wtorek, 31 marca 2015

Ostatni dzień marca

W ostatni dzień marca wieje silny wiatr
W ostatni dzień marca pada śnieg i grad
W ostatni dzień marca przejmuje mnie dreszcz
Bo w ten dzień ostatni siąpi też i deszcz

Czym jeszcze dziś niebo hojnie sypnie? Cóż tam jeszcze nas sowicie oprószy?  Żaby, szarańcza, komary, muchy… ? Bo manny to raczej bym się nie spodziewała.

W weekend, jako się rzekło, zbliżyliśmy się do lata o godzinę.
Zatem jeśli w tej chwili jesteśmy w przedsionku lata…
To zaprawdę Moi Mili

na jego salony już mi nie spieszno. 



sobota, 28 marca 2015

Lato, lato, lato czeka

W minionym tygodniu wszyscy tak intensywnie mówili o zmianie czasu zimowego na letni, że to już, że teraz, że ….w niedzielę o mały włos nie przesunęłam wskazówek zegara.
Uczyniłabym to pilnie, gdybym tylko wiedziała na pewno, w którą stronę teraz skręcamy.
Na szczęście każdego roku ten wymuszany niecierpliwy gest głęboko mnie zastanawia. I tak jak na szkolnym boisku hamowałam z piskiem trampek pod koszem, tak i teraz wstrzymałam oddech i pogrążyłam się w zadumie. Tik-tak. Dwutakt. Nie mogąc pojąć, jak można być tak nieludzkim i żądać ode mnie (zerwania się z łóżka godzinę wcześniej) podjęcia tylu ważkich decyzji w przeciągu kilku sekund, która  noga jest prawa, a która lewa (bo jeszcze tego brakuje bym wstała lewą), a tu jeszcze trzeba określić położenie geograficzne na boisku względem kosza (czy na pewno teraz wskazówka w przód?) i połączyć całość akcji z odpowiednią ręką. Prawdę mówiąc tam, na lekcji, modliłam się, by wybito mi piłkę z rąk, szczędząc udręki kompletowania tej nienaturalnej akrobacji. 
Niestety, tak jak na boisku mogłam liczyć na wybawienie (szanse na to zawsze były dość spore ze względu na mą skromną sprawność), tak teraz nie ma zmiłuj. Wprawdzie w miniony weekend znalazłam odroczenie w internecie, ale jutro nieodwołalnie zmuszeni będziemy poddać się corocznej grabieży.
Zwolennicy tego niecnego procederu krzyczą.
TO NIE JEST NAPAD! jednakowoż  RĘCE DO GÓRY! ZEGARKI NA STÓŁ!
I nie jęczeć mięczaki! Wszak w październiku znów mieć będziecie w kieszeni tę swoją godzinę.

Tyle tylko, UMÓWMY SIĘ, że miast wiosennej, zielonej i już jasnej godziny odda nam się szarobure zimne 60 minut.

CO?!

Nic, nic. Bierzcie, bierzcie

ino życia oszczędźcie! 

niedziela, 22 marca 2015

Niejedno ma imię

- tego odcinka jeszcze nie widziałam. Ta dziewczyna właśnie znalazła zakrwawioną szpilkę.
- ale jak?
- przeskoczyła przez płot i znalazła.
- to przecież niemożliwe!
- no ale znalazła!
- Przeskakując przez płot, zauważyła zakrwawioną szpilkę? ZA U WA ŻY ŁA?!
- mhm…
- Jak? To jest absolutnie niemożliwe!
- dlaczego?
- Wykluczone. TAKĄ MAŁĄ SZPILKĘ!

- ale but! BUT!
:)


Niektórym pod stopami but, ot tak!, się ściele
A inni zaś szukają i tracą nadzieję :)


Takie wiosenne przyjemności. Niestety, gdyż i bo myśliwy ze mnie żaden. I choć poluję na (parę!) zwierza większego niż szpilka, to wciąż me oko chybia, i wciąż: co sklep -  to pomyłka:/

But
I still haven't found
What I'm looking for



wtorek, 10 marca 2015

Celebrity splash

Celebrity splash,
czyli plusk, chlust i plask…



Przypuszczam, że w pierwszej wersji program zwał się Archimedes splash i był programem prawie-że-naukowym, w którym miano, mierząc siłę wyporu, szacować klasę i majestat zanurzanych w wodzie gwiazd. Jednakowoż zasady gry szybko poddano obróbce, gdyż okazało się, że zbyt onieśmielały ewentualnych prześwietnych zawodników. Zresztą dyskusyjną kwestię przeważył, stojący w kolejce do basenu, spory (choć bez roli i żony) Rolnik – potężna perła polskiego gospodarstwa. Przecież, umówmy się, program, który ma budzić emocje i trzymać w napięciu, nie może wysuwać  na trampolinę tak oczywistych zwycięzców.
Postanowiono zatem odejść od pierwotnych założeń i stanęło na tym, że gwiazdy mają odwzorowywać skoki oddawane przez profesjonalistów.  Oczywiście mistrzom nigdy nie dorównają. WIEM O CZYM MÓWIĘ. W wyniku tak miernego powielania nie wyjdzie nic ponad tandetę. NO ALE przecież nie o prześcignięcie ideału tu chodzi – przekrzykują się skromne i pokorne gwiazdy  - Liczy się dobra zabawa i ubogacająca nas droga do celu!
Tu chodzi o walkę z samym sobą!
O zdobywanie umiejętności!
O pokonanie swoich słabości!
O wyćwiczenie swej fizyczności!
I, nie uciekajmy od szczerości,
o odarcie się z szat, do nagości!
- A co jeśli chodzi o płatności…?

