Przed urlopem w pracy trwonię czas. Bez opanowania. Przepuszczam go w necie, topię w kolejnych kubkach wody, rozwieszam rozmarzonym wzrokiem na lipie za oknem oraz rozdaję sowicie znajomym przez maile i służbowe telefony.
Ostatni tydzień pracy przed urlopem to skarbiec po sufit pełen sztabek rozwlekłych południ i przydługich poranków. Jestem obrzydliwą milionerką bez hamulców. Śpię na czasie, a w kieszeniach (płaszcza z szynszyli;) brzęczą mi i ciążą minuty. O ma rozrzutności! Tik. Wypatrosz mi je. Tak. O ubodzy w czas, tylu przecie Was, pójdźcie za mną. Dam Wam ile chcecie. Powiedzcie tylko. Jestem szczodra i bez granic. Nie zamierzam ścibolić. Równanie jest proste:
Im szybciej rozdam – tym szybciej pójdę
tam, gdzie tykają świerszcze
i rytm wybija spokojne serce.
Rozgrabcie mnie (niczym na wiosnę) bez ogródek:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.