych pretensji, roszczeń i żądań?

A może po prostu Wenus znalazła się w koniunkcji z Jowiszem, a pies rasy buldog angielski zamiauczał trzy razy stojąc w Natarajasanie na rozdrożu w pełni księżyca…   

Natarjasana wygląda tak:



  
A list pewnej studentki wydziału prawa i administracji tak:

i trochę się dziwię, iż są jeszcze tacy, co się temu dziwią. I trochę im zazdroszczę tego zdumienia. Też chciałabym wierzyć, iż to prowokacja, iż to niemożliwe, iż to prima aprilis zapewne… 

Jednakowoż powiedzmy sobie szczerze. Trudno od człowieka, z którym szkoła od najmłodszych lat rozmawia za pomocą testu, wymagać budowania zdań, i to jeszcze poprawną polszczyzną! To przecież ponad jego siły. To ponad siły kogokolwiek. Przecież z tych, za przeproszeniem, czterech liter: A, B, C lub też i D - trudno złożyć jedno polskie słowo, a co dopiero dłuższą elokwentną wypowiedź.

Z jednej cegły kamienicy się nie wzniesie. A i z cegieł dwóch domek żaden nie powstanie.

Na uczelniach jest sporo wykwalifikowanych szlifierzy, choć, owszem, część ich noży nieco stępiała. Jednak nawet gdyby zachowała świeżą ostrość, niewiele by zdziałała. Słaby, w większości, materiał wyjściowy, choć najpierw pcha się na warsztat i dowodzi, że mu zależy na nowym szlachetniejszym kształcie, potem nieustannie chowa się przed obróbką. Jeśli zdarzy mu się trafić do kuźni - całą swą energię trawi na lawirowaniu wśród zachowanych, acz nieco wyszczerbionych narzędzi. Ukrywa się po kątach lub sunie blisko ścian. O proszę państwa, żywcem go nie wezmą!!!

A trudno wymagać od rzemieślnika, by za surowcem po zakładzie ganiał.

Ale zobaczmy co dalej.
Mija parę lat.

I oto w wyniku procesu dydaktycznego otrzymujemy parę lekko ociosanych diamentów, kilka prawdziwych brylantów i stos nietkniętych kundlowatych kamieni.  A wszystkie, co do jednego, opatrzone certyfikatem. 
I tego dziadostwa rzemieślnikowi odpuszczać się nie powinno. 
...
Art. 310  kodeksu karnego głosi ustami paragrafu pierwszego, że ten kto fałszuje środki płatnicze i w obieg je wprowadza, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 5 albo karze 25 lat pozbawienia wolności.

Z którego paragrafu,
I kogo tak naprawdę
Należy ukarać za polskiego studenta
w obiegu

bo, nie wiem, czy wiecie,
ale takie rzeczy
- już nie tylko w kabarecie.  





czwartek, 13 lutego 2014

„Jesteś w sieci? Wpadnij”


Od stycznia w blokach reklamowych ZUS nachalnie chwali się stroną w Internecie. Ponoć warto się nią zainteresować, gdyż i bo można tam znaleźć mnóstwo interesujących informacji w tym m.in. kwotę przyszłej emerytury.
W sieci znam przyjemniejsze i ciekawsze zakątki, więc już, już, już szykuję się, by wzruszyć ramionami i rzucić półgębkiem, że do ZUsu –to  tylko z musu,
gdy oto nagle
raptem i znienacka
entuzjastycznego lektora wspomagać zaczyna rodzic z kanapy obok.  


- radzę ci odwiedzić tę stronę.

- nie mam po co. W grudniu dostałam pocztą wszystkie wyliczenia i wiem już, że mam 600 złotych na miesiąc.

- no tak, ale to jest kwota, którą dopiero wypracowałaś. Jak wejdziesz na ich stronę, to obliczysz sobie: ile dostaniesz, jak już naprawdę pójdziesz na emeryturę.

