piątek, 25 lipca 2014

Deszcze niespokojne


Kiedyś może i deszcze sadem targały, tarmosiły żartobliwie jego gałęzi czuprynę, ale teraz mają ochotę na więcej. Oćwiczyć! Wysmagać! Zalać! Po pas. Po szyję. 

Zrobiły się zachłanne i brutalne.
Już nie łaszą się grzecznie, nie padają nam do nóg delikatnymi kropel pocałunkami, ale obficie opluwają, w mgnieniu oka znaczą teren kałużami i bajorami, które łapczywie połykają nasze stopy.

Parasole jeszcze nigdy nie czuły się tak niedołężne i chrome. Można spotkać tych porzuconych nieszczęśników ot na ulicy, gdzie toną w śmieciach i we wspomnieniach o pieszczących ich niegdyś regularnie spokojnym siąpieniu, subtelnym kapuśniaczku, zwiewnej mżawce… o minionym czasie ich świetności. Niestety. Nie trzeba być zoologiem, by wiedzieć, że od słonia łapką na muchy człowiek się nie opędzi.
Ale, dalibóg!, jak to się stało, że z muchy zrobił się słoń?

Mam jedno podejrzenie. Tam, hen, wysoko, Pani Chmura, niczym zazdrosna o Ziemię kochanka, trzyma Deszcz krzepko w swych objęciach, nie pozwalając mu na skok w bok, tj. w dół… - och nie kochany, nie opuszczaj (się)!!!  A przecież jemu nie po to dali na chrzcie Opad, by teraz przez kaprys kobiety imię to splamił i wbrew naturze swej nie opadł. Żołnierz na wojnę! Marynarz na morza! Deszcz na ziemię! Musi runąć. Czując w sobie ten zew, ten obowiązek wobec minionych deszczowych pokoleń,  zakładnik – ten dwóch pań kochanek -  pieni się i burzy, gromadzi moc, rośnie w siłę i nieustająco napiera. Tak że, gdy w końcu wyrywa się z pancernego uścisku, spada z taką energią i intensywnością w ramiona Ziemi, że ta biedaczka, mimo że z tęsknoty za nim na wiór wysuszona - nie wie co począć, gdy ten tak nagle oddaje się jej całkowicie, na raz.

Trójkąt miłosny, jak wiemy z geometrii życia, nie jest usłany różami a cierpieniem i ofiarami. W tym wypadku także śmiertelnymi.  

Bo gdzie dwie jednego miłują
- tam niezawodnie się mordują

Chmura ma złamane serce. Parasole zgnębioną duszę.
Ale głęboka i pełna zadumy minuta ciszy należy się tym, którzy z tego gwałtownego romansu żywymi nie wyjdą, a ciałami ich niejeden śmietnik się posili. 

Utopione, rozklejone, pozbawione formy. Podobne do niczego i niczemu służyć już nie mogące.
W mijającym miesiącu osierociły wiele stóp.

Buty. Botki. Pantofelki.

A pokrzywdzonych może być jeszcze więcej. Spójrzcie za okno.

Przeżyją tylko te,
których ja nie noszę.
Na deszcze lubieżne
- najlepsze kalosze

:)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.