sobota, 12 listopada 2011

Korespondencja

Zachęcali mnie, że mam wpaść, że będzie fajnie, śmiesznie i że naprawdę warto, ale oczywiście IM NIE DO WIE RZA ŁAM. Odkąd dałam się namówić Piotrowi A. na Śniadanie do łóżka, które już po kilku(minutowych) kęsach zakończyło się dla mnie ostrą niestrawnością, jestem ostrożniejsza wobec wszelkiej przedpremierowej propagandy. No ale… pomimo. Pomna tamtej porażki. Dałam się skusić. I poszłam. Nie żebym wierzyła, że tym razem będzie niesamowicie i smacznie. Poszłam tylko i wyłącznie, nie czarujmy się, dla Macieja Stuhra. Poszłam i nie żałuję. I dodam nawet, że chyba-prawie-na-pewno nareszcie mamy świetny polski film na święta. Drżyj Kevinie i ty samotny domku jego!!! Ha!
Nie pamiętam kiedy ostatnio zdarzyło mi się opuszczać kino z ochotą na natychmiastową repetę, i to polskiej komedii romantycznej! Choć, moim zdaniem, przyporządkowanie tego filmu komedii bardzo romantycznej jest zwykłym chwytem marketingowym. Listy do M to przede wszystkim świetny film familijny.
Polecam naprawdę.
Jakby powiedział Kostek, filmowy syn Macieja Stuhra:
16/7 widzów, którzy poszli na ten film – nie żałuje.
16/7! a może nawet 325%. TO NAPRAWDĘ DUŻO:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.