- mhm… więcej to ja już sobie nic nie obliczę, bo 600 złotych to akurat jest kwota mojej emerytury, przy ich optymistycznym założeniu, że będzie mi szło tak dobrze, jak do tej pory!


Ale doceniam. DOCENIAM, o boski krezusie, prawie-że-z(e)usie, to hasło reklamowe.
Hasło w welonie
Dające nam wolny wybór
na niby
Albowiem skoro
„jesteś w sieci”, to JUŻ WPADŁEŚ!

O tej prawdzie każdy wie
(zwłaszcza ryba, zwłaszcza owad!)
Że gdy wokół tylko sieć:
To niedługo pewna śmierć.

Śliwka wpada w kompot,
Ty wpadaj do ZUSu.


wtorek, 28 stycznia 2014

Mózg elektronowy, czyli nowy program komputerowy.


W tym roku zostałam uszczęśliwiona nowym programem, którego celem ma być usprawnienie mych służbowych działań. Usprawnić znaczy dla mnie to samo, co uczynić lepszym, wygodniejszym, doskonalszym, tudzież szybszym… wdrażany system ma jednak zainstalowany inny słownik synonimów.  Ja myślałam, że on zadziała już za jednym mym oka mrugnięciem, on z kolei się uaktywnia, gdy niezmiernie wiele razy pomnożę jedno kliknięcie. W skrócie: wymaga on klikania, niczym kot głaskania. Kliknięcie to dla niego łyk powietrza. Ażeby działać musi oddychać co rusz, szybko i płytko. Takie zipanie dla mnie nie jest objawem zdrowia, a raczej zbliżającego się zdechnięcia. Wiedziona tą troskliwą myślą, zapytałam jednego z rodziców tego systemu:
- czy pan naprawdę wierzy w ten moduł?
- TAK! i w najdrobniejszy jego szczegół!  

Przez chwilę ta jednoznaczna odpowiedź mnie uspakajała. Teraz jednak, kiedy próbuję samodzielnie rozgryźć ten komputerowy orzech, już wiem, że była ona podyktowana ślepą miłością ojca do dziecka. 

Bo powiedzmy, że mam życzenie wprowadzić do systemu literę „A”. Och, ta moja brawura! Aby to uczynić muszę kliknąć tryliard razy i otworzyć nieprzebrane zastępy okien. Otwarcie na przestrzał Pałacu Buckingham albo Pałacu Zimowego w Petersburgu, w porównaniu do czasu tej operacji, zajęłoby ledwie oka mgnienie.
Po przebrnięciu przez tunel wejść, docieram w końcu do podziemnej celi, w której mogę umieścić moją literę, co czynię, jednocześnie nerwowo szukając wyjścia, bo już doprawdy nie wiem, gdzie jestem, a wizja czekającego na powierzchni całego alfabetu odbiera mi siły. Zaczynam żałować, że żadne z uchylonych okien nie ma parapetu. Zaraz bym z rozpaczy zeń skoczyła w tę durną pełną przeciągów informatyczną przestrzeń.

Choć, jak znam życie, w tym świecie nie ma nawet porządnego bruku, o który można by się elegancko roztrzaskać.

A zresztą,
czy aby na pewno chcesz się roztrzaskać?
Jeśli wciśniesz TAK  - z pewnością złamiesz kark.

Mhm… naprawdę?! To może rzeczywiście tymczasem się wstrzymajmy i połammy sobie głowę nad instrukcją obsługi, w której od pierwszego zdania autor szeroko rozpisuje się na temat możliwości wyboru, jakie daje nam ten świetny program. Przez wszystkie strony zgłębia on ten temat i wymienia przeróżne opcje wejść i wyjść. Podkreśla uważnie wszelkie dane użytkownikowi ewentualności i kryjące się za nimi konsekwencje.  Nie zostawia ani krztyny miejsca na domysły i szansy do wyciągnięcia wniosków czytelnikowi nie daje. WSZYSTKO jest tam wyjaśnione. Jest tam tak bardzo jasno od wyjaśnień, że od tych jasności oślepnąć można.    

