poświąteczny urlop nieoczekiwanie spędziłam, wylegując się w gorącym klimacie łóżka swego.
Było parno, było duszno, było około 37 stopni w cieniu
ACZKOLWIEK
bez plaży,
bez wielkiej wody,
i, nade wszystko!!!, bez wydolnego układu oddechowego
(bez ani jednej sprawnej części, która jego jest!!!)
więc ustalmy, że właśnie kończony urlop nie zalicza się do udanych i pozazdroszczenia godnych.
Dlatego cieszę się, że już wróciłam.
No tak prawie.
Właściwie to zaledwie jedną nogą.
Szczerze mówiąc, to wciąż jestem w drodze.
Ale na dobrej drodze
do zdrowia.
ps. Mam nadzieję, że dosyć jasno postawiłam sprawę i wiecie, czego mi życzyć na nowy rok:)
ciao
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.