wtorek, 28 maja 2013

Gadka – szmatka - sklep odzieżowy


- opowiem pani historię z wczoraj! oto jestem w przebieralni i nagle słyszę pani głos! – zagajam i uśmiecham się do niej uroczo.

- taaak?

– była pani wczoraj w sklepie przy Półwiejskiej? – zapytuję życzliwie i serdecznie. SŁOWO!

- Acha… tak, no byłam. Ale wie pani, JA NIE MÓWIŁAM DO SIEBIE!

o?!

o rany!

A i ja na każdym kroku głosów nie słyszę.
ŻEBYŚMY SIĘ DOBRZE ZROZUMIELI.




środa, 22 maja 2013

Kwieciste rachunki


Maj to miesiąc, w którym dostaję w pracy zadanie matematyczne.
Treść jego w zaokrągleniu brzmi:

Masz 8 tulipanów i 10 solenizantów.
Rozdziel kwiaty tak, by każdy ze świętujących, otrzymał okazały bukiet imieninowy.
Zadanie uznaje się za rozwiązane celująco, jeśli po rozdaniu obfitych wiązanek i w Twoim wazonie naręcza kwiatów nie zabraknie.

Ażebym nie wpadła w rutynę, co roku z powyższej łamigłówki tajemniczo znika tulipan.

Ostatnie dwa tygodnie spędziłam zatem w fascynującym świecie rachunku nieprawdopodobieństwa, złorzecząc na ohydnego ogrodnika przecherę, który gdzieś w tej szaradzie jest ukryty, a którego  niekompetencja niedługo w pień wytnie tak potrzebne mi kwiecie.

A teraz, jak to wszystko się skończyło - dręczy mnie wstręt do liczb. Dostaję mdłości na widok kalendarza. Z odrazą spoglądam na zegar. Denerwują mnie też ponumerowane tramwaje i autobusy. Czy MPK nie mogłoby wyjść mi naprzeciw i utworzyć linie z symbolami?
- czym dojeżdżasz?
- autobusem linii serca, gruszki, misia…
Tak. To z pewnością przyniosłoby mi ogromną ulgę. Choć na chwilę. Bo na całkowite uśmierzenie tej przypadłości w dzisiejszym świecie liczyć (tfu na psa urok!) nie można.
Bo z przystanku (na którym szerokim łukiem omija czasowy rozkład jazdy(!)) człowiek udaje się na przykład do sklepu. A tam nie dość, że najpierw skazany jest błądzić w gąszczu metek z cenami, to następnie musi zwalczyć w sobie obrzydzenie i sięgnąć po portfel, a potem (zniesmaczenie sięga szczytu!) po szczelnie wypełniony plugastwem paragon...

Jakże mi niedobrze, Drogi Panie Bobrze.

A tu jeszcze radiowa prognoza pogody: „po pierwszych UPALNYCH TYGODNIACH maja….”
Upalne dokroćsetfurbeczek tygodnie?!!! 
Dalibóg! Siedziba tego radia mieści się chyba w jakiejś oranżerii. 

środa, 8 maja 2013

O ułamku


Bo to zaledwie kilka godzin. Nikły procent. Niewidoczny gołym okiem odprysk. Drobina czasu w morzu długiego weekendu spędzona w transporcie publicznym.

Ostatnio, na najbliższej mi trasie kolejowej, PKP podaje do toru dość zubożałą kartę dań. Obiecała wprawdzie zasilić nieliczne dawki pociągów dłuższymi składami, w myśl zasady: karmimy rzadziej, aczkolwiek serwujemy większe porcje (Na przekór dietetykom!), lecz niestety (doprawdy nikt się tego nie spodziewał) - NIE WYSZŁO.
Pasażerowie zostali na głodzie.

Oto wsiadam sobie do trzywagonowego składu. Pociąg dość szybko się zapełnia i po kwadransie jest już gorąco, już kipi. Pasażerowie z walizkami stoją niepewnie na peronie przed bulgoczącym wagonem. Na pomoc wezwany zostaje konduktor, który bez krzty zastanowienia zwiększa pod nami płomień palnika:
- PROSZĘ PRZESUNĄĆ SIĘ DO ŚRODKA WAGONU!!!
-….
- NIECH PAŃSTWO SIĘ PRZESUNĄ!!!!!
- niech pan na nas nie krzyczy!
- ja nie krzyczę. Ludzie chcą wejść!
-…
- NO NIECHŻE SIĘ PAŃSTWO PRZESUNĄ!
- TO NIECHŻE PAN DOŁĄCZY WIĘCEJ WAGONÓW!!!

I oto doszedł go swąd spalenizny i wreszcie zrozumiał, że garnek jest za mały, a składniki zwarzone i sytej strawy upichcić się nie da. Kolejny rozkaz zamarł mu na ustach i chochelka z dłoni jego drżącej wypadła. 


Ale co tam zubożałe menu PKP wobec obsługi PKS w Koszalinie. Proszę ja Was.
Stoimy w boksie i czekamy na autobus.
Autobus nie podjeżdża.
Jest to ostatni autobus, jaki udaje się w interesującym nas kierunku.
I CIĄGLE NIE PODJEŻDŻA.
Zaniepokojeni udajemy się do kasy, w której na tenże autobus kwadrans wcześniej nabyliśmy bilety.
- przepraszam, ale autobus nie podjechał.
- nie?...acha no tak, TEN autobus… ekhm…. TEN autobus akurat miał awarię. 
- a k u r a t miał awarię?
- mhm… no tak. ON JUŻ DZIŚ NIE POJEDZIE. Ja to NAWET ogłaszałam, ale niestety głośniki mamy tu zepsute.
-?!

Ale w końcu się udało.
Trafiłam tam, gdzie miałam.
I już prawie poczułam się jak w siódmym niebie,
gdy zadzwonił telefon:

- cześć, właśnie dotarliśmy nad ocean. A ty jak tam?
- no…a ja właśnie dotarłam nad Bałtyk.

Także ten.