Akcja tego dramatu toczy się przez kilkadziesiąt stron dość zawile i mniej więcej w tym tonie:

Jeśli na tym etapie powiesz TAK, to znaczy, że wyrażasz zgodę, twoja odpowiedź nabiera wydźwięku aprobującego; może byłoby przesadą powiedzieć, że staje się ona pochlebna, czy pochwalna, JEDNAKOWOŻ pewnym być możesz, że jest twierdząca. Jeśli zdarzy ci się to przy kościelnym ołtarzu – być może jesteś już mężem/żoną (niewłaściwe skreślić). Dlatego sprawdź, gdzie teraz jesteś? rozejrzyj się! Nie ma ołtarza?! To dobrze!, ale czy czasem w pobliżu nie czai się urzędnik USC?!!! Nie?! NA PEWNO?! Siedzisz w pracy przy służbowym komputerze? Are you sure? ARE YOU REALLY, REALLY SURE? Jeśli w takich okolicznościach wcisnąłeś TAK, to znaczy, że potwierdziłeś ostrzeżenie o nie zaufanym certyfikacie…
Przy tym powiadomieniu możesz też EWENTUALNIE zaznaczyć opcję „nie wyświetlania tego komunikatu przy kolejnym połączeniu” i wcisnąć ponownie TAK. Jeśli zostanie zaznaczona opcja „nie wyświetlaj tego komunikatu przy kolejnym połączeniu”, WÓWCZAS
okno nie będzie wyświetlane przy kolejnym połączeniu. (ojej!)

Te wszystkie uwagi i liczne wskazówki
o następstwach rodzących kolejne skutki
spłodziły jedną myśl. Weźmy ją pod lupę:
niech mnie oni wszyscy POCAŁUJĄ W DUPĘ!

Lecz
czy na pewno chcesz, by cię pocałowali w dupę?
WARNINIG!
Czy jesteś gotowa obnażyć się publicznie?!
Po tej lekturze, coś czuję, że już chyba
z gołym tyłkiem czułabym się mniej idiotycznie!

środa, 22 stycznia 2014

Precedens


Elżbieta Be, minister infrastruktury, własną piersią postanowiła przesłonić nieudolność PKP. Zdecydowała się ona być bardziej skandaliczna od spóźnień pociągów i bardziej niż wagony kolei oziębła.
Kiedy w listopadzie wstępowała na tron, niejeden myślał, że transport krajowy owionie rześki wiatr odnowy. Toć po nominacji pani minister mówiła, że ma tatuaże… no i że o podróżnych dbać będzie bardziej niż o swe apanaże. Tymczasem, bardzo proszę, przyszło sześć stopni z minusem (a, bądźmy rozsądni!, zbójnicy to słabi i przez niejedną prognozę gromko zapowiadani), gdy kolej znów z torów ścięło, a pasażer został zignorowany.

I co na to pani minister?,
Ta z tatuażem, co to miała na transport kręcić bat?
Zacytujmy tu może:
Sorry, ale taki klimat!

 - Ale jak to? – gorzko się ktoś żali -
 Ja za bilet płacę: majątek plus VAT!!!
 - Pasażerze – twa minister mówi -
nie kłamię! sorry, ale taki klimat.

 - Usprawiedliwiłem swe spóźnienie - opowiada Wacek K.  /podróżny/ - mówiąc do szefa: taki klimat…
 - i co? - temat drążę.
 - Zostałem zwolniony. Problemów z PKP już nie mam.

Więzień za kratą też się zadumał,
Bo, kto wie?, czy poszedłby do paki,
gdyby tak wtedy prosto z mostu rzekł: 
Wysoki sądzie! Sorry! TU KLIMAT TAKI! 

niejeden też mąż, co żonę zdradził, 
bo przyszła mu chęć na amory.
Swym dzieciom teraz gładko tłumaczy:
A bo tu taki klimat,
NO SORRY.

