poniedziałek, 28 listopada 2011

Po jedenaste

NIE PISZ BZDUR W PRACY.

Przed chwilą, o mały cienki rozdwojony włos!, wysłałabym maila ze swoimi osobistymi bazgrołami do prawie wszystkich służbowych osobistości.
Zrobiło mi się bardzo gorąco…nie powiem. BARDZO.
Zdjęłam szalik.
Podciągnęłam rękawy swetra
I teraz ilością emitowanego ciepła
zawstydzam rozpędzony do granic możliwości elektryczny grzejnik

piątek, 25 listopada 2011

Koleje

Kolej inspiruje
Kolej wyłudza
Kolej ze słodkich złudzeń wybudza

Dlaczego grudniowy rozkład jazdy jest JUŻ dostępny w sieci, a JUŻ od poniedziałku będzie osiągalny na wszystkich dworcach? Dlaczego tak wcześnie??? Otóż. By pasażer zdążył przeredagować swoje życie i wpasować je w nowe, dość śmiało wykrojone, ramy kolejowe.

Jestem świeżo po tej zajmującej lekturze.
I, dziękuję, tak już wiem: za tydzień nie będzie pociągu, którym mogłabym wrócić do domu bezpośrednio po pracy, choć, o ironio!, w moim kierunku w tym czasie w odstępie 20 minut wyjeżdżać będą z Poznania nawet dwa pociągi, ale niestety zbyt przyspieszone, by mogły zatrzymać się na mojej maleńkiej stacji.

Co zatem w zamian proponuje mi PKP, która kosztem pasażera poprawia swą statystyczną prędkość?

Otóż. Mogę śmiało wsiadać w te przyspieszone pociągi, wysiadać stację dalej i PO PROSTU na tejże stacji czekać na osobowy w kierunku Poznania, DOSŁOWNIE CHWILKĘ, bo on wg rozkładu zaraz nadjedzie, zaraz po ośmiu minutach. I teraz tylko 5 min jazdy i, voila!, jestem w domu.
seriously?!

Ktoś tu chyba zapomniał o trwających remontach, opóźnieniach i absolutnym braku kompatybilności wszelkich połączeń. Nie wspomnę już o dodatkowych kosztach jakie muszę (ja i dziesiątki innych niespokrewnionych z kolejarzami dysponującymi mega zniżkami:) zaplanować, by codziennie dokonywać takich przesiadkowych operacji.

jestem pijana ze szczęścia
kac w drodze

środa, 23 listopada 2011

Na gwałt

13:45 wychodzę z pokoju na korytarz dwa piętra niżej
13:46 na tymże korytarzu rozmawiam z szefem
13:50 pani X wtrąca się z informacją, że jestem PILNIE poszukiwana przez pana Y
13:52 zaczepia mnie pani z portierni i mówi, że dzwoniła do niej pani Z, która nie może się do mnie dodzwonić i która prosi, bym koniecznie skontaktowała się z panem Y, który mnie potrzebuje. Zaraz. I migiem.
13:55 nie zawahano się użyć mej znajomej (w pracy jedynej właścicielki mego absolutnie NIE SŁU ŻBO WE GO numeru)
14:00 wracam do pokoju poganiana nieznośnym uczuciem, że już wszyscy mi mówią, że mnie ktoś …

W końcu dobijam
Kontaktuję się z panem Y i ...
tym telefonem w ostatniej chwili ratuję planetę Ziemia przed zagładą, a może i nawet życie samego prezydenta USA?
It's a bird? It's a plane? superman?
Nie, to tylko ja.
Ta, której nie było za biurkiem 15 minut. I niestety był to akurat TEN kwadrans, w którym pan Y się obudził i po miesiącu zwlekania zdecydował się nareszcie zainstalować mi nowy komputer. Tak. To była ta priorytetowa sprawa.

Pozdrawiam wszystkich w gorącej wodzie kąpanych, tych wszystkich wspaniałych, którzy zawsze tupią nóżką, bębnią paluszkami po blatach i przeżywają niewysłowione katusze, gdy ktoś ich telefonu nie odbiera i gdy - gdy oni są - tego kogoś - kogo potrzebują - nie ma.

