Zawsze chciałam, by coś takiego mi się przytrafiło, że oto raptem na zakupach muzyka mocno obejmuje mnie w pasie i bierze do tańca. Mało tego. Rytmem wyrywa też tego gościa łysego - w browarze szperającego i, bez pytania i w wesołych tonach, łapie kibić pani nurkującej w makaronach, a i ochroniarz zostaje porwany w żwawe i jakże energiczne tany… Wszyscy w jednej chwili, zaskakująco zgodnie!, czujemy ten sam zew i dryg; nuty z marketowych głośników kręcą nami (jak kolorowymi bąkami:) i zaczynamy hasać lub, jakby to zapewne powiedziała pani prof. Wycichowska, wyrażać siebie w tańcu. I nikt się nie opiera. Wyrażamy się wszyscy:))) Żadnego wstydu, krygu, czy się migania. Pląs króluje w każdym korytarzu. Hołubce rządzą przy kasach, przytupy w mięsnym, a podskoki w monopolowym…
Spontaniczna taneczno-muzyczna solidarność, taki krótki amatorski musical wyrwany z gardła szarej rzeczywistości - nie zdarza się, CHOĆ muzyka dudni we wszystkich marketach lub PONIEWAŻ muzyka dudni we wszystkich marketach, zalewając nas donośnie i kisząc hucznie, tak że wychodzimy stamtąd z(a)mar(y)nowani, a nie radośnie rozhasani.
A może to po prostu, ciągle i jeszcze, nie TA muzyka?
Po obejrzeniu tego teledysku zastanawiam się, czy byłby możliwy taki flash mob, by np.: na dworcu głównym w Poznaniu pojawił się jakiś zbiorowy obertas, czy mazurek, czy też cokolwiek innego tradycyjnego, równie miłego i ożywczego, jak salsa, która zdarzyła się korytarzom barcelońskiego metra? Zali byśmy podołali?
? :)
Pasażerowie, prośmy się
do tańca:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.