środa, 15 sierpnia 2012

Eureka


jutro nie będzie niedzieli
bo dziś nie ma soboty

święto w środku tygodnia jest naprawdę wspaniałym wynalazkiem,
który zgrabnie skraca tydzień pracy
JEDNAKOWOŻ
Przypomina mi coraz częściej małą przeszkodę na bieżni
Spowalnia mnie... zatrzymuje
a gdy łapię oddech, 
samo zaczyna usuwać się na pobocze
i tym manewrem tak zaprząta moją uwagę, 
że potem,
gdy trasa nagle czysta,
dalibóg! nie pamiętam już, w którym kierunku biegłam.

Za plecami wtorek
kolejny metr to czwartek
Co daje mi dzisiejszy świąteczny pępek

środę


piątek, 10 sierpnia 2012

Himalaje


W tym roku postawiłam przed sobą nie lada zadanie.
Otóż
w tym roku
AD2012
wakacje zainauguruję dopiero w bladym świetle zachodzącego sierpnia. Po raz pierwszy w mym życiu tak późno zaznam letniej beztroski.

Plan urlopowy kreślony w czerwcu zdawał mi się wielce przemyślny, wymyślny i wyrachowany. Tworząc go byłam pełna inicjatywy i przedsiębiorczości, i śmiałam się w twarz każdej owcy i każdemu innemu służbowemu zwierzęciu dającemu się bezwolnie nieść wakacyjnym prądom. Prosto w nos, wszystkim tym, którzy postawili na korzystanie z samego centrum, z żółtka lipca i serca sierpnia, słałam swe obrazoburcze buahahahahaha. A wszelkie niedowierzające spojrzenia, pytania i powątpiewania, czemuż tak późno, czy wytrzymam i czy aby na pewno jestem pewna – utwierdzały mnie tylko w słuszności sporządzanego projektu, który dziś (nie ma się co krygować) okazuje się być wyzwaniem zbyt dla mnie śmiałym i kompletnie zwariowanym. 

Dziś okazuje się, że w akcie tworzenia byłam i głucha i kompletnie ślepa (bezapelacyjnej niepoczytalności nie zarzucam sobie tylko dlatego, że jednak na wspaniałomyślności wobec siebie oszczędzać nie należy).
Jak można było mi (mi krótkowzrocznej!!!) powierzyć inicjatywę w tak ważnej sprawie jak mój wypoczynek? – zapytuję się, brnąc po wytyczonym przez siebie szlaku; szlaku pełnego stromizn, wybojów i zaskakujących dołów (by nie rzec: ziejących czernią otchłani)   

Wprawdzie cel poprzez chmury już prześwituje, jednakowoż,  im doń bliżej, tym chętniej omdlałe dłonie ze skał się ześlizgują, a grunt spod stóp się osuwa. A i powietrze coraz rzadsze (w przeciwieństwie do lawiny kamieni, która, co i rusz, mnie pieści) zadania mi nie ułatwia.
Doprawdy nie wiem, czy w tych ekstremalnych warunkach zdołam pokonać wijącą się przede mną fantazyjną serpentyną odległość 2 tygodni. Zwłaszcza, że (jak już ustaliliśmy dwie notki niżej) jestem wyprana z pilności i wytrwałości, a na mym ramieniu przysiadła właśnie pokusa, by odetchnąć i w przyszłym tygodniu osłodzić sobie życie dwoma dodatkowymi dniami wolnego. Ciężar tej przynęty, USTALMY TO WYRAŹNIE i ponad wszelką wątpliwość, to nie waga motylka czy koliberka, lecz strusia. Co najmniej.

Czy ktoś kiedyś, do kroćset fur beczek!!!!, próbował zdobyć Mount Everest ze strusiem na ramieniu?

WATCH OUT!!!

wtorek, 7 sierpnia 2012

Gorzki mus


Kiedyś dzieci były nieznośne. Dziś mają ADHD
Dawny nieuk, obecnie legitymuje się dysleksją.
A na tapczanie, miast lenia, teraz gości prokrastynator.
Zaprawdę Pan Jan Brzechwa miałby twardy orzech do zrymowania:)
Zwłaszcza, że i to,
Drogi Panie Janie, ja już wcale nie kłamię!
Ot, tylko i po prostu!, bywam mitomanem.

Trzeci wers wpisu tego niechybnie dotyczy mnie.
Prawdę mówiąc (ponad wszelką wątpliwość!) dotyczył mnie zawsze, ale ostatnio objawy dręczącej mnie dolegliwości niepokojąco się nasiliły. Aczkolwiek nie do tego stopnia bym konsumpcję śniadania i splunięcie uważała za ciężką orkę. O wypraszam to sobie! Ale powoli, powoli. Do tego za chwilę dojdzie. Jak to ja nic nie robię?
Rokowania są złe. Odległość między moimi wpisami mierzy się już w miesiącach. A służba zdrowia załamuje ręce. Jak zwykle. Jeśli nie może przepisać leków przeciwbólowych – jest bezradna. 
Choć nie będę udawać. Brak środków farmakologicznych jest mi na rękę. Zawsze byłam zwolennikiem terapii naturalnych. To raz. A dwa: dobra kuracja winna być gorzka, gdyż i bo wtedy choroba z grymasem niesmaku sama pcha się do wyjścia. Dlatego teraz poszukuję rehabilitanta z nahajem. 
Terapeutę, co mnie kopnie, do muru przydusi i do czynów przymusi. 

Pytanie tylko, czy w świecie pełnym eufemizmów uda mi się takiego draba znaleźć?
 :)