Dobrze żebyście zapamiętali:
GWAŁT JEST KARANY

wtorek, 22 listopada 2011

W kółko Macieju

Obwarowana miękkim murem wełny, w polarowych okopach codziennie odpieram jego napaści. Schemat wciąż ten sam. Pierwsze umocnienia kruszeją po dwóch godzinach. Najpierw ustępują mu bose dłonie, uszy i nos. Potem powoli słabną i za wygraną dają stopy. Tułów najdłużej trzyma fason. Ale i on, pomimo solidnego opancerzenia, w końcu kapituluje. Po ośmiu godzinach sztywna osuwam się ze służbowego pola bitwy. Do dnia zmartwychwstania. Do dnia następnego, po którym kolejne z zimnem zmagania. I szczęk oręża w surowych ścianach.
I me oddziały
w zbrojach jak durszlaki
do szpiku przemarznięte wszystkie gnaty

poniedziałek, 21 listopada 2011

Zawiłości miłości

Pierwsze zauroczenie minęło i mój związek z językiem hiszpańskim przechodzi mały kryzys. Cóż, kochanie było miło, ale …iAmor mío! musimy poważnie porozmawiać o tym, co z nami dalej. Bo. Niestety. Chwila nieuwagi. I. Trach! Oto przeszłość stanęła między nami. Ale, dalibóg!, nie możemy dopuścić do tego, by nas rozdzieliła. Co miłość złączy, NIECH CZAS PRZESZŁY NIE ROZŁĄCZA.
Gdybym ja była pewna uczuć jego, postawiłabym sprawę jasno:
el preterito indefinido albo ja! HA!
Ale niestety jestem marną, bojaźliwą jednostką, więc zagryzam język, przyjmuję w serce cios i z podkulonym ogonem grzęznę w ćwiczeniach,
w których wszystko już było,
wszystko jest dokonane
koniec, finał i basta
i sakramentalne amen.


Gdyby nie gramatyka byłabym poliglotą.
:)

czwartek, 17 listopada 2011

Kapitu-pitulacja

Jestem zmuszona złożyć mą służbową broń w kąt zbrojowni. Ładowane drwiną rewolwery, karabinki i pistolety - wszystko na zmarnowanie, na pożarcie pająkom i z kurzu kotom. Bo niestety osiołków słowo zgryźliwe już się nie ima.

- dzień dobry, chciałbym złożyć podanie w takiej-to-a-takiej sprawie.
- dzień dobry. Świetnie (podania zjadam na śniadanie). To gdzie ono?
- jeszcze nie mam. Chciałbym najpierw zapytać, czy są jakieś wzory?
- niestety (kratka, paseczki i kropki już wyszły) nie mam żadnych na stanie.
- acha… szkoda. A czy mogłaby mi pani poradzić, co ja powinienem w tym podaniu umieścić?
- myślę, że warto tam wtrącić choćby jedno słowo o takiej-to-a-takiej sprawie.
- mhm… A imię? nazwisko? dane adresowe TEŻ?
- tylko jeśli zależy panu na otrzymaniu odpowiedzi.
- acha… A czy… No, czy w takim razie mogę zabrać z pani faksu kartkę, bo ja przy sobie nie mam takiej czystej i ładnej.
- ależ oczywiście (Kochany! czym chata bogata!)! Czy długopisem też mogę panu służyć?
- a nie dziękuję bardzo. Długopis mam swój. To ja za chwilę do pani wrócę.

Bardzo proszę.
A ja magazynek mam pusty,
więc białą flagę na maszt wrzucę.

środa, 16 listopada 2011

Niecka

Mam lekką depresję. W trzeźwej wycenie: dół do połowy uda i wokół głowy lekka szaruga, w której gdzieś błądzą moje cele. Taś, taś, taś… Wczoraj dotarło do mnie w końcu, niestety i nagle, że JEDNAK. Nieodwołalnie zima. Tak. Wiem. Był prawdziwy pochód zwiastunów z moim parszywym służbowym kaloryferem na czele, ale. Nim się spostrzegałam. BACH (acz nie Sebastian, lecz) egipskie ciemności i mróz.
Teraz wskazane jest, by czytelnik usłyszał głos Krystyny Czubówny: mroczne środowisko niskich temperatur hamuje prawidłowy rozwój Pani Modigliani (jeśli oczywiście optymistycznie założymy, że w rozwoju do tej pory nie ustałam).
W tak przykrych okolicznościach przyrody (tu zaleca się, by czytelnik smętnie spojrzał w okno!) nic nie jest ważne. Wykonuję niezbędne minimum. Czyli łykam powietrze i mimochodem jedzenie, wszystko inne odkładając na potem. Potem list napiszę i potem kartkę włożę dwie półki wyżej i zadzwonię na pewno, ale raczej potem i w ogóle zrobię niejedno, ale nie teraz - POTEM… a potem myślę o tym wszystkim, co odłożyłam na potem, i ponownie po kolei wszystko odkładam, i tak w kółko, tam i z powrotem.
Samą siebie też bym odstawiła na potem. W jakiejś spiżarce, w wyściełanym słoiku z naklejką: do spożycia wiosną 2012. Ale zanim. To. Poproszę z karty dań to samo, co ta sówka:)))
Jejku

