Nie jestem pewna, czy „Jobs” jest
dla osoby, która Macintosha ledwie musnęła na szkolnej informatyce, I-phona w
ręku nie miała wcale, a jej kieszeń tysiąca pieśni na raz nigdy nie gościła.
Dla ignorantki, która z
gadżetów uważa tylko kolczyki, tudzież torebki, „Jobs” wygląda, jakby wyszedł spod
ręki pana Adama Słodowego – cały zmontowany z wcześniej przygotowanych pod
stołem wątków. Nie zawsze wiedziałam co z czego się wzięło. A do tego mój koślawy
zmysł techniczny utrudniał łączenie wykładanych
na ekranie motywów.
Wszyscy mówią: Steve Jobs był
wybitny.
Film o tym nieco dyskretnie
wspomina,
a sam ponad przeciętną się
nie wybija.
Hm, widziałem plakaty - ale nawet mi w głowie nie postało, by się na to "cudo" wybrać. Nie jestem dość zainfekowany miłością do iProduktów "Nadgryzionego Jabłuszka" ;) A sam Jobs... No cóż, wypada teraz czekać na film o Billu Gatesie czy choćby o wynalazcy techniki "kopiuj-wklej", Larrym Teslerze. Na ten ostatni studenci powinni dostawać grupowe zniżki ;)
OdpowiedzUsuńO! Bill Gates to i tu mignął, zgodnie z konwencją filmu, NI STĄD NI ZOWĄD, ale ino po drugiej stronie słuchawki, do której Pan Steve okrutnie lżył i bluzgał.
UsuńW tym filmie ewidentnie zbyt szybko spadł pierwszy klaps,
a klaps to gruszka zdaje mi się… więc dalibóg! to nie mogło się udać:)))