wtorek, 19 maja 2015

Zaklinacz deszczu

Do  tej pory pewnikiem dla mnie było, że jak założy się ubranie na lewą stronę - będzie deszcz:). Tak się mówiło! Oczywiście taki lewy outfit winien być dziełem przypadku, a nie meteorologicznego wyrachowania. 
Rolniku!
Pola twego niebo hojnie nie podleje,
jeśli CELOWO źle z rana się odziejesz.

Reszka musi wypaść przygodnie.

Dziś w pracy dokonałam przełomowego odkrycia, będącego, w obliczu nękającej nas suszy,  jakże dobrą, klimatyczną wróżbą. W połowie dnia okazało się bowiem, że świecę zza biurka spodnią stroną bluzki. Wszystkie szwy, zakładki i wstydliwe niteczki, które zazwyczaj światło dnia widzą tyle, co podczas suszenia się po praniu, miały okazję obejrzeć sobie bez mała pół działu, które to pół zdążyło przemaszerować przez mój pokój, nim zorientowałam się w swojej garderobianej pomyłce. 

I już miałam zamiar uroczyście ogłosić, że (detronizuję Pana Kreta! i że) spadnie dziś utęskniona wielka woda, i że to mi właśnie zawdzięczać ją można, GDY NAGLE i NIESTETY po wyjściu z toaletowej klitki, w której szybko lewo zamieniłam na prawo, oznajmiono mi, że nie na tym polega praca synoptyka (ale jak to?); i że zbyt pochopnie wywróciłam ubranie, bo przecież wiadomym jest, że „założenie go na lewą stronę wróży wielkie szczęście JEDNAKOWOŻ tylko wtedy, gdy nie zmieni się zaistniałego stanu rzeczy.”

Siedzę teraz wpatrzona w okno
I się martwię.

Potrzebuję deszczu
na dowód prawdziwości MOJEGO porzekadła.
A tu ledwie, Moi Mili, jedna kropla spadła. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.