- a wy, o pani Modigliani!, kosztorys już dla mnie macie?
- czyś pan oszalał?! Mam zliczać koszty?! Tutaj?
W TAKIM KLIMACIE?!

niedziela, 19 stycznia 2014

Upojny tydzień abstynenta i odzyskana konkokcja


Hej! Kopę lat!
Działo się przez ten czas zapewne wiele, ale relacji nie będzie, bo niewiele z tego wiela pamiętam.
Za to miniony tydzień ma dużą szansę głęboko zapaść w mą pamięć.
Choć spędziłam go dość apatycznie; Bez dylematów garderobianych, a co by tu dziś założyć? Bez układania pasjansów, jaka danego dnia będzie pogoda?, a jaki stan służbowego systemu grzewczego i takowych instalacji polskich kolei?, i bez podejmowania trudnych decyzji, co do czego lepiej pasuje?, co mnie upiększy?, a co zdefasonuje?
Równocześnie, z mojej osoby prezencją, obojętną stała mi się żywność.
Przestałam jeść.  

Z tego drugiego wynika pierwsze. Skoro nie byłam w stanie nic do ust włożyć, to i operacja włożenia czegokolwiek na grzbiet przekraczała moje siły. Zresztą, jak się jest w takim stanie, że się nie jest w stanie:) ubrać swoich myśli w słowa, to i obleczenie ciała zdaje się czynem tak ryzykownym i szalonym, że po prostu niemożliwym. Każdy kaskader ma granicę, której nie przekroczy, że się tak wyrażę sentencjonalnie :).
   
Pod osłoną wtorkowej nocy zaatakował mnie wirus; niczym pierwszą lepszą poszewkę wywrócił na drugą stronę, przetrzepał i wyżął. A spełniwszy te obowiązki z chorobliwą skrupulatnością, zasnął na dnie mojego żołądka. Niestety nie był to sen kamienny, lecz sen czujnego zająca; nie sen spokojny, a gorączkowy. I był w tym śnie koszmar i była okropna mara – wyraźnie to czułam. Wulkan czynny. Baczna Etna i przytomny Wezuwiusz. Taki strażnik uniemożliwia ucieczkę. Każdy ruch, najlżejszy szmer postawi go na nogi, budząc w nim większego potwora. Zaatakował cię brytan? Twa rejterada ocuci lwa. Od takiego wroga się nie czmycha. Jego trzeba na miejscu cichaczem i sprytem pokonać. Czyli. Po prostu. W trupa zalać.
Na śniadanie, obiad i kolację wznosiłam więc w łóżku nieme toasty za własne zdrowie wodą, rumiankiem, miętą, orzechówką, orzechówką i… i orzechówką, urozmaicając to menu zmianą kolejności dawkowania i proporcji serwowanych napojów, których w tym czasie byłam tak pełna, że nawet najlżejszemu drgnięciu ręki, palca… POWIEKI towarzyszył głośny bulgot, a moja krew (widziałam to oczami wyobraźni!) z amarantowego przechodziła w odcień alabastrowy.    
Skutkiem tej osobliwej, wymuszonej diety rozsmakowałam się w wódce, jednocześnie tracąc serce do ziół. W chwili obecnej sama myśl o herbatach wywołuje we mnie mdłości, niejako w zastępstwie wirusa, którego dawno już pochłonęły głębiny wspomnianych, tak bardzo mnie dziś odstręczających, trunków.

Francja rozłożyła sobie Rewolucję na lata.
Ja w swych granicach doświadczyłam silnych rozruchów w zaledwie jedną noc,
więc zważcie to sobie,
jaka to była skumulowana moc.

Dziś na terytorium mego organizmu panuje pokój.
Do porządku doprowadzone zostały i dieta i ma kreacja.
I tylko to uwielbienie…
do nalewki…
to jedyna aberracja.

Zdrówko! :)