W powyższych sytuacjach jakiś zaciekawiony mimowolny znalazca przesyłek mógłby, mógłby!, się skusić i wszcząć żmudne poszukiwania ich prawdziwego adresata poprzez alarmowanie najbliższej okolicy i stawianie na nogi okolicznych ludzi.
Ale (po tym przydługim wstępie) rzecz będzie o mailu. Zwykłym, pospolitym mailu. I o tym, że coraz trudniej na służbowych salonach spotkać zwykły, zdrowy rozsądek; czy inaczej tzw. chłopski rozum.
…
Otóż
pewna pani dostaje maila od innej pani, której nie zna i pojęcia nie ma o
sprawie, z którą zwraca się do niej owa nieznajoma, która notabene zaznacza w
mailu, że nie jest pewna, czy pod dobry adres trafiła.
Zatem,
już bez złożoności: pewna pani ma w skrzynce maila, który ewidentnie NIE JEST
do niej; mało tego: po wnikliwym przestudiowaniu treści listu ona nadal nie
wie, ani przypuszcza: kogo z otaczających ją ludzi ta korespondencja mogłaby dotyczyć?
Nie
stać jej na zimny odruch. Na nieczułe wyrzucenie cudzej korespondencji do kosza
i w niepamięć, więc w głowie kiełkuje altruistyczna myśl, że mogłaby ocalić ten
list. Wyprowadzić go z bezdroży. Nakarmić, napoić i podać do właściwych rąk.
Cel
ten, tak szczytny, przyświeca jej tak bardzo, że biedaczka oślepiona jego
blaskiem szerokim łukiem zbacza z drogi doń prowadzącej i nie odpisuje
tajemniczemu nadawcy, że się jednak pomylił, bo się nie znają, aczkolwiek
zapewne poznanie się byłoby miłe, niosące zaszczyt, honor, a nawet i inne
dobrodziejstwa. Jednakowoż na razie, jako przygodnie napotkana w internecie
osoba, ośmiela się zasugerować, że być może faktycznie zaszła drobna pomyłka. Być może pomylono działy, być może pracowników, a może w
ogóle trafiono kulą w płot, czyli nie w tę instytucję… niestety! MIAST tego, jakże trafnego!, choć nieco przydługiego odzewu - kontynuowany jest spacer ścieżką koślawą i podejrzanie się wijącą; mianowicie
nasza omyłkowa adresatka bezmyślnie rozprowadza zagadkowy list po innych
komórkach firmy z gorączkowym zapytaniem:
CZY KTOŚ Z WAS COŚ NA TEN TEMAT WIE?! PROSZĘ O ODPOWIEDŹ!
Dostaję
to zapytanie z poleceniem rozesłania do dalszych jednostek i pracowników. Bo
być może ktoś jednak coś wie, coś komuś o uszy się obiło, albo w którymś z
kościołów mu dzwoniło.
I
tak oto mail, jakiejś nieznanej pani, przetacza się wartko po wszystkich
służbowych skrzynkach i okolicznych parafiach. Tak oto szasta się cudzym
przekazem, zaśmieca pracowniczą pocztę i angażuje kilkadziesiąt osób w sprawę,
którą rozwiązałoby jedno pytanie do jednej osoby. Do nadawcy.
Dlaczego
ten uczciwy pomysł, oszczędzający i słowa i czas, tak rzadko przychodzi do głowy pierwszemu błędnemu adresatowi?
Czy koncept ten jest zbyt banalny, a przez to nie godzien uwagi?
Jedna
z moich pierwszych szefowych zawsze, gdy był problem do rozwiązania, mówiła: „Weźmy to na logikę!”
I
myśmy brali.
Dlaczego
teraz nie biorą?
Czy ktoś z Was coś o
tym wie? PROSZĘ O ODPOWIEDŹ! :)
Myślę, że odpowiedź jest banalna - wścibstwo połączone z bezmyślnością. Bezmyślność nie wymaga chyba komentarza, bo rzuca się w oczy, a wścibstwo - bo fałszywy adresat CHCE się dowiedzieć więcej niż tylko samym fakcie pomyłki. Chce wiedzieć, kto, po co, dlaczego i w jaki sposób. Tego nadawca pewnikiem nie zdradzi, dowiedziawszy się o haniebnej pomyłce. A tak, ktoś gdzieś kiedyś może coś słyszał i naprowadzi na trop. Wówczas adresatka będzie miała wszystkie części układanki i voila! Dopiero będzie mogła sklecić odpowiedź! Że wprawdzie pomyłka, że adres zły, ale przecież ona, przygodna odbiorczyni czyich wynurzeń rozumie, wie, domyśla się.
OdpowiedzUsuńA to już poprawia samopoczucie ;o)
rozgryzłeś to! :) a cały proceder rozpoczyna się pod naporem zbyt dużej ilości wolnego czasu w przestrzeni służbowej.
Usuń:)