Mam lekką depresję. W trzeźwej wycenie: dół do połowy uda i wokół głowy lekka szaruga, w której gdzieś błądzą moje cele. Taś, taś, taś… Wczoraj dotarło do mnie w końcu, niestety i nagle, że JEDNAK. Nieodwołalnie zima. Tak. Wiem. Był prawdziwy pochód zwiastunów z moim parszywym służbowym kaloryferem na czele, ale. Nim się spostrzegałam. BACH (acz nie Sebastian, lecz) egipskie ciemności i mróz.
Teraz wskazane jest, by czytelnik usłyszał głos Krystyny Czubówny: mroczne środowisko niskich temperatur hamuje prawidłowy rozwój Pani Modigliani (jeśli oczywiście optymistycznie założymy, że w rozwoju do tej pory nie ustałam).
W tak przykrych okolicznościach przyrody (tu zaleca się, by czytelnik smętnie spojrzał w okno!) nic nie jest ważne. Wykonuję niezbędne minimum. Czyli łykam powietrze i mimochodem jedzenie, wszystko inne odkładając na potem. Potem list napiszę i potem kartkę włożę dwie półki wyżej i zadzwonię na pewno, ale raczej potem i w ogóle zrobię niejedno, ale nie teraz - POTEM… a potem myślę o tym wszystkim, co odłożyłam na potem, i ponownie po kolei wszystko odkładam, i tak w kółko, tam i z powrotem.
Samą siebie też bym odstawiła na potem. W jakiejś spiżarce, w wyściełanym słoiku z naklejką: do spożycia wiosną 2012. Ale zanim. To. Poproszę z karty dań to samo, co ta sówka:)))
Jejku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.