- Gwiazdy w tak ekstremalnej sytuacji to coś, czego jeszcze nie było – zmienia temat Nina Terentiew.

- Tak bardzo rozebranych gwiazd jeszcze nie widzieliście! - dodaje lektor, który zdaje się nigdy nocą w bezchmurne niebo nie spogląda.

Ale uwaga. Proszę o ciszę.
Bo oto są
Oto one
GWIAZDY
Ledwie dwuramienne
Bezbronne i zmokłe
Stają do boju ze swoimi lękami
Przed ubranym jury i przed kamerami
A każdy zawodnik to inna historia
Każdy zasługuje na łzę Danuty Stenki…
… nie, nie mogę już dłużej. 
Zaprawdę Polsacie!
za jakie grzechy skazujesz nas na te męki?
A, już po żenującym wszystkim, skatowana podchodzę do Pana, który oranie ziemi
porzucił na rzecz prucia wody własnym ciałem,
bo nurtuje mnie jeszcze jedno pytanie:
- Panie Rolniku, to który żywioł pan woli?
- nie wiem. Czuję się oszukany i zdradzony!
- ale jak to? Dlaczegoś Pan tak rozżalony?
- Bo tam. Na dnie. Też nie było mej przyszłej żony!


Zatem, o Moi Najmilsi, UWAŻAJCIE
I, jako i on, oszukać się nie dajcie!


:)

niedziela, 8 marca 2015

Kopciuszek

Czas wrzucić kamyszek w zastałe wody bloga tego:)
Coś na rozbudzenie.
A na rozbudzenie najlepsza jest woda. 



Jeszcze nikt niczego lepszego nie wymyślił. Czasem wystarczy się ledwie skropić, zrosić twarz delikatnie i już jest się orzeźwionym; bywa jednak i tak, że ktoś uzna, że kropla - to za mały kaliber; że, by osiągnąć ożywczy efekt, konieczny jest cały kubeł H2O. I oto w minionym tygodniu KTOŚ właśnie TAK UZNAŁ i pewnego dnia, ledwie otworzyłam drzwi, wychodząc do pracy, chlusnął we mnie bez mała całym jeziorem deszczu. Daleko cofnąć się nie mogłam, bo już i tak byłam spóźniona, ale całe szczęście tuż przy progu stało paru chętnych, by objąć mnie swym wodoodpornym ciałem, więc na chybił trafił wybrałam jednego, schowałam się w jego rozpostartych ramionach i ruszyliśmy do boju. I, nie powiem, jego dłoń w mojej dodawała otuchy. Wiatr wokół się wzmagał i okrutnie deszczem smagał. A my ramię w ramię na dworzec. Gdyby nie on, suchej nitki można by szukać na mnie, niczym igły w stogu siana. A tymczasem. Bardzo proszę. Miast zimnego opadu, zalewała mnie fala spokoju i wdzięczności. Jak to dobrze, że znaleźliśmy się razem w odpowiednim miejscu, o odpowiedniej porze. Podczas narodzin zapewne mą głowę czepkiem zdobioną, gwiazda szczęśliwa swym blaskiem opromieniała…tak, tak,Tak właśnie, poliestrem chroniona, dumałam o swym naznaczonym pomyślnością poczęciu, kiedy nagle RYMS. Ktoś nacisnął guzik i momentalnie padać przestało. Nawet nie zdążyłam dojść na peron, tak to w tych niebiosach się zautomatyzowali! To już nie ma korbki, którą powoli i z mozołem się kręci, zmniejszając stopniowo siłę opadu? To już teraz tylko klik, ciach i pyk? Oj, nieładnie się bawią. Mogliby chociaż dać mi wsiąść do pociągu z tym słodkim uczuciem fartu. A nie tak. W połowie drogi poddali nas niewdzięcznej metamorfozie. Rycerz, którego ręka mnie krzepiła, a wypięta dumnie pierś jego przed wodą chroniła – przeobraził się w postarzającą mnie laskę, w zawadzający drąg, w sztywny kij, 
który dzierżyć już do końca dnia musiałam, 
na który dzień cały musiałam mieć baczenie…
gdyż i bo, pod raptownie bezchmurnym niebem, 
stałam się ponurym parasola cerberem.

Zza podniesionej nagle zasłony deszczu wyłoniła się
nie księżniczka w czepku na skroni,
z dzielnym parasolem przy boku –
a stróż w berecie z kosturem w dłoni,
który ciążył mu na każdym kroku.
:)