niedziela, 8 marca 2015

Kopciuszek

Czas wrzucić kamyszek w zastałe wody bloga tego:)
Coś na rozbudzenie.
A na rozbudzenie najlepsza jest woda. 



Jeszcze nikt niczego lepszego nie wymyślił. Czasem wystarczy się ledwie skropić, zrosić twarz delikatnie i już jest się orzeźwionym; bywa jednak i tak, że ktoś uzna, że kropla - to za mały kaliber; że, by osiągnąć ożywczy efekt, konieczny jest cały kubeł H2O. I oto w minionym tygodniu KTOŚ właśnie TAK UZNAŁ i pewnego dnia, ledwie otworzyłam drzwi, wychodząc do pracy, chlusnął we mnie bez mała całym jeziorem deszczu. Daleko cofnąć się nie mogłam, bo już i tak byłam spóźniona, ale całe szczęście tuż przy progu stało paru chętnych, by objąć mnie swym wodoodpornym ciałem, więc na chybił trafił wybrałam jednego, schowałam się w jego rozpostartych ramionach i ruszyliśmy do boju. I, nie powiem, jego dłoń w mojej dodawała otuchy. Wiatr wokół się wzmagał i okrutnie deszczem smagał. A my ramię w ramię na dworzec. Gdyby nie on, suchej nitki można by szukać na mnie, niczym igły w stogu siana. A tymczasem. Bardzo proszę. Miast zimnego opadu, zalewała mnie fala spokoju i wdzięczności. Jak to dobrze, że znaleźliśmy się razem w odpowiednim miejscu, o odpowiedniej porze. Podczas narodzin zapewne mą głowę czepkiem zdobioną, gwiazda szczęśliwa swym blaskiem opromieniała…tak, tak,Tak właśnie, poliestrem chroniona, dumałam o swym naznaczonym pomyślnością poczęciu, kiedy nagle RYMS. Ktoś nacisnął guzik i momentalnie padać przestało. Nawet nie zdążyłam dojść na peron, tak to w tych niebiosach się zautomatyzowali! To już nie ma korbki, którą powoli i z mozołem się kręci, zmniejszając stopniowo siłę opadu? To już teraz tylko klik, ciach i pyk? Oj, nieładnie się bawią. Mogliby chociaż dać mi wsiąść do pociągu z tym słodkim uczuciem fartu. A nie tak. W połowie drogi poddali nas niewdzięcznej metamorfozie. Rycerz, którego ręka mnie krzepiła, a wypięta dumnie pierś jego przed wodą chroniła – przeobraził się w postarzającą mnie laskę, w zawadzający drąg, w sztywny kij, 
który dzierżyć już do końca dnia musiałam, 
na który dzień cały musiałam mieć baczenie…
gdyż i bo, pod raptownie bezchmurnym niebem, 
stałam się ponurym parasola cerberem.

Zza podniesionej nagle zasłony deszczu wyłoniła się
nie księżniczka w czepku na skroni,
z dzielnym parasolem przy boku –
a stróż w berecie z kosturem w dłoni,
który ciążył mu na każdym kroku.
:)

2 komentarze:

  1. Jak zaczęłaś o wodzie, skrapianiu się i tym podobnych, to myślałam, że wpis będzie na zupełnie inny temat... :D a tu tylko o deszczu i parasolce...

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.