środa, 1 kwietnia 2015

01.04

Przychodzi taki moment, że dowcip, ten, który kiedyś położył nas na łopatki, który niemiłosiernie kulał nami po podłodze; od którego bolał nas brzuch; i który uświadomił nam istnienie mięśni twarzy - otóż przychodzi taki moment, że trzeba przestać go opowiadać. Gdy to, co w nim jędrne sczerstwiało, a to, co soczyste – zwiędło – należy natychmiast pozwolić mu wybrzmieć do kompletnej ciszy. Bo doprawdy, był on przez tyle gąb przeżuty i z gąb tylu przy niejednym stole wypluty, że nikt go w usta swoje brać już nie powinien. Jeśli nie z powodu delikatnego i wysmakowanego podniebienia, to choćby ze względów higienicznych.
Dbajmy o siebie.
Nie tak jak ona.
Podwiewane spódnice, spadające kapelusze, strącane dachy, rozrywane linie, ulatujące w siną dal pranie… - nikt się nie śmieje, wszyscy z obrzydzeniem wzrok odwracają, a ta siedzi przy stole i rechocze, sycąc się każdym, nawet najbardziej wyświechtanym, figlem.  
Dziś jeszcze mogę jej wybaczyć tę tępą radochę. Ale od jutra naprawdę, Moja Pogodo Wiosenno, weź się w karby. Bądź subtelna, zwiewna, delikatna… i, do kroćset fur beczek, przestań rżeć pod moim oknem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.