czwartek, 31 stycznia 2013

Panta rhei


Dopłynąwszy do służbowej przystani, przycumowałam do biurka i dochodzę do siebie. Oddechu nabierają również wypieszczone falami kałuż buty, poszarpana wiatrem kapota i żagiel parasola.

Biorąc pod uwagę me doświadczenie w żegludze to cud, że pokonałam przestwór głębokiego niżu i dotarłam tu żywa. 
I to bez niczyjej pomocy.
Choć po prawdzie dzień w dzień dowodzę majtkami, JEDNAKOWOŻ nie dajcie się zwieść złudnej liczbie mnogiej, bezczelnie sugerującej co najmniej zdwojone siły służb na łajbie.
(Narzędnik to szachraj i ten dzień skończy szorując językiem dolne pokłady!!)
Pod moimi rozkazami są zaledwie majtki.
I do tego, umówmy się, wcale NIE KĄ PIE LO WE.

A tymczasem
„tyle słońca w całym mieście….” z radia radośnie leci
(jakby nam było mało za burtą cieczy!!!!)
„..nie widziałeś tego jeszcze. Popatrz!!! O, popatrz!”

Wdrapałam się na bocianie gniazdo i patrzę. PATRZĘ!
W którym to, do kroćset fur beczek!, mieście???!
To ja zaraz, Pani Anno,
Za momencik
biorę nogi za pas…
to jest ten…
(łyk rumu w gardło i) ŻAGLE NA MASZT! 
I płynę!!!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.