poniedziałek, 30 maja 2011

Poniedziałek

- a więc znowu poniedziałek – powiedziała dziś w tramwaju jedna pani do drugiej i było słychać w tym zdaniu tony węgla do przerzucenia, kilometry torów i niezmierzone długości autostrad do rozłożenia, pobrzękiwał tam drogi cukier i kapała kosztowna benzyna…
- ech… no tak. Co robić?

Zrzucając całe zło na poniedziałek skreślamy ze swojego kalendarza około 48 dni. Prawie dwa miesiące tracimy na narzekanie i na obrzucanie inwektywami tego jednego dnia w tygodniu. Że obmierzły, że plugawy, że koszmarny i niemiłosierny.
A kto inny, Proszę Państwa, potrafiłby tak twardo i nieustępliwie przychodzić po niedzieli? Kto inny udźwignąłby te wszystkie powitalne przekleństwa? Kto, tak nieustraszenie i cierpliwie, toczyłby z nami poranne boje? Kto inny byłby tak odważny, by budzić nas i mierzyć się z nami oko w oko, tarasując swoją osobą drzwi do weekendu? Kto, z tego zajęczego stada, wziąłby na siebie ten obowiązek? Pierzchliwy wtorek? Asekurancka środa? Bojaźliwy czwartek, czy też ten stojący na czele lizusów - największy z tchórzy - piątek?

Poniedziałek jest niezastąpiony.
Dlatego proponuję zostawić go w spokoju.
Zwłaszcza, jeśli jest tak piękny, jak dziś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.