sobota, 12 listopada 2011

Korespondencja

Zachęcali mnie, że mam wpaść, że będzie fajnie, śmiesznie i że naprawdę warto, ale oczywiście IM NIE DO WIE RZA ŁAM. Odkąd dałam się namówić Piotrowi A. na Śniadanie do łóżka, które już po kilku(minutowych) kęsach zakończyło się dla mnie ostrą niestrawnością, jestem ostrożniejsza wobec wszelkiej przedpremierowej propagandy. No ale… pomimo. Pomna tamtej porażki. Dałam się skusić. I poszłam. Nie żebym wierzyła, że tym razem będzie niesamowicie i smacznie. Poszłam tylko i wyłącznie, nie czarujmy się, dla Macieja Stuhra. Poszłam i nie żałuję. I dodam nawet, że chyba-prawie-na-pewno nareszcie mamy świetny polski film na święta. Drżyj Kevinie i ty samotny domku jego!!! Ha!
Nie pamiętam kiedy ostatnio zdarzyło mi się opuszczać kino z ochotą na natychmiastową repetę, i to polskiej komedii romantycznej! Choć, moim zdaniem, przyporządkowanie tego filmu komedii bardzo romantycznej jest zwykłym chwytem marketingowym. Listy do M to przede wszystkim świetny film familijny.
Polecam naprawdę.
Jakby powiedział Kostek, filmowy syn Macieja Stuhra:
16/7 widzów, którzy poszli na ten film – nie żałuje.
16/7! a może nawet 325%. TO NAPRAWDĘ DUŻO:)

wtorek, 8 listopada 2011

CO?!

(Temat zjechany i wyślizgany,
jakim więc cudem – zapytuję -
mam go ciągle pod stopami?)

Potknąwszy się o kierownika budynku, spełniłam swą zachciankę i poruszyłam dręczącą mnie od miesiąca kwestię:

- proszę pana za chwilę połowa listopada, a my wciąż mamy zimno w pokoju. Pod 879 kaloryfery ciągle są lodowate. W tamtym roku chociaż od czasu do czasu grzały, ale teraz? Kiedy…
- z tym nic się nie da zrobić…
- jak to się nie da? A co będzie w zimie, gdy…?
- no nie wiem…. hm… No tak. No mógłbym spróbować TEGO I TAMEGO… potem koniecznie musiałbym zrobić TO, a jak TO nie zadziała, to może nawet i SIAMTO…
- to dlaczego pan nie spróbuje?
- ekhm… bo tak w ogóle, TAK MIĘDZY NAMI, to całą tę instalację trzeba wymienić… taaaak OD PODSTAW!!! To wszystko nie jest takie proste, jak sobie pani myśli…
- acha…
- e, ale niech się pani tak tym nie martwi! W końcu nie tylko wy marzniecie. Tym na dole też jest zimno, hehehheh
- ?!

super.
uwielbiam te nasze coroczne pogawędki.
Zamiast chwycić go za klapy marynarki, przygwoździć do ściany i krzykiem żądać natychmiastowej (SŁYSZYSZ PAN?!!! NA-TYCH-MIA-STO-WEJ!!! do cholery jasnej!!) poprawy sytuacji, to ja co roku skamlam o kilka stopni ciepła… matko, i z kogo tu jest straszny cieć? pfff…
ALE- to –wszystko- bo ON NIE NOSI MARYNARKI… heh Wysoki Sądzie proszę o łagodny wymiar kary i ogrzewaną celę.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Bodyguarda dla pani?

a nie, dziekuję, mam siostrę.

z moją siostrą nie straszne mi żadne zaułki, kąty mroczne, czy uliczki boczne:)
z moją siostrą to ja pójdę w ciemno wszędzie.
Bo moja siostra
ma teorie…

Idziemy sobie. Wieczór. Ulica. Idziemy. Nieuchronnie zbliżamy się do bramy ziejącej najczarniejszą z czarnych czernią. Brama dyszy. My idziemy. Naraz brama wypluwa kilka smolistych postaci. Cienie są łyse, mieszkają w dresach i głośno dyskutują kurwami.
- Ej – zagajam – co robimy? Boję się…
- e no co ty…oni tylko tak groźnie wyglądają.
- no weź… się nie wygłupiaj, co robimy? Może przejdziemy na drugą stronę? …chociaż nie! Lepiej NIE!!! Jak my przejdziemy na drugą stronę, to oni się zorientują, że to przez nich, że się strachamy, i to ich rozjuszy, i wtedy z jeszcze większą pasją nas zaatakują, zgwałcą i zeżrą na kolację…
- e …nic nam nie zrobią…przestań, ONI TYLKO TAK WYGLADAJĄ.
- no weź… jak to nic nam nie zrobią? Tyś jeszcze wyszła w spódnicy. Bez sensu. Pójdziesz na pierwszy ogień. Wspomnisz moje słowa. O ile oczywiście zdążysz… TO CO? może wcześniej skręcimy? O rany, oni są już tuż, tuż… już widzę jak jeden z nich sięga po nóż i w mroku uśmiecha się szyderczo, już widzę jak płata nasze serca…
i tu UWAGA główny punkt programu
mijamy bramę, a oni…

