poniedziałek, 21 października 2013

Mus Musculus, czyli wpis z długim ogonem


Zwyrodnialca z Renault przesłonił mi ostatnio inny osobnik. Mniejszy, bez porównania!, jednakowoż fakt, że bezczelnie wkradł się on do domu, i po kryjomu w nim przez chwilę mieszkał, powoduje, że ten niepozorny opryszek prezentuje się okazalej i groźniej. Jego zwinność i wszystkożerność sprawia, że boję się już nie tylko poranka na ciemnej ulicy.   

Mury domu niby grube, a jednak dopuściły do osmozy, do wyrównania stężeń grozy :)

Osobnik rozpoczął nieśmiało. Wpierw niewinnie zasiedział się w ogrodzie. Jesień szybko obrzydziła mu piknikowanie, więc przeniósł się do skrytki przygarażowej, w której z kolei został znaleziony i z niej dalej przepędzony. I gdy już spokojnie odetchnęliśmy, pewni, że poszedł precz; kiedy już nawet byliśmy mu życzliwi, momentami aż do wyrzutów sumienia; gdy snuliśmy wizje tego biedaka, jak wiedzie w zimnie smutny los uchodźcy... NAGLE. Cios łopatą między oczy! Okazało się, że ta wstrętna leniwa małpa daleko za azylem nie wywędrowała.  

Po paru dniach od ucieczki z naszego podwórka pomyliła nieuwagę robotników (dokonujących w naszym domu pewnych renowacji przy drzwiach otwartych) z naszą gościnnością. Zatrudnieni przy remoncie panowie, niech ich kule biją!, albo brzydzili się dotykiem klamki, albo lękali zamkniętych pomieszczeń (diagnozuję zaprawdę ciężki przypadek mani i klaustrofobii), bo oścież, przy której pracowali, była tak wielka, że nie tylko mysz by się przecisnęła, ale może i nawet krowa cała. 

Bo czy ja wspomniałam, że chodzi o mysz? O mysz właśnie. Żywą mysz.

Myszy w moim życiu było sporo. Nie powiem. Myszka Miki, myszy z Brygady RR, Pixie i Dixie, Jerry od Toma i bezimienne myszy kota Filemona, a i gumka myszka i mysz komputerowa …z tymi ostatnimi utrzymuję bliski kontakt po dziś dzień i bardzo go sobie chwalę, ale. Ale żywa mysz. Taka w skali 1:1. Tego jeszcze w mym życiu nie było. I, dalibóg!, byłabym rada, gdyby ta znajomość została mi oszczędzona.

Niestety. Opatrzność mało, że mi nie poskąpiła tego spotkania, to i o wszystkie jego szczegóły zadbała. Worek, na który wpadła mysz, był nie tylko bez kota, ale i foliowy. I tak ją usłyszałam. Zaraz potem, wybiegając z szelestu z szybkością światła, przemknęła przed moimi oczami, wywołując dreszcze i obrzydzenie; coś jakby wcale nie przebiegła po podłodze, a po moich plecach; Czy wiecie co się wtedy dzieje? Człowiek wpada w konwulsje, jakby chciał z siebie gryzonia strącić, a potem… potem to się boi wejść do pokoju, otworzyć szufladę, założyć buta. Potem to mysz czai się już wszędzie, rośnie i pleni się na potęgę; i w każdym zakamarku widać gniazda pełne kwilących, dopiero co powitych, nagich młodych… a zewsząd dochodzi szemranie, drapanie, szuranie…, które ucho interpretuje jednoznacznie, raczej.  I wciąż się zdaje, że z każdej szczeliny wąsaty pysk na ciebie nastaje. A i zamknięcie oczu na nic, bo i pod powiekami legną się mysie roje całe…

No bo ty się boisz myszy, nie wie o tym nikt. Tak, nie wie nikt!

Akurat z zachowaniem tajemnicy, jest trudno. Bo widok myszy jest doprawdy poruszający… a porusza ci on zwłaszcza struny głosowe. Naprawdę trudno nad tym zapanować. Krzyk ucieka z  gardła, jakby chciał doścignąć tę mysz gnającą z jednego kąta do drugiego.

taka mysz,
taka mała,
nie ma nawet kilograma…

To, że ty się boisz myszy
Czy nie śmieszne to? Tak, śmieszne to!

Bo ponoć to ona boi się bardziej niż ja i w życiu nie zrobi mi krzywdy.
- ONA NIE ZROBI CI KRZYWDY!
- Jak to nie? Może mnie ugryźć!
To oczywiście teza-kamień. Zwala na mnie lawinę śmiechu.
Jasne!  Śmiejcie się! A ta rajfurka? Ta stara mysz polna z Calineczki? Stręczycielka, która napotkawszy opór dziewczynki przed ślubem z kretem, rzekła (cytuję!): „nie upieraj się, bo cię ugryzę moimi białymi zębami”. To dowodzi mysiej łagodności i serca płochego?
A Popiel? No ja przepraszam bardzo, ale i ten miałby tu coś do powiedzenia. Czyż nie poznał na swej skórze zajadłości i siły mysiej szczęki? A jeszcze są te przysłowiowe słodkie mysie pysie, co to pożerają każdego, kto się ośmieli kaprysu ciężarnej nie spełnić.


Moje oczy są zbyt duże ze strachu, by zamydlić się dały!
Mysz. Takie niby nic.
a jednak, nawet jak już zostanie upolowana, dom już nie jest ten sam. Kładzie się na nim długi i ziejący czernią mysi cień. Odtąd nerwowy trzepot serca każdemu uchyleniu drzwi pokoju, skrzydeł szafy, szuflady... - towarzyszyć będzie.

Wiem co mówię.
Bo w mym domu myszy już niby nie ma.
Złapała się w pułapkę z lepu na muchy (sic!)
Lecz nijak nie dodaje mi to otuchy. 

4 komentarze:

  1. No tak... a jak od samego początku mówiłam, że trzeba się ich pozbyć, to zbywaliście mnie uwagą "przecież one nic nie zrobią"... NO!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bo ja jednak na początku liczyłam na te stada kocie przetaczajace się wokół chaty...
      ale jak już wiemy
      się przeliczyłam:/

      Usuń
  2. Nie ma innego wyjścia, jak tylko przyhołubić jakiegoś futrzastego kota Leona-Zawodowca, który z myszami sobie poradzi - co najwyżej poznosi je sztywne i zupełnie niegroźne na płytki tarasu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no, nawet nie wiesz jak bardzo ostatnio wzmogła się w sercach naszych tęsknota do Kleofasa:)))))

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.