Polityka nigdy
nie była niewinna (a ja na tyle naiwna, by tak sądzić). Ale też i nigdy tak
bardzo mnie nie zajmowała i nie drażniła. Obrażeniom
zapewne sprzyja zbyt wysuszona skóra (bo mróz, ogrzewanie, wiatr…) i wystarczy
muśnięcie, by mnie urazić. Lecz miast się zakryć - ciągle odsłaniam czuły punkt i nadstawiam oko
na sól.
Z odrazą, a
jednak, wciąż słucham, oglądam, czytam. Masochistycznie taplam się w tych
kłamstwach i absurdach. A potem chcę zakopać się na stojąco w
ogrodzie i przed ostatnią garścią piachu walnąć się łopatą w łeb. Jak to
zrobić?
Dopóki ziemia nie zmięknie - niszczę
punkty styczne. Dziecinada, ale broszki pogrzebałam na dnie szkatułki. Ale co
dalej? Apostazja? Na tle obecnego politycznego jazgotu w wysokim świątobliwym tonie - zaczyna
brzmieć kusząco.
Pan prezydent na noworocznym spotkaniu
z rządem na wstępie powiedział, że cieszy się, CIESZY się, że są tutaj razem
zebrani i wszyscy wierzący.
I to mnie pociesza. Nie ma styku.
bo ja ostatnio bez ustanku powątpiewam
i nie wierzę
nie wierzę własnym oczom i uszom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.