…ONI TAK TYLKO WYGLĄDALI

i przeszłyśmy
nietknięte i nie zbrukane
Pfff …
Bo strachy duże oczy mają
a moja siostra ma teorie,
które się w praktyce sprawdzają :)))

sobota, 5 listopada 2011

M como muerte

Hanna M. musi umrzeć. To już przesądzone. I odwrotu nie ma.
Ćwierka już o tym każdy ptak i liść każdy o tym szumnie szumi.
I oto w odcinku, na którym (przez przypadek, a potem to już z ciekawości) spoczęło dziś moje oko, mąż rzeczonej Hanny wybiega w podskokach z domu, odciąga ją od pielenia grządek i bierze na spacer wśród śmiechów, pocałunków i zapewnień o miłości. Następnie ten sam mąż podarowuje Hance naszyjnik - kamień księżycowy (to kamień ochronny czule rzecze, ozdabiając dekolt żony). Dalej otwiera szampana, prosi żonę do tańca i hasa z nią beztrosko w sadzie…(sic!) gdyby w tym momencie kwiatki z owocowych drzewek zaczęły spadać im na głowy niczym weselne konfetti, dalibóg!, padłabym zemdlona i nie doczekała kolejnych scen. Ale niestety. Przetrwałam tę sielankę, by zobaczyć jak bezlitośni scenarzyści wbijają ostatni gwóźdź do trumny Hanny i rozwiewają wszelkie ewentualne wątpliwości, co do jej dalszego losu. Jeśli jeszcze ktoś się łudził, że Hanna M. jakimś cudem ocaleje. To niestety. Niech wie, że ostatnia scena dzisiejszego odcinka zatrzaskuje przed nią wszelkie furtki. Bo w ostatniej scenie scenarzyści pakują Hannę M. do samochodu w takim pośpiechu, by, o! nieszczęsna, zapomniała wziąć podarowanego wcześniej naszyjnika. TAK TEGO SAMEGO – O-CHRON-NE-GO…
I teraz uwaga na ten kadr: Mąż stoi w obłoku spalin niknącego w ciemnościach samochodu odjeżdżającej Hanny. Kamera najeżdża na jego wyciągniętą dłoń, na której wisi zapomniany talizman. Wisi i dynda, bezlitośnie odliczając ostatnie minuty życia Małgorzaty Kożuchowskiej w tym pięknym serialu...OMG
Czyż można było jaśniej dać widzowi do zrozumienia, że w następnej odsłonie główną rolę zagra kostucha?
Co za geniusz!
Doskonała popelina i amerykański szyk.
I nic nie pokolorowałam.
Słowo.

piątek, 4 listopada 2011

Baczność!

Dobra kolejowa passa trwa, JEDNAKOWOŻ pasażerowie wciąż są nieufni. Nadal tłumnie obsiadają pierwszy skład zamiast rozprzestrzenić i rozwłóczyć się na podarowanej dodatkowej długości. Nadliczbowe wagony traktują jak fatamorganę, oazę pełną życiodajnych siedzeń, która na pewno rozwieje się jak mgła, gdy tylko do niej dotrą … Nie chcą ryzykować.
Zostać na pustyni peronu z pręgą toru boleśnie odciśniętą na pośladkach i patrzeć jak ta prawdziwa, trzywagonowa bana uchodzi w siną dal… - któżby tak chciał…?
:)
dlatego jesteśmy głusi na komendę spocznij,
i nieufni, i podejrzliwi, i wątpiący wielce w swe szczęście
uparcie trzymamy się czoła pociągu:)

czwartek, 3 listopada 2011

Front atmosferyczny

wiem, że nie należy chwalić dnia chwilę po wschodzie słońca, ale rzecz jest naprawdę godna odnotowania.
Dziś na stację wjechał punktualnie ogrzewany pociąg na wagonów czterdzieści… a w każdym razie nam -pasażerom zgniecionym roczną jazdą w zaledwie trzech - zdawało się, że bana końca nie ma …

Zakrztusiłam się tak znienacka podanym mi łykiem przestrzeni…
mówię Wam,
jazda na siedząco
i można zwariować ze szczęścia…

...i od pogody. Trochę mi się ziemia spod nóg dziś usuwa. Wszystko wiruje i choć gwoździa w czole nie mam, to jakaś przybita jestem… a w radiu z rana głosili „warunki meteorologiczne sprzyjają dobremu samopoczuciu…”.
Jasne.
Szkoda, że nie mojemu.
